Musical jest dla siły, młodości i dla życia

Rozmowa z Karoliną Merdą

Najważniejszy było i jest dla mnie to, żeby jak najwięcej przebywać na scenie. Kiedy ktoś jest na scenie to czuje się, jakby był w macicy matki - bezpiecznie, w połączeniu z całym kosmosem, niesamowita symbioza. Ja się właśnie tak czułam i czuję na scenie. Im więcej jestem na scenie, tym bardziej czuję się spełniona.

Z Karoliną Merdą, aktorką Teatru Muzycznego w Gdyni, o tym, co robią aktorzy za kulisami pomiędzy wejściami, czego uczy dobry profesor oraz jaki los czeka aktorki musicalowe, kiedy przestaną być wiarygodne w odgrywaniu nastoletnich podlotków, rozmawia Ewa Palińska.

Ewa Palińska: O tym, żeby zostać aktorką czy piosenkarką marzy większość małych dziewczynek, ale z reguły się z tego wyrasta. Pani nie wyrosła.

Karolina Merda: Nie wyrosłam, ale też miałam po drodze dużo szczęścia. Po maturze poszłam na budownictwo. Lubiłam matematykę, byłam z niej niezła, więc czemu by nie? Okazało się jednak, że na tym budownictwie było wielu facetów lepszych z matematyki ode mnie, co strasznie mnie deprymowało. No i rzuciłam się na głęboką wodę. Do Trójmiasta zaprosił mnie mój serdeczny przyjaciel Mateusz Brzeziński. Zdawałam i dostałam się, ale warunkowo. Musiałam obiecać, że założę aparat na zęby, bo miałam paskudny zgryz.

I nikt pani wówczas nie powiedział, że może warto byłoby poszukać sobie bardziej przyszłościowego zajęcia? Budowlanka to przecież porządny fach, dający stabilizację. A aktorstwo...

- Moi rodzice nie byli osobami twardo stąpającymi po ziemi, a w ich życiu zawsze było miejsce nie tylko na pracę, ale i na pasję. Tata po godzinach grał w zespole weselnym, mama pracowała na dwóch etatach, a wieczorami śpiewała z zespołem na dancingach czy weselach. Pamiętam, że dokładnie 1 kwietnia powiedziałam mamie, że zdawałam do różnych szkół aktorskich i że rzucam budownictwo. Nie potraktowała tego ani przez chwilę jako primaaprilisowy żart, tylko powiedziała "I dobrze, córeczko. Rób, co ci serce dyktuje."

A pamięta pani swoją pierwszą poważną rolę? Ten moment, kiedy zdała sobie pani sprawę z tego, że to się naprawdę dzieje, że marzenia właśnie się zmaterializowały.

- Nie podam konkretnej roli, ale praca z prawdziwym reżyserem dała mi właśnie to poczucie. Z reżyserem, który wymaga, przy którym człowiek się łamie i przekracza swoje wszelkie wewnętrzne i psychiczne granice. Tym reżyserem był Wojtek Kościelniak, z którym na przełomie moich 10-11 lat w Teatrze Muzycznym współpracowałam wielokrotnie, m. in. przy "Lalce" czy "Chłopach".

A jak wypadła konfrontacja z rzeczywistością? Zakładam, że miała pani w głowie wyidealizowany obraz tego, jak wygląda praca w teatrze.

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, więc nigdy do takiej konfrontacji nie doszło. Dopiero z perspektywy czasu pewne rzeczy widzę lepiej i łatwiej mi je ocenić. Najważniejszy było i jest dla mnie to, żeby jak najwięcej przebywać na scenie. Kiedy ktoś jest na scenie to czuje się, jakby był w macicy matki - bezpiecznie, w połączeniu z całym kosmosem, niesamowita symbioza. Ja się właśnie tak czułam i czuję na scenie. Im więcej jestem na scenie, tym bardziej czuję się spełniona.

Powiedziała pani coś, co mnie zaintrygowało. Marzy pani o tym, żeby jak najwięcej być na scenie, a nie o głównej roli? Choć z drugiej strony, zdarzają się przecież takie role tytułowe, które aktorowi zbyt wiele nie dają, jak chociażby tytułowa rola w "Złym".

- Moja ukochana pani profesor Małgorzata Talarczyk przekazała nam niesamowite rzeczy, chroniąc nas przed tym całym gwiazdorstwem, które panuje obecnie w mentalności ludzi. Wielu osobom się wydaje, że najbardziej prestiżowe są główne role, bycie najbardziej widocznym, nazwisko napisane największą czcionką na afiszu. Pani profesor nauczyła nas, że każda rola jest ważna, bo jeśli to kochamy, to robimy to przede wszystkim dla siebie. Oczywiście uznanie publiczności i wysokość gaży też są ważne, ale najważniejsza jest przyjemność, jaką daje obecność na scenie. To tak jak malarz, który czuje się najbardziej spełniony i szczęśliwy, kiedy tworzy swoje dzieło we własnym atelier. Cieszy go fakt, że na wernisażu ludzie oglądają jego dzieła i je chwalą, ale czy jest wówczas bardziej szczęśliwy niż podczas tworzenia? Oczywiście, że chciałoby się grać te główne role, bo jak talent rozpiera człowieka to chciałby zaśpiewać tę wymarzoną piosenkę, powiedzieć ten wymarzony monolog, ale z drugiej strony każde kolejne doświadczenie aktorskie nas wzbogaca, uczy nowych rzeczy, sprawia, że się doskonalimy. A że będę aktorką całe życie to może się okazać, że przyjdzie mi zaśpiewać tę ukochaną piosenkę czy powiedzieć ten wymarzony monolog w przyszłości, kiedy będę jeszcze lepszą aktorką.

Polska oszalała na punkcie Ewy Chodakowskiej, Anny Lewandowskiej, diet i rzeźbienia sylwetki. Widać gołym okiem, że wasi teatralni panowie ostro przypakowali przed premierą "Złego". A jak z paniami? Macie obsesję na punkcie wyglądu?

- Chłopakom nieźle odbiło, ale ja uważam, że to akurat wyszło im to na dobre. Lepsze to, niż gdyby kazali im przytyć czy ucharakteryzować się na brzydszych. Ja na szczęście bardzo lubię ruch, a że po urodzeniu synów chciałam szybko wrócić do formy, ostro zabrałam się do pracy. W teatrze z dziewczynami też ćwiczymy. Nawet teraz, w trakcie prób do "Piotrusia Pana", gdzie mamy dość mało wejść, a więc dużo czasu, zbieramy się z dziewczynami i pracujemy w przerwach nad różnymi partiami ciała. Jako że jesteśmy w grupie, wzajemnie się nakręcamy. Wymyślamy sobie przeróżne diety, które konsekwentnie realizujemy. Z różnym skutkiem.

A to nie jest trochę tak, że do dbania o sylwetkę zmusiły was okoliczności? W końcu pracujecie ciałem. Przypomina mi się, jak będąc dzieckiem weszłam do teatralnej garderoby. Zachwycałam się obszernymi kostiumami księżniczek, cyganek czy latynoskich tancerek. Gdyby moja córka weszła teraz do teatralnej garderoby, najprawdopodobniej mogłaby przymierzyć co najwyżej stringi lub kusy gorset.

- Niestety, musical to pudełko czekoladek, taka bombonierka. Musi być i trochę śmiesznie, trochę tańca, ładne ciała. Cóż - taka branża. Sporo dziewczyn w zespole pozakładało rodziny i urodziło dzieci. Wszystkie czujemy na sobie upływ czasu. Oczywiście bez przesady, bo mam wrażenie, że w tych naszych kręgach jakoś wolniej się starzejemy - chyba adrenalina ze sceny nas tak pobudza. Niemniej jednak mamy świadomość tego, że nie jesteśmy młode i czas ucieka. Ja mam 35 lat, koleżanki trochę mniej i trochę więcej, niedługo to już po prostu będzie śmieszne, jeśli będziemy próbowały ukryć, że się starzejemy, wcielając się w role nastoletnich podlotków.

W musicalu nie ma zbyt wielu ról dla kobiet w średnim wieku, nie mówiąc już o rolach głównych.

- To jest taki filozoficzny znak zapytania - co dalej z nami będzie, bo musical jest dla siły, młodości i dla życia. Jest witalną dziedziną sztuki. Niektóre panie pewnie czeka dramat, inne być może zdecydują się zostać w teatrze. Teraz też mam przecież w teatrze starsze koleżanki, tyle że jest ich po prostu mniej i mają mniej zadań. Wiadomo, że to młode kobiety chce się bardziej oglądać na scenie. Moi koledzy mają lepiej. W "Piotrusiu Panu" grają role piratów, takie typowe pijackie "ochlejmordy", a charakterystycznych ról dla starszych kobiet nie ma.

Kobieta jest stara, mężczyzna dojrzały.

- No i gdzie tu sprawiedliwość? Mężczyzna jest jak wino, a kobieta jak ten kwiat - rozkwitnie, zwiędnie i do wyrzucenia. Wkurza mnie to bardzo i nie mogę się z tym pogodzić.

Mężczyźni zawsze mieli lepiej. Mogą robić co chcą i zachowywać się jak chcą, a kobietom od urodzenia wpaja się, że mają się zachowywać jak damy.

- W teatrze na szczęście mamy więcej możliwości. Możemy się zachowywać jak dziecko, jak dzikus, można się też porządnie wyżyć.

Zdarzyło się pani kiedyś zrezygnować z roli?

- Ależ nie! Absolutnie! Jest taki głód na te role, że nie ma takiej opcji. Choć z drugiej strony marzy mi się taka sytuacja, że na przykład z przepracowania muszę odmówić. Myślę, że taki moment jeszcze przede mną. Taką mam nadzieję. To by było w sumie fajne.

Karolina Merda - absolwentka Studium Wokalno – Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni (2004). Aktorka Teatru Muzycznego, w zespole Teatru od 2004 r.

Ewa Palińska
www.trojmiasto.pl
16 kwietnia 2016
Portrety
Karolina Merda

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia