Mrożek wciąż drapieżny

"Tango

Sławomirowi Mrożkowi dorobiono gębę mistrza satyry narodowej. Był też naszym półpancerzem zbrojnym w walce z absurdami PRL. Jarocki wydobywa to, co u autora "Tanga" jest najważniejsze: spór z Mickiewiczem, Słowackim, Krasińskim. Pokazuje artystę, który idzie pod rękę z Witoldem Gombrowiczem. Oczywiście na emigracji, bo trudno być prorokiem we własnym kraju.

Faust kontra Konrad

Ciekawe, że wielkość Mrożka udowadnia reżyser, który omijał dzieła naszych romantyków, a z romantyzmu wolał pokazać „Fausta" niż „Dziady". Gdy zaś wystawia „Tango", eksponuje to, co było obsesją naszych narodowych wieszczów: próbę sięgania po rząd dusz i przerabianie zjadaczy chleba w aniołów – tyle że w szyderczym ujęciu.

Monolog Artura (Marcin Hycnar) to akt uzurpacji podszyty najgorszą pychą. Konrad, Kordian i hrabia Henryk też go dokonywali. Tyle że w niewoli – hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna" stanowiło alibi na wszystko.

Jarocki podważa je i wydobywa ciemne strony inteligenckiego prometeizmu. Pokazuje diablo zaciętą, czerwoną z wściekłości twarz Artura. Przeżywając upadek starych form społecznych, stawia na stole krzesło i wchodzi na nie, jak Kordian na Mont Blanc. Żąda władzy niczym Konrad.

Mickiewicz, Słowacki i Krasiński mogli ciąg dalszy swoich marzeń o rządzie dusz zawiesić w historycznej próżni. Taki był los Polski, Goethe nie mógł usprawiedliwiać Fausta. A Jarocki ma jeszcze ciekawszą perspektywę. Dlatego pokazuje kryzys polskiej inteligencji. Gdy sięgała po władzę, zdradzała swoje zasady w imię doraźnych racji. I była nieudolna.

Oczywiście Jarockiemu daleko do publicystyki. Pokazuje uniwersalny model. Jednak wystarczy prześledzić losy różnych formacji polskich inteligentów, by stwierdzić, że II, III i IV Rzeczpospolita przyniosła porażkę Konradów i Henryków.

Arturowi, najbliższy jest bohater „Nie-boskiej komedii". Świat przeżył rewolucje społeczną, obyczajową i seksualną, a on marzy o przywróceniu dawnych form. Łatwo go zrozumieć. Zakolegowany z rodziną Edek (Grzegorz Małecki) sypia z jego matką. A ojciec, awangardowy artysta, który wyznaje zasadę totalnej wolności, zbywa cudzołóstwo żenującym milczeniem. Rozpaczliwa próba przywrócenia starego ładu poprzez ślub z Alą wydaje się jedynym możliwym rozwiązaniem.

Problem polega na tym, że Artur sam nie wierzy w odrodzenie. Jest też w nim coś neofickiego. Chwilami zachowuje się jak nuworysz. Robi wrażenie urzędnika bankowego. Sądząc po garniturku, średniego szczebla. Duszę ma bankiera, zaś ciągotki członka Młodzieży Wszechpolskiej. Jego przywiązanie do porządku wyraża się krzykiem, stawieniem wszystkich na baczność i zaganianiem babci Eugenii (Ewa Wiśniewska) na katafalk. No i wymachuje pałką. Wybija nią rytm, a takie nawoływanie do tworzenia wspólnoty brzydko się kojarzy. Co najmniej z Obozem Wielkiej Polski. I Artur podobnie kończy. Pod butem „postępowca" Edka.

Żywioł życia

Drugi akt spektaklu to arcydzieło. Jerzy Juk Kowarski zbudował ciemną salkę przypominającą ekspresjonistyczne filmy grozy. Atelier i laboratorium społecznych eksperymentów. Zaczyna się od przedślubnej sesji fotograficznej w cylindrach i meloniku. Kończy samobójstwem babci ubranej w czepiec – na katafalku, oraz śmiertelnym pobiciem Artura przez Edka. Jarocki potrafi być brutalny jak Tarantino. Małecki dosłownie katuje młodego pana. I dusi butem.

Marcin Hycnar i Grzegorz Małecki stworzyli kreacje. Małecki wykonał swoją rolę koronkowo. Gra chama uszlachetnionego, który nosi się kolorowo, choć zachował dziurkowaną podkoszulkę. Mówi aksamitnym głosem. Jest giętki jak cholera. Giętki ma zwłaszcza kark. Potrafi zaskarbić sympatię państwa naturalnym urokiem. Ale w końcu cham z niego wychodzi. Tzw. inteligencja życiowa do sprawowania władzy wystarczy.

Najtragiczniejszą postacią jest Ala Kamilli Baar, piękna dziewczyna, która zwątpiła w instytucję rodziny. Nie chce ich przywracać na siłę, jeśli nie czuje miłości. Puszcza się z Edkiem z rozpaczy. Eleonora Grażyny Szapołowskiej nie wierzy w miłość. Szuka pociechy w jodze. Eugeniusz Jana Englerta okaże się arystokratycznym oportunistą. Nie odmówi Edkowi tanga. A nawet je poprowadzi.

Początek spektaklu jest słabszy. Nabiera rozmachu od chwili, gdy Jan Frycz pokazuje teatralny eksperyment Stomila. Jest w nim niekłamana żądza sięgania po nowe. Skrywa tragiczny brak wiary w cokolwiek.

Reżyser rozlokował widzów w kręgu jak w studenckim teatrze. Pośród tekturowych makiet Adama i Ewy pokazuje „Raj utracony" Miltona, rzecz o grzechu pierworodnym. Zapada ciemność, spod ziemi bucha ogień. Jak w „Fauście".

Jarocki zdaje się mówić: nie jesteśmy tacy idealni. Każdemu z nas zdarzyło się zatańczyć z Edkiem, który uosabia bezwzględny żywioł życia.

Jacek Cieslak
Rzeczpospolita
31 października 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...