Morderca wieczorową porą
"Pułapka na myszy" - reż. Marek Siudym - Teatr Norwida w Jeleniej GórzeOstatnia premiera jeleniogórskiego teatru to mrożąca krew w żyłach adaptacja opowiadania Agathy Christie „Pułapka na myszy". Reżyserii tej klasycznej pozycji podjął się, znany i ceniony w tutejszym teatrze twórca, Marek Siudym.
„Pułapka na myszy" jest jedną z najczęściej wystawianych sztuk tej autorki, pewnym hitem, szczególnie w angielskich teatrach, jest to więc pozycja obowiązkowa dla każdego teatromana. Sztuka, podzielona na dwie części, od początku wciąga niepokojącą atmosferą. Akcja dzieje się w niedużym pensjonacie, odciętym od świata z powodu szalejącej na zewnątrz zamieci. I scenograf Wojciech Stefaniak znakomicie oddał ten klimat angielskiego hoteliku na przedmieściach, łącznie z wirującymi za oknem płatkami śniegu. Jak to u mistrzyni kryminału bywa, przypadkowo spotykają się tam różnorodne postacie, które tylko pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. I tak goście zjawiają się po kolei i niby przypadkiem : ekscentryczny młodzieniec, zamożna turystka z Majorki, stateczny przedsiębiorca oraz okropny, sarkastyczny Włoch. Aktorzy legnickiego teatru świetnie i wyraziście stwarzają swoje kreacje. Moją uwagę przykuł Robert Mania, w roli barwnego, wszędobylskiego młodzieńca, naznaczonego przez rodziców imieniem po sławnym architekcie. Pod płaszczem brawury i ciętych ripost, ukrywa swoją zakompleksioną i nadwrażliwą osobowość.
Jego postać oscyluje między komizmem, a tragizmem . Okazuje się, że ludzka psychika jest niczym góra lodowa, z zewnętrzną warstwą Ego i Superego oraz z ukrytą pod wodą sferą Id, która często najbardziej kieruje naszym postępowaniem . Te Freudowskie elementy ubierają kryminał w opowieść o początkach XX – wieku. Z patefonu rozlega się dobry jazz, aktorzy w retro – kostiumach tańczą, palą długie papierosy, naprawdę widz przenosi się w czasie. W przestawieniu nie ma momentu nudy, znakomicie spełnia ono swoją rozrywkową rolę. Może trochę szkoda, że zabrakło reżyserowi odwagi na dekonstrukcję formy jaką jest kryminał, co uczynił nie tak dawno w wałbrzyskim teatrze dramatycznym Cezary Tomaszewski w „ Instytucie Goethego", który jest eklektyczną formą gatunkową, z musicalem, horrorem i kryminałem. W tych czasach od teatru wymaga się już poszukiwań drugiego dna i synkretyzmu , zabawy konwencjami. Inaczej teatr stanie się powielaniem schematów i konceptów, jak u Christie, która często opierała swe opowiadania na motywie wyliczanek, niby niezbyt lotnego i naiwnego detektywa. Tu nie jest inaczej, tą śmiercionośną, dziecięcą melodią są „Trzy ślepe myszki", które co chwila przygrywają bohaterowie na pianinie. Melodyjka dziecięcej traumy.
Niech więc nic nie wydaje się Wam takie jak powierzchownie się prezentuje, a wtedy i w przyjemnym pensjonacie Molly i Gilesa Davisów, odkryjecie coś strasznego. A na wielki plus reżysera jest to, że ja wraz z resztą widzów byłam zupełnie zaskoczona, kim okazał się morderca. I te wspaniałe secesyjne wnętrza jeleniogórskiego teatru po niedawnym remoncie, lampka szampana po spektaklu.
Wszystko to pozwoliło odciąć się od rzeczywistości i odbyć nawet podróż w czasie do teatrów sensacji 'Kobra".