Mówiac wprost

20. Międzynarodowy Festiwal "Konfrontacje Teatralne" w Lublinie

W deklaracji programowej lubelskich Konfrontacji przeczytać można było o "podważaniu i rozsadzaniu granic teatru", "poszukiwaniu innych rozwiązań i pomysłów niż te, które obowiązują w teatralnym mainstreamie", zadawaniu pytań o "rolę, znaczenie i podstawowe zadania teatru". Choć Konfrontacje pod kierownictwem Marty Keil i Grzegorza Reske zdobyły w ostatnich latach pozycję jednego z najciekawszych festiwali teatralnych w Polsce, przywitałem te deklaracje ze sceptycyzmem. Niesłusznie. Teraz zasiadam do pisania tej relacji z poczuciem, że doświadczyłem tu czegoś rzeczywiście ważnego.

Chodzi przede wszystkim o performanse prezentowane w nurcie "Klauzula przyzwoitości", kuratorowanym przez zaproszoną do współpracy Joannę Krakowską. W ramach tego nurtu do Lublina ściągnięto legendy nowojorskiej sceny queer.

Występ Penny Arcade poprzedził preshow: sześcioro tancerek i tancerzy erotycznych w takt głośnej muzyki wirowało i wiło się między widzami zgromadzonymi w niewielkiej piwnicy Centrum Kultury. "Jesteśmy jak pierwsi chrześcijanie w katakumbach" - zaczęła swój show Arcade. Przedstawiając tancerzy stwierdziła, że dwóch z trzech mężczyzn musiała ze sobą przywieźć z Anglii, gdyż "Jan Paweł II miał stanowczo negatywny wpływ na rozwój męskiego tańca erotycznego w Polsce". Te niewinne żarty wystarczyły, by Janusz Palikot po pięciu minutach wymknął się z sali.

"B! D! F! W!" Arcade, choć jego pierwsza wersja powstała dwadzieścia pięć lat temu, zawiera ładunek politycznej niepoprawności, na jaki nas w Polsce jeszcze nie stać. Oczywiście, chodzi tu przede wszystkim o polityczny sprzeciw wobec dyskryminacji ze względu na orientację seksualną - sprzeciw osadzony w biografii Arcade, wyartykułowany ze wspaniałym poczuciem humoru. Ale chodzi też o wyzwolenie ze schematów wyzwolenia - o afirmację seksualnej wolności (np. Arcade zgryźliwie wspomina, że jej biseksualizm był nie do zaakceptowania przez lesbijki, które przekonywały ją, że "nie dość się stara").

Także ponad dwie dekady liczy sobie performans Holly Hughes "Clit Notes". Show powstał w reakcji na wydarzenia w 1990 roku, kiedy to amerykańska organizacja rządowa NEA cofnęła czwórce artystów (w tym samej Hughes) granty pod pretekstem, że prezentują nieprzyzwoite treści - w rzeczywistości chodziło o treści feministyczne i queerowe. Performans Hughes dzieli się na dwie części: w jednej opowiada o wydarzeniach wokół "klauzuli przyzwoitości", o cenzurze, której kołem zamachowym są pieniądze, dotacje, stanowiska. Z drugiej - o swoim życiu z partnerką: wstydzie, lęku i codziennie doświadczanym upokorzeniu.

Hughes głos drży, gdy mówi o towarzyszącym jej co rano poczuciu, że może zwyciężyć - poczuciu zaraz brutalnie weryfikowanym przez rzeczywistość. W ostatniej scenie Arcade, naga na scenie, wspomina swoich przyjaciół, których pochłonęło AIDS. W obydwu przedstawieniach dowcip, kiedy trzeba, ustępuje powadze. Ta zaś zyskuje jeszcze jeden odcień, gdy uświadomimy sobie, że mamy do czynienia z artystkami po sześćdziesiątce - jak pisała Joanna Krakowska, m.in. względy finansowe sprawiły zahamowanie rozwoju sceny queerowej w Nowym Jorku.

Nieoczekiwanie ten nostalgiczny ton dopełnił występ Peggy Shaw z duetu Split Britches. Ci, którzy kojarzą Split Britches z rewią i ekscentrycznością, "Ruff" zaskoczył ascetyzmem. Shaw wspomagając się wyświetlanymi na ekranie napisami, ze swadą, ale i widocznym wysiłkiem prowadzi swój performans, co czyni go tyleż żywym ile dotkliwym doświadczeniem. Wątki queerowe, polityczne są tutaj obecne głównie pod postacią hołdu, jaki artystka składa tym, którzy przez dekady jej towarzyszyli. Nie wszystkich wszak pamięta: w 2011 doznała uszkodzenia pnia mózgu, który częściowo odebrał jej pamięć - i tym doświadczeniem dzieli się z widzami.

Jadąc na Konfrontacje spodziewałem się mocnego, politycznego przekazu - i nie zawiodłem się. Wystąpienia silnie rezonowały w widzach, którzy odnosili je do wydarzeń w Polsce: od porażającej fali nienawiści wobec wszystkiego, co inne (od homoseksualistów po uchodźców), po zaciekłą nieustępliwość, na jaką napotykają regulacje prawne dotyczące związków partnerskich, nie mówiąc o małżeństwach jednopłciowych. W czasie każdego performansu miałem poczucie, że prostota przekazu o wzajemnej miłości i akceptacji jest w stanie skruszyć te mury - zapominając na chwilę, jak głęboko sięgają ich fundamenty. Z kolei kwestie cenzury w sztuce rezonowały we wspomnieniu chociażby ubiegłorocznych wydarzeń wokół ocenzurowania "Golgoty Picnic" na poznańskiej Malcie, właśnie przypomnianych w publikacji Instytutu Teatralnego i Krytyki Politycznej ("Piknik Golgota Polska").

Ten wielopiętrowy rezonans gwarantowało jednak nie tylko przesłanie performansów, ale ich przeżycie. W każdym przypadku mieliśmy do czynienia z występem szalenie prostym, opartym na słowie, delikatnie wspartym przez inscenizację, rozsadzaną przez podtrzymywany nieustannie kontakt na linii performer-widz. Kontakt niezwykle żywy, gwarantowany niesamowitą charyzmą i bezpretensjonalnością artystek. Było to doświadczenie pobudzające w kontekście polskiego teatru, w którym często inscenizacja kokieteryjnie pokrywa pustkę, a mówienie wprost jest czymś niemal niespotykanym.

Pomyślałem: odwaga mówienia wprost bierze się zwyczajnie z przekonania, że ma się coś ważnego do powiedzenia. Tutaj każda z wypowiedzi osadzona była w fascynującej biografii artystek, zyskując legitymację w ich skomplikowanych doświadczeniach, w ich politycznym zaangażowaniu. Może chodzi więc po prostu o to: o spotkanie z ludźmi budzącymi zainteresowanie i szacunek, będącymi do tego świetnymi artystkami. Spotkanie, które ludziom takim jak ja, ciągle wątpiącym w sens teatru, jest potrzebne jak świeże powietrze.

Marcin Kościelniak
e-teatr.pl
9 listopada 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia