Morze niczyje

Morze otwarte - reż: Marek Pasieczny - Teatr Współczesny w Szczecinie

Ich troje, a może czworo. Bo żona, mąż i ten trzeci... w dwóch wersjach - raz będący ich adoptowanym synem, a raz kochankiem kobiety. Tajemniczym nieznajomym wkradającym się sprytnie między znużonych małżonków, przywołanym ich tęsknotą. Za innym człowiekiem, za sobą wzajem, za miłością w ogóle.

"Morze otwarte": dom nad morzem, pustka wokół i w ludziach. Ten trzeci wchodzi w ową przestrzeń, stając się katalizatorem zmian - wydarzeń na poły realnych, na poły umownych. Jest w nich coś z surrealistycznej groteski, poetyki snu, a i cień pastiszu. Mamy wszak do czynienia z motywem znanym z setek dramatów i filmów (że wspomnę tylko "Nóż w wodzie" Polańskiego czy oglądanego niedawno "Trzeciego" Hryniaka). Stanowi on zwykle punkt wyjścia do dalszych ciągów w różnej konwencji. Psychodramy, thrillera, obyczajowej gry, metafizycznego moralitetu... 

Debiut dramaturgiczny Jakuba Roszkowskiego wydaje się być tych wszystkich możliwości i schematów świadomy, a zarazem zda się mieć do nich dystans.

Tyle że to chyba jest jego słabością. Bo Roszkowski igra z tym motywem, oko do odbiorcy mruży, to znów odzywa się doń z namaszczeniem, Z Dużej Litery. Jeszcze większej niż te w słowie MORZE, w które układa się styropianowy napis - główny element scenografii. Ogrywany przez aktorów - czasem zabawnie i pomysłowo, gdy np. O staje się dmuchanym, kąpielowym kołem.

Ale wszystko to razem sprawia wrażenie nie tyle zabawy z konwencją, bogactwa kontekstów i wieloznaczności, ile braku zdecydowania. Osłabia też emocje odbioru, i tak studzonego przez ascetyczną, zdystansowaną inscenizację Marka Pasiecznego.

Pasieczny, w którego przedstawieniach czuje się zazwyczaj poetycki ton, a przy tym wagę i odwagę stawianych pytań, tych najtrudniejszych, z kręgu etyki - zadawanych z perspektywy wysokiej, jak w "Zwiastowaniu" Paula Claudela, a czasem z tej niższej, domowej, jak w "Małych zbrodniach małżeńskich" Erica-Emmanuela Schmitta - też chyba nie wiedział, czy zaufać swej reżyserskiej wrażliwości i pasji, z jaką te kwestie zwykle podejmuje, czy dać sygnał, że dylematy moralne bohaterów "Morza otwartego" i jemu sprawiają pewien kłopot Dlatego mówi tu jakby trochę nie swoim głosem. Ale jakby i nie do końca przekonany, czy mówić głosem autora. Stąd pewnie wrażenie, że poetyckie klimaty spektaklu - te pauzy, półtony, cisza - jakoś nie współgrają z samym tekstem.

Na małej, niemal pustej scenie Teatru Małego trójka aktorów stara się swoje role budować równie oszczędnymi jak scenografia środkami. Bez psychologizowania, bez wchodzenia głębiej we wzajemne relacje, na dystansie do postaci. W rolach Kobiety (Krystyna Maksymowicz) i Mężczyzny (Arkadiusz Buszko) odbijać się ma - z jednej strony - pustka ich życia, z drugiej - pustka świata, w którym hipokryzja i brak uczuć są normą, warunkiem życiowego spełnienia.

O ile jednak to granie "obok roli", na chłodno, bywa przekonujące, gdy ona i on pokazywani są z ironią, o tyle sytuacje serio, utrzymane w tonie (mimo woli?) podniosłym, wyglądają niekiedy jak karykatura egzystencjalnego dramatu.

W roli Chłopaka (Maciej Litkowski) - z założenia wieloznacznej - obiektu miłości, znaku tęsknoty, symbolu odrzucenia - Anioła i Diabła, Obcego i Ofiary - czuje się za to głównie dramaturgiczną figurę, bezosobowy element scenariusza. Scenariusza, w którym był potencjał na intrygującą opowieść, tracony jednak z każdą sceną bardziej w groteskowych wątkach i pseudo-poetyckich obrazach. Zwłaszcza od momentu, gdy Chłopak odpływa, odchodzi, wchodzi w morze, a jego przybrani rodzice, małżonkowie, próbują się odnaleźć - szukając za morzem, w Ameryce, jego ciała...

Im głębiej w to morze, tym płycej. Im bliżej finału, tym dalej chyba od zamierzeń twórców. Bo "Morze otwarte" miało być, zdaje się, bardziej otwarte, a też i niepokoić nas mocniej, wpływać na nas w sposób mniej oczywisty niż małżeńskie dylematy. Nie udało się to jednak. Powstało przedstawienie inteligentne, lecz obojętne. Zgrabne, na pewno do obejrzenia, a i do pomyślenia, ale trochę niczyje.

ADL
Kurier Szczecinski
11 lutego 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia