Motylem jestem

„Zakonnica w przebraniu" – reż. Michał Znaniecki – Teatr Rozrywki w Chorzowie

Gangsterskie porachunki, niespełnione marzenia, śmierć i... pingwiny? Pewnie zastanawiasz się, co łączy ze sobą wymienione tematy. Spieszę z odpowiedzią – każdy z nich był częścią składową musicalu „Zakonnica w przebraniu" w reżyserii Michała Znanieckiego, wystawianego na deskach Teatru Rozrywki w Chorzowie.

Irena Jarocka śpiewała w swej piosence „Motylem jest (...) pofrunę gdzie nie byłam jeszcze". Cytat z tego utworu trafnie opisuje główną postać spektaklu Deloris van Cartier (Paulina Magaj-Szpak). Deloris to niespełniona artystka wokalna, która znaczną część czasu spędzała w klubie nocnym. Jej towarzyszem życia był Curtiss (Bartłomiej Kuciel). Niczym Fred z filmu „Chłopaki nie płaczą" (reż. Olaf Lubaszenko) należał do lokalnego gangu. Ze względu na swą wysoką pozycję w hierarchii wzbudzał postrach w niemal całym mieście.

Życie, które prowadziła kobieta odbiegało od przyjętych w społeczeństwie standardów. Można jednak stwierdzić, że miała ona zapewnioną swego rodzaju stabilizację. Do czasu... kiedy jej oczy ujrzały coś, czego zdecydowanie nie powinny. Od tego momentu wszystko zmieniło się o 180 stopni. Ten „klubowy motyl" musiał pofrunąć, gdzieś, gdzie nie dotarł nigdy przedtem. I tak oto zostaliśmy wciągnięci w perypetie tytułowej Zakonnicy w przebraniu.
Oprócz interesującej fabuły niczym z dobrego kryminału Agathy Christie, na szczególną aprobatę zasługuje scenografia (odpowiadał za nią Luigi Scoglio). Moje oczy nie widziały nigdy czegoś podobnego. Wielość tak ogromnych konstrukcji zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. W jednej chwili przenosiliśmy się z klubu nocnego, gdzie znajdował się duży bar z kolorowymi hokerami, aż do zakonu, w którym nie brakowało pokoi, jadalni, czy sali do prób. Świetnym uzupełnieniem scenografii były projekcje (ich twórcą był Dariusz Albrycht), które dopełniały wcześniej wspomniany zakon, między innymi o wielobarwne witraże. Płynność z jaką zmieniało się otoczenie musicalu była niezwykła. Przejścia były subtelne, wręcz niezauważalne. Można było odnieść wrażenie, że byliśmy na spektaklu w sali kinowej. Ponadto musical wyróżniał się przepięknym światłem (odpowiedzialny za nie był również Dariusz Albrycht), które także dodawało filmowego nastroju. Pozwalało to poczuć jeszcze bardziej klimat tego wyjątkowego show. Cały spektakl stanowił bajeczne widowisko które pochłaniało widza bezpowrotnie, a trzygodzinny godzinny spektakl minął, jak mrugnięcie okiem.

Podczas uczty, którą zaserwował nam Teatr Rozrywki w Chorzowie mogliśmy delektować się magnetycznym śpiewem aktorów, okraszonym fenomenalną choreografią (twórcą był Jarosław Staniek). Konsumując te wizualne przyjemności czułam się niczym w bajkowej krainie Walta Disneya. Każdy mój zmysł mógł kosztować i nasycić się dostarczonymi wrażeniami. Moim oczom nie umknęły fantastyczne stroje (ich twórczynią była Małgorzata Słoniowska). Szczególne wrażenie robiły kostiumy kobiece, które dostrzegało się w scenach w klubie nocnym. Kolorowe cekinowe sukienki, wysokie kozaczki, fryzury a'la Wioletta Willas. Czy był to kicz w czystym wydaniu? Jak najbardziej, co nie zmienia faktu, że idealnie oddawały nastrój, który kojarzy się z tego rodzaju lokalizacjami.

Poza świecącymi, kolorowymi przestrzeniami spektakl ten miał też bardziej turpistyczną stronę. Ulice jawiły się, niczym szaro-bure miejsca, po których lepiej nie chodzić samemu. Pokryte sprayem mury (wyświetlone na projekcjach), dominujące ciemne kolory, ludzie ubrani w podarte, znoszone ciuchy. Tak wykreowano wizerunek miasta. Przedstawiało się jako miejsce pełne grozy, „zalane" biednymi i bezdomnymi ludźmi, którzy walcząc o przetrwanie zrobią wszystko. Patrząc, jak te brudne i zgniłe ulice zestawione zostały z zakonem oblanym złotem na myśl przyszedł mi obraz autorstwa Bronisława Linkego „Autobus", który również na jednej przestrzeni przekrojowo ukazał różne warstwy społeczeństwa. Zestawił ze sobą brzydotę z tym, co uznawane jest za estetyczne. Podobny zabieg miał miejsce w musicalu. To właśnie ten widoczny kontrast, tak różnych postaci stanowił dla mnie połączenie między oglądanym musicalem a obrazem Linkego.

Spektakl „Zakonnica w przebraniu" poza zapierającą dech w piersiach warstwą wizualną dawał oglądającemu nadzieję i wiarę w marzenia. Sztuka ta skłaniała widza do refleksji nad własną codziennością. Mogła wyzwolić w człowieku iskrę pobudzającą do działania o lepsze jutro. Musical w reżyserii Znanieckiego to dla mnie opowieść o pokonywaniu przeciwności losu oraz o dążeniu w życiu do czegoś więcej niż wygoda. Czasami musi być niekomfortowo i trudno, aby móc rozwinąć skrzydła i dolecieć do miejsca, w którym powinieneś być. Wiatr nie zawsze będzie wiał tak, aby pomóc Ci latać, ale to od Ciebie zależy, czy usiądziesz na byle jakiej gałęzi, aby odpocząć, czy pozostaniesz już na niej na zawsze.

Mam odczucia, że podczas seansu „Zakonnicy w przebraniu" nadszedł ten pomyślny powiew wiatru, który skłaniał do lotu w lepsze miejsce. To odpowiednie.

Natalia Sztegner
Dziennik Teatralny Zielona Góra
8 marca 2024

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia