Muzyczny hołd Teatru Roma

„Piloci" – reż. Wojciech Kępczyński - Teatr Roma w Warszawie

Piękny hołd złożony polskim Dywizjonom, gdzie cyfrowa scenografia najwyższej jakości przeplata się ze wspaniałymi głosami. Muzyczna uczta mogła być jednak znacznie lepsza, gdyby nie brak charyzmy głównej aktorki oraz naiwność scenariusza.

Główną osią, wokół której kręci się musical, jest historia Niny (Edyta Krzemień), warszawskiej aktorki kabaretowej i Jana (Paweł Mielewczyk), młodego pilota wojskowego, których sielankowa miłość zostaje brutalnie przerwana przez wojnę. Fabuła, której twórcą jest Wojciech Kępczyński, luźno inspirowana prawdziwymi historiami polskich pilotów, przypominała przeszywające „Miss Saigon", co szczególnie silnie wybrzmiewało w dramatycznym zakończeniu. Nie można odmówić jej dramatyzmu (choćby wyciskająca łzy „Uwaga, nadchodzi!", epicka scena pracy sztabów brytyjskiego i nazistowskiego lub „Vaterland"), ale najwspanialsze fabuły charakteryzują się tym, że wielkim emocjom towarzyszy realizm postaci. Rozumiem, że bawimy się w bajkę, w taki nastrój wprowadzają dwie idylliczne sceny początkowe, ale w najlepszych bajkach bohaterowie mają swoje motywacje i zachowują się spójnie, jedynie przydarzają się im niewiarygodne sytuacje. Zakończenie „Pilotów" (którego nie chcę zdradzać) daleko wykracza poza moją zdolność rozumienia postaci.

Twórcy spektaklu obiecywali unikania stereotypów. Nie jestem przekonana, czy im się to udało. Polscy piloci są niezwykle męscy, wszystkie kobiety, Polki czy Brytyjki, za nimi wprost szaleją, są fenomenalnie nieszablonowi, nie słuchają rozkazów, dzięki czemu dziesiątkują samoloty wroga, och, ach. Jestem pełna podziwu dla głównych bohaterów, niewątpliwie musieli się wyróżniać, skoro odnosili tak spektakularne sukcesy w ogarniętym wojną niebie, ale musical jest przerażająco nachalny w dowodzeniu jak doskonałymi przedstawicielami Homo sapiens są Jan, Franek (Paweł Kubat), Maks (Piotr Piksa) i Stefan (Marcin Franc).

Choć spektakl miał traktować o polskich pilotach, to główne skrzypce grają w nim zdecydowanie kobiety. Czterech młodych pilotów ma podobne do siebie charaktery, nie został wykonany większy wysiłek, aby zbudować z nich różnorodne postaci i rozróżnia się ich na scenie po tym, do jakiego dziewczęcia wzdychają. Przy czym nie uważam, żeby to była wina czwórki aktorów, raczej braku reżysera. Mielewczyk, Kubat, Piksa i Franc grają swoje role bardzo porządnie, ich głosy przynoszą wiele przyjemności, a świeżość, naiwność i młodość – uśmiech.

Wiele zgryzoty przysporzyło mi kontrowersyjne wykonanie Edyty Krzemień w roli Niny. Aktorka obdarzona jest świetnym głosem i doskonale śpiewa. Bardzo przekonująco wypada w scenach lirycznych, w których wzrusza do głębi, ale we wszelkich zbiorówkach, a szczególnie w scenach kabaretowych, gdzie miała być diwą, kompletnie ginie wśród bardziej utalentowanych tanecznie i obdarzonych większą charyzmą aktorów. Jest bez wyrazu. Nie zapałałam też do niej sympatią i tym razem ciężar winy kładę jednak na aktorce.

Świetnie za to wypadła jej miłosna przeciwniczka Marta Wiejak w roli Alice. Charakterna, zalotna, kibicowałam jej od samego początku. Co za głos! Fajnie napisana postać, która umiała zdecydować czego chce i o to zawalczyć. Aktorka przyciągała mój wzrok za każdym razem, gdy pojawiała się na scenie, a duet „Czy Pan to wie?" jest fantastycznym flirtem prowadzonym przez pewną swojej atrakcyjności kobietę.

Wyjątkiem w zdominowanym przez kobiety krajobrazie aktorskim jest fenomenalna postać Prezesa (ewidentny flirt z Szefem z „Miss Saigon") kreowanego przez Janusza Krucińskiego, który stworzył definitywnie najlepszą rolę spektaklu złożoną ze świetnej gry aktorskiej i genialnego wprost wokalu, po prostu majstersztyk! Do zupełniej perfekcji brakowało mi jednego elementu, a mianowicie lepszego ogrania lub omówienia jego obsesji Niną – wchodzi się w spektakl i trzeba zaufać twórcom, że Prezes ma powody do tej pokręconej miłości, a może poczucia posiadania. Szkoda też, że Prezes jako postać tak drastycznie wyszedł z szarej strefy moralności, ale jego historię poznawało się z zapartych tchem.

Z zespołu aktorsko-wokalnego ogromnie wybijała się Ewa Lachowicz w roli Nel – jest też powodem, dla której ciężko było uwierzyć, że Nina jest prawdziwą diwą kabaretu, kiedy obok niej tańczyła i śpiewała taka gwiazda. Z tancerek uwagę przykuwała obdarzona fenomenalną energią Dominika Dąbkowska.

Wielkie brawa dla Jakuba i Dawida Lubowiczów za niecodziennie zróżnicowaną, bogatą muzykę. W ramach jednego musicalu usłyszeliśmy muzykę kabaretową, chóralną, typowo filmową, rap, czy tango. Towarzyszyła temu równie różnorodna choreografia Agnieszki Brańskiej: elementu hip-hopu, rapu, swingu, rock'n'rolla, burleski.

Teatr Roma przeżywa wielki romans z technologią. Wizualizacjami „Pilotów" jestem wprost zachwycona, ale jakże mogłoby być inaczej, kiedy stworzył je mistrz, czyli Platige Image pod nadzorem Kamila Pohla. Scenografia cyfrowa napaści Hitlera na Polskę to arcydzieło, dorównuje jej tylko niesamowita scena w sztabie z Churchillem i Göringiem. Jednocześnie rodzą pewien sentyment – rekwizyty, ruchoma scenografia to tak piękne elementy w teatrze, mam nadzieję, że nie umrą wraz z wprowadzeniem technologii. Jednocześnie „Piloci" to musical, gdzie użycie tak bogatej wizualizacji jest naprawdę zrozumiałe, nie wyobrażam sobie epickich bitew powietrznych zobrazowanych małymi modelami samolotów nad głowami widzów.

Pomijając aspekty techniczne „Piloci" to jednak przede wszystkim przepiękny hołd złożony polskim Dywizjonom walczącym w Wielkiej Brytanii. Najbardziej wzruszający moment spektaklu to chwila, gdy aktorzy po ukłonach wraz z widownią oklaskują polskich pilotów widocznych na starych zdjęciach tapetujących scenę, a teraźniejszość przenika się z przeszłością.

Nigdy wcześniej nie była mi tak bliska.

Anna Dawid
Dziennik Teatralny Warszawa
5 maja 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia