Muzyka łagodzi obyczaje

"Kochanowo i okolice" - reż. Aldona Figura - Teatr Powszechny w Łodzi

W Teatrze Powszechnym miała miejsce ostatnia w tym sezonie premiera - było to "Kochanowo i okolice" w reżyserii Aldony Figury. Tekst Przemysława Jurka, dziennikarza muzycznego, różni się od tych, które łódzki teatr komediowy ma w swoim repertuarze, lecz mimo bardzo długich monologów głównego bohatera Marcysia (Mariusz Witkowski) sprawdza się na scenie. Zapewne dlatego, że autor nie chciał być zabawny na siłę i dowcipami nie sypał jak z rękawa, co miało korzystny wpływ przede wszystkim na jakość prezentowanego humoru.

Historia rozgrywa się w dość mrocznym anturażu sceny przygotowanej do występu deathmetalowego zespołu - widzimy perkusję, czarne gitary elektryczne i muzyków błąkających się po zawalonej sprzętem scenie. W tle natomiast znajduje się baner z nazwą zespołu (groźnie brzmiący Exterminator) i pentagram. Scenografia nie zmienia się przez cały czas trwania spektaklu, nie będzie zatem atakujących zmysły kolorów i zaskakujących rozwiązań inscenizacyjnych. Kiedy dodamy do tego długie, skierowane do publiczności monologi Marcysia (bohater pełni funkcję narratora) wydawać by się mogło, że już gorzej być nie może, że widz nie jest w stanie wytrzymać takiej konwencji dłużej niż kilkanaście minut. A jednak. Tekst ma pewną cechę, która doskonale sprawdza się na scenie - wraz z upływem czasu tempo staje się coraz szybsze, akcja przebiega coraz bardziej dynamicznie, a dowcipy sypią się ze sceny jeden za drugim, choć wcześniej dawkowane były dość oszczędnie. Jeśli dodać do tego graną na żywo muzykę i śpiew śmiało można powiedzieć, że na spektaklu widz powinien naprawdę dobrze się bawić. I to nie tylko ten, który jest doskonale zorientowany w najnowszych trendach muzycznych - wystarczy wiedzieć, że Doda spotyka się z Nergalem z Behemotha i mieć mgliste wyobrażenie na temat death metalu aby zorientować się, jaka jest skala upokorzenia, które spotkało członków Exterminatora…

Deathmetalowy Exteminator z Kochanowa bynajmniej nie składa się z bezwzględnych facetów jedzących zupę z czarnego kota i odprawiających satanistyczne rytuały, jak to zostało przedstawione w prasie przez przejawiającą wszelkie cechy dyletantyzmu Dziennikarkę (Barbara Szcześniak). Zespół to piszący teksty piosenek i grający na perkusji Jaromir (Artur Zawadzki), szalejący na gitarze elektrycznej Lizzy (Tomasz Piątkowski) i Makar (Michał Maliszewski) oraz wokalista Maryś (Mariusz Witkowski). Troje z panów skończyło bibliotekoznawstwo, czwarty natomiast - kulturoznawstwo. Największe szczęście miał Jaromir, który dostał pracę w miejscowej bibliotece, pozostali natomiast nie pracują w swoich zawodach. Marzenia nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością, dlatego mężczyźni kurczowo uczepili się propozycji Wójta (Piotr Lauks), który w zamian za „złagodzenie repertuaru” i granie na festynach w okolicznych miasteczkach załatwił zespołowi unijne stypendium. Okazuje się jednak, że istnieją pewne granice kompromisów, do których skłonni są deathmetalowcy. Marcyś śpiewający „Kolorowe jarmarki” wzbudził co prawda żywe reakcje zgromadzonych w teatrze widzów reagujących podobnie do publiki w scenicznym świecie, jednak zdecydowanie nie o taką karierę mu chodziło. Śpiewanie piosenek Feela też nie było szczytem marzeń mężczyzn, którzy nawet przy wyborze nazwy zespołu kierowali się przewidywaniami międzynarodowej kariery.
 
W spektaklu pozytywnie zaskoczył Mariusz Witkowski, który popisał się niemałym talentem wokalnym, choć należy podkreślić, że wszystkim grającym członków zespołu aktorom udało się wyraziście zarysować charaktery swoich bohaterów. Mężczyźni, pomimo różnic i odmiennego spojrzenia na wiele kwestii, tworzyli przede wszystkim grupę przyjaciół, którzy akceptują się bez względu na okoliczności. Właśnie owa zespołowość była elementem doskonale funkcjonującym na scenie, dlatego też byliśmy w stanie uwierzyć w rozterki Marcysia, który popadł w konflikt z zespołem nie chcąc rezygnować ze swoich ideałów. Muzyka i śpiew są najmocniejszymi elementami spektaklu, a moment, w którym zmęczeni, wykorzystani muzycy mają dość śpiewania festynowej chały to chwila, w której możemy w pełni zidentyfikować się z bohaterami, nawet jeśli nie do końca odpowiada nam grana przez nich muzyka. W kulminacyjnym momencie na scenie rozbrzmiewa „W górach szaleństwa” - najlepszy, najmocniejszy utwór Exterminatora. Jeśli Wójt nie dostał zawału, to z pewnością był go bliski, jednak trzeba przyznać, że swoją ignorancją i brakiem zrozumienia dla pasji muzyków w pełni zasłużył sobie na zemstę w postaci mocnego metalowego uderzenia.

„Kochanowo i okolice” to opowieść o stopniowej utracie złudzeń, o tym, że rzeczywistość w bezwzględny sposób weryfikuje nasze plany i marzenia. Jedyną metodą na łagodne przejście przez życie jest poczucie humoru, odrobina dystansu do samych siebie oraz… miłość do muzyki,  która - jak wiadomo - łączy pokolenia i łagodzi obyczaje.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
18 maja 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia