Mówienie Winnie przypomina linię życia

"Szczęśliwe dni" - reż. Lea Maleni - Teatr Nowy w Poznaniu

Beckett w "Szczęśliwych dniach" bez budowania napięcia rzuca publiczność w głęboką pustkę. Od początku możemy się spodziewać, że niewiele się tu wydarzy, że bohaterka nic ze sobą nie zrobi, chociaż non stop gada

W teatrze Becketta - pisał przed laty Jan Błoński - czas zmierza do bezczasu, ciało do rozkładu, działanie do nieruchomości, mówienie do milczenia, istnienie do nieistnienia". "Szczęśliwe dni" nie różnią się pod tym względem od "Końcówki", "Kroków"...

Scena przypomina studio telewizyjne, w którym ma się za chwilę rozpocząć nagranie spektaklu teatralnego. Pośrodku wzgórze usypane z piasku i kamieni. Na szczycie widzimy kobietę. To Winnie. Z dziury u podnóża góry, co jakiś czas wychyla się Willie i czyta ogłoszenia.

"Szczęśliwe dni" to traktat o przemijaniu kobiety. Winnie ma świadomość, że młodość i piękność nie są dane na zawsze. Wie, że nadszedł już czas pożegnania się z młodością i rozpoczyna się czas powolnego starzenia, zaniku, umierania... Pozostały jej rytuały zamknięte w torbie, z której może w każdej chwili je wyjąć. Te rytuały uosabiają przedmioty codziennego użytku. W opowieściach Winnie dominuje zwyczajność, nie ma wśród nich wielkich tragedii. W drugiej części spektaklu Winnie nie może już niczego wyjąć, bo jest zakopana po szyję. Ale ciągle mówi. W pewnym momencie wypowiada zdanie: "Nie mam już nic do zrobienia, ani do powiedzenia, a muszę mówić dalej". Mówienie jest jej nadzieją, sposobem na trwanie.

Reżyserka zdecydowała się obsadzić w roli Winnie (u Becketta ma ona około pięćdziesiątki) Antoninę Choroszy, która jest młodsza od bohaterki. Pomysł uzasadniony, biorąc pod uwagę, że współczesne pięć-dziesięciolatki są ciągle młode, atrakcyjne, aktywne zawodowo, skłonne do zawierania nowych znajomości... Nie rozumiem natomiast, dlaczego postarzony został Mariusz Puchalski jako Willie? A jeśli nawet, to czemu tak karykaturalnie?

Tekst Becketta przypomina partyturę muzyczną. Od aktorki tylko zależy, jak rozłoży akcenty, rozplanuje kulminacje napięć. W tym słowotoku musi znaleźć momenty na pauzy, zawieszenia. Antonina Choroszy czyta tę partyturę i interpretuje po mistrzowsku. Wierzę niemal każdemu jej słowu. Zapominam, że za maską starzejącej się kobiety kryje się młoda jeszcze aktorka. Bo Choroszy nie udaje starej. Daje Winnie tyle przeżyć, emocji i energii, ile sama zdołała w swoim prywatnym życiu zgromadzić. Kiedy nuci "Usta milczą, dusza śpiewa" słychać w jej głosie - mimo wszechogarniającej beznadziei - nadzieję. Ale czasami w tym aktorskim monologu zaczyna coś się zacinać, rwać, zgrzytać. Zdaje się, że zabrakło słuchacza, który wsłuchałby się w ten monolog. Podejrzewam, że reżyserka, która nie zna języka polskiego, mogła tych drobnych zacięć rytmu, zgrzytów melodii na próbach, nie usłyszeć. A może to tylko premierowa trema?

Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
3 listopada 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia