Muzyczny cud nad Brdą

18. Bydgoski Festiwal Operowy

Do Bydgoszczy zjechały polskie teatry operowe - Poznań pokaże pierwszy raz wystawianą w Polsce "Marię Stuardę" Donizettiego, a Łódź połączy w jedną inscenizacyjną całość "Zamek księcia Sinobrodego" Bartoka i "Dydonę i Eneasza" Purcella

Zobaczyć będzie można też kilka zagranicznych rodzynków - legendarny szwajcarski Bejart Ballet Lausanne oraz występujący pierwszy raz w Polsce, a uważany za jeden z najlepszych teatrów tańca nowoczesnego na świecie, szwedzki Cullbergbaletten. Dla najbardziej wyrobionych widzów Holendrzy przygotowali operę barokową Haendla "Orlando"

Mniej obytych rozbawi Teatr Muzyczny z Gdyni przedstawieniem "Spamalot, czyli Monty Python i święty Graal". Wystąpią w pięknym budynku, w komfortowych warunkach. Czy wśród artystów będą ci pamiętający pierwsze edycje bydgoskiego festiwalu, które odbywały się dosłownie na budowie?

Pół wieku temu

Już na początku lat 60. zaczął się krystalizować pomysł, żeby nad Brdą wybudować scenę operową. Zrozumiano, że bydgoski zespół operowy musi mieć swoją siedzibę. No bo ile może siedzieć kątem w Teatrze Polskim?

Projekt autorstwa architektów Józefa Chmielą i Andrzeja Prusiewicza - trzy kręgi posadowione w centrum Bydgoszczy, świetnie wkomponowane w zakole Brdy - spodobał się wszystkim. Budynek był wielki, bo miał pomieścić nie tylko operę, ale również min. lokalną telewizję. Budowa ruszyła pełną parą pod koniec lat 70. W niedobrym czasie, bo właśnie zaczynało się zaciskanie pasa. - Nagle się okazało, że teatr operowy w Bydgoszczy to pomysł niedorzeczny. Przerost ambicji. Pytano, kto to utrzyma, kto będzie tam chodził, dlaczego to takie duże - wspomina dyrektor bydgoskiej Opery Nova, Maciej Figas. Ówczesna minister kultury, Izabella Cywińska, bez wahania odcięła budowę od centralnego finansowania. I zaproponowała, żeby we wznoszonym gmachu hodować pieczarki. Rodzącą się w bólach siedzibę bydgoskiej opery zaczęto nazywać najdroższą ruiną nowoczesnej Europy.

Jak do Opery Paryskiej

Wyjście z impasu znalazł młody dyrektor, Maciej Figas. Razem z Mariuszem Latkowskim, prawnikiem i wielkim miłośnikiem opery, wymyślili Bydgoski Festiwal Operowy - jako przegląd najwybitniejszych dokonań polskich zespołów operowych, prezentowanych w warunkach, jakie były, czyli na budowie. Ludzie, słysząc o pomyśle, stukali się wymownie w czoło. - Wiele osób starało się zablokować nasze działania, żeby - po pierwsze - nie marnotrawić publicznych pieniędzy, a po drugie - nie narazić się na śmieszność. Dziś tych ludzi nie krytykuję. Miałem wtedy niecałe 30 lat i pewnie nie budziłem zaufania - tłumaczy niedowiarków dyrektor Figas.

Na szczęście znaleźli się i tacy, którzy pomogli duchowo, finansowo i organizacyjnie.

- Trudno wyliczać wszystkich. Na pewno podziękowania należą się... wojsku. To ono pożyczyło nam i zamontowało pierwszą prowizoryczną widownię - drewniane krzesła składane rzędami. Przez wiele edycji żołnierze sprzątali też cały gmach na przyjęcie festiwalowych gości.

W kwietniu 1994 r. z wielką pompą odbył się pierwszy Bydgoski Festiwal Operowy. - Nie myśleliśmy wtedy, że będzie to impreza cykliczna. Nie liczyliśmy na taki entuzjazm. A tu od pierwszego festiwalowego dnia zaczęli się tłumnie zjawiać widzowie. I to ubrani tak, jakby szli do Opery Paryskiej, panie w długich sukniach, etolach. Nie bacząc na surowy beton, nieotynkowane ściany i pył.

Nie zawiedli też artyści. - Choć nie kryliśmy, w jakich warunkach to wszystko się odbywa, nikt nie odrzucił naszego zaproszenia. Przynajmniej nie wprost. Przyjeżdżali i śpiewali w budowlanym kurzu. Nawet od największych gwiazd nie usłyszałem słowa skargi - zapewnia Maciej Figas.

Festiwal pokazał atuty budowanego obiektu, m.in. możliwości sceny, akustykę.

- Wszystko przerosło nasze oczekiwania. Ludzie pytali: czy pójdziecie za ciosem, czy będą następne edycje festiwalu?

No i były. Przyjeżdżały znakomitości: soliści Teatru Bolszoj z Moskwy, Królewski Balet Flandryjski czy Theatre du Capitole z Tuluzy.

I zaczęły płynąć pieniądze na dokończenie obiektu - z salą główną na 803 miejsca i kameralną na 189. Dziś Jarosław Ganszej, główny brygadier sceny, długo wylicza techniczne zalety bydgoskiej opery i jej unikatowe cechy: zainstalowana przed operą specjalna platforma, która z ulicy przenosi nawet 14-tonowe ładunki z tirów wprost na zaplecze sceny, 10-metrowa wewnętrzna winda do przewożenia dekoracji, 40 18-metrowych sztankietów (belek do wieszania dekoracji), z czego większość sterowana komputerowo, cztery zapadnie - również zdalnie sterowane. 1300 reflektorów świecących naraz. - Na scenie może stanąć 11-piętrowy wieżowiec - obrazowo przedstawia możliwości Ganszej.

Superfrekwencja!

W 2006 r. oficjalnie zakończono budowę opery, a w trzecim kręgu otwarto restaurację i centrum kongresowe. Widzów w bydgoskiej operze nie brakuje. - Jeśli nie chce się siedzieć na dostawce, bilet trzeba kupić co najmniej miesiąc-dwa przed spektaklem. A na festiwalowe przedstawienia bilety sprzedają się jak świeże bułeczki. Na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zostały wyprzedane prawie wszystkie miejsca na balet Bejarta, szwedzki Cullbergbaletten i na "Cyganerię" Opery Nova. Na "Spamalot..." Teatru Muzycznego już dawno nie byłoby biletów, gdybyśmy nie zorganizowali dwóch spektakli - wylicza Robert Chojnacki, kierownik działu promocji i obsługi widza.

Dyrektor Figas mówi z dumą w głosie: - Wykreowaliśmy w Bydgoszczy autentyczne zainteresowanie operą. Znam wiele osób, które na początku zaglądały tu z obowiązku, a dziś nie wyobrażają sobie, żeby nie przyjść na festiwal. W rezultacie jesteśmy jedną z niewielu scen operowych w Polsce, która nie musi się martwić o frekwencję.

30 kwietnia rozpoczyna się kolejna, XVIII edycja BFO. Pierwsi - z "Cyganerią" Pucciniego w reżyserii Macieja Prusa - wystąpią gospodarze. Na scenie zamontowano ponaddwudziestotonową scenografię. Bydgoszczanie i fani opery z całej Polski przygotowali wieczorowe stroje: wytworne suknie, etole, fraki i smokingi...

Małgorzata Szczepańska-Piszcz
Przekrój
5 maja 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia