Muzyk, cyrkowiec i domek na plecach

1. Mały Kontrapunkt

No i zaczęło się! Długo zapowiadany festiwal, odbywający się w Szczecinie po raz pierwszy Mały Kontrapunkt, został oficjalnie otwarty w miniony piątek, 1. kwietnia. A że była godzina 19.00, na pełnej widowni zasiadło zaledwie kilkoro dzieci. Ten wieczór, choć zaplanowany w ramach wydarzenia skierowanego do najmłodszych widzów, wyraźnie nie był dla nich. A szkoda...

Na scenie przedziwna scenografia: spod sufitu zwisa coś, co kształtem przypomina ogromną dłoń wykonaną z drewnianych, luźno połączonych elementów. Z prawej strony, bliżej krawędzi sceny - stożek z połączonych w okręgi miechów akordeonowych. Jeszcze kilka pomniejszych przedmiotów, również stworzonych z części instrumentów, a wszystko zalane ciepłym, żółtym światłem. Dwóch nietuzinkowych aktorów: Kimmo Pohjonen - postawny mężczyzna w spódnicy, z małym irokezem na głowie i nieodłącznym akordeonem na torsie i Ville Walo - dość niepozornie wyglądający... tancerz i cyrkowiec w jednej osobie. Kimmo Pohjonena miałam okazję słuchać dwa lata temu na koncercie, toteż wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać, ale Ville Walo? Totalnie mnie zaskoczył! Muzyczno-cyrkowe widowisko jest formą, którą w teatrze widziałam po raz pierwszy w życiu. A do tego ta scenografia - w całości wykonana z części akordeonów. Najpierw Ville wyskoczył z tego stożka, potem przez scenę przetoczył koła (z tego jeden o średnicy dwóch metrów) wykonane z miechów, usiadł na stołku wykonanym z tych samych materiałów, animował wielką kukłę człowieka wykonaną z części twardych, z miękkich stworzył psa, miechy założył na nogi i chodził w nich jak w wielkich butach, wreszcie nimi żonglował na przeróżne sposoby. Bawił się i ogrywał te przedmioty, niby nimi kierował, ale chwilami można było mieć wrażenie, że to one zawiadują nim. Gdyby ktoś zadał mi pytanie: „Co można zrobić z akordeonu?", wyobraźni by mi nie starczyło, by wymyślić aż tyle zastosowań.

Muzyk i cyrkowiec stanowią w spektaklu „Iron lung" („Żelazne płuco") jedność. Kontrastują ze sobą, a jednocześnie się dopełniają. Kimmo jest wirtuozem. Wykształcony w Akademii Sibeliusa odszedł od repertuaru klasycznego, a na akordeonie potrafi zagrać dosłownie wszystko. Tutaj swobodnie skacze po stylach muzycznych, przetwarza dźwięki i po wielokroć je powtarza. Używa również swojego głosu, który brzmi jak śpiew szamański w indiańskiej wiosce. Powiedzieć o Ville, że jest cyrkowcem to za mało. To także aktor i tancerz. Przez godzinę to on głównie zajmuje naszą uwagę. Przyciąga ją samym ruchem ciała i przedmiotów, które w jego rękach nabierają zupełnie innego znaczenia. Zyskują nowe życie. Na wielki recykling złożyło się kilkadziesiąt akordeonów, podobno cudem odratowanych od spalenia ze starej fińskiej szopy. Dla mnie była to najpiękniejsza oprawa muzyczna pokazu żonglerskiego, a jednocześnie najpiękniejsza wizualizacja koncertu akordeonowego, jakie dane mi było w życiu oglądać.

Już w sobotę, 2. kwietnia, dzieci miały okazję obejrzeć duński spektakl „Kret i dom, który przyszedł i odszedł" w wykonaniu Teatret Lampe (Teatru Lampa). Na małej scenie niewielkich rozmiarów scenografia: coś na kształt przekroju pionowego gleby. W centralnej części widać śpiącego kreta - kukiełkę. W tle łagodna nieskomplikowana muzyka. Kret się budzi, przeciąga, gimnastykuje i myje (w wodzie gruntowej). Żadnych słów, żadnej kurtyny i tylko jedna aktorka. Fabuła jest prosta: pewnego dnia kret budzi się i widzi, że obok jego kopca, a nad podziemnym korytarzem, stoi dom. Jego właścicielce nie od razu przychodzi do głowy, że wtargnęła na czyjś teren. Postanawia dymem wykurzyć kreta z nory. Gdy ten prawie umiera, postanawia go ratować. W ramach przeprosin zaprasza zwierzę na herbatę i tort, a potem odwiedza kreta w jego „mieszkanku". Ostatecznie postanawia swój dom postawić gdzie indziej.

Niby proste, ale sądząc po reakcji małej widowni, odniosłam wrażenie, że nie wszystko dla niej było zrozumiałe. Spektakl rozgrywał się w niespiesznym tempie i po półgodzinie dzieci były wyraźnie znudzone. Aktorka potrafiła na chwilę wyjść ze swej roli, by jakiejś pani zwrócić uwagę, by wyprowadziła dziecko na zewnątrz, gdyż ją dekoncentruje. Przy czym sama prosiła przed spektaklem, by wszystkie dzieci usiadły na dywaniku przed sceną. Czyżby nie wzięła pod uwagę, że niektóre dzieci nie potrafią spokojnie wysiedzieć przez dłuższy czas? Podobno także przypuszczała, że mali widzowie skradli jej ze sceny rekwizyt. Cóż, postawą aktorki, Anne Nojgard jestem oburzona. Co nie zmienia faktu, że scenografia mnie miło zaskoczyła. Otóż nie dość, że domek można było nieść na plecach jak plecak, to jeszcze paliło się w nim światło. Każdy z kawałka ściany (np. z drzwiami lub oknem) można było wyjąć. Raz była to książka - poradnik, co może kryć się w kopcu ziemi i jak zlikwidować kreta, innym razem, po rozłożeniu, stół z tortem i filiżankami, jeszcze innym schowek z kieszonką, innym zaś skrytka na składany helikopter, do którego wsiada kret i odbywa pierwszą w życiu podniebną podróż. Pomysł z pokazaniem norki kreta także uważam za fantastyczny. Z gleby „wyrastały" na naszych oczach kwiaty, kret kopiąc wyrzucał grudki ziemi, a gdy przekopał się pod dom, w tym miejscu powstał nowy kopiec. Wszystko wykonane z tkanin i bardzo sprytnie pomyślane. Jednakże przez postawę aktorki i słaby odbiór przez publiczność, po tym spektaklu pozostał we mnie niesmak.

Trzeci dzień festiwalu należał do teatru ZebraDans ze Sztokholmu (i nie tylko, jednak skupiam się tylko na zagranicznych przedstawieniach). Spektakl „Straszaki" wcale nie był straszny, a dzięki wielości użytych w nim form, bardzo zainteresował zasiadające na widowni dzieci. Był teatr cieni, byli barwni aktorzy, taniec, muzyka, śpiew i proste animacje. Troje rodzeństwa samo zostaje w domu i robią wszystko, co tylko wyobraźnia im podsunie. A ta, jak wiadomo, granice ma, ale gdzieś bardzo, bardzo daleko. Chcesz polecieć w kosmos z Gagarinem? Proszę bardzo! Wystarczy nam do tego tylko kask i rama okienna służąca za rakietę. Chcesz być duchem? Nie ma sprawy! Jedno prześcieradło w dziurami na oczy i możesz straszyć! Do tego rysowanie piaskiem na żywo, czego efekty mogliśmy oglądać na ekranie.

Zabawa papierową scenografią - w takiej ścianie można wycinać drzwi i okna i z łatwością przez nie przechodzić. Przebieranki - aktorzy mają po kilka warstw ubrań, które ściągają w taneczny sposób. Taniec - oprócz kilku scen partnerowania, także taniec na leżąco, na przylegających do podłoża poduszkach. Trochę absurdu i przerysowań - jak na przykład w scenie mycia zębów ogromnymi szczotkami, która przy odpowiednim podkładzie dźwiękowym, również stała się tańcem. Tutaj nie było czasu ani miejsca na nudę. Dynamiczne i kolorowe przedstawienie, przy użyciu kilku zaledwie prostych środków, potrafiło rozbudzić dziecięcą ciekawość i wyobraźnię. Dzieci śmiały się, klaskały, żywo reagowały i dały się porwać tej prostej historyjce oraz sympatycznym aktorom.

Agata Hołubowska
Qlturka
7 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia