Muzyka skrzypiących serc
"Hamlet" - reż. Paweł Paszta - Teatr im. Wilama Horzycy w ToruniuNowatorskie przedstawienie tekstów klasycznych nie należy do oczywistych ani prostych w wykonaniu. Niezwykle łatwo popaść tu w przesadę, odbiec za daleko, często dla samego odbiegnięcia, gubiąc po drodze sensy, tak, że z pierwotnego tekstu pozostaje tylko tytuł; rozpoznawalne hasło służące zaledwie jako parasol ochronny lub marketingowy slogan, który „dobrze się sprzeda".
Trudność ta wynika z mocy kontekstów, ze złożoności utworów i ich rangi kulturowej, ale nie oznacza bynajmniej niemożności awangardowego podjęcia się tekstów klasyki. Tak jak nie ma jednej interpretacji danego dzieła, tak też absurdalnym byłoby uznanie istnienia ostatecznej realizacji teatralnej. Dzieło umożliwia nowe odczytanie, ale zarazem stawia opór, ukazuje się i oddala, i to starcie, to sceniczne rozdarcie między nowatorskim a klasycznym, doskonale uwidacznia się w „Hamlecie" w reżyserii Pawła Paszty, wystawionym 15.01.2022 na deskach teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu. Starcie to przypomina taniec, w którym przejawia się zarówno przywiązanie, jak i dystans wobec oryginału, zarówno sceptycyzm, jak i uwielbienie.
Seans bardzo blisko związany jest z pojęciem muzykalności, rozumianej jednak szerzej, niż „muzyka słyszalna", a dokładnie jako odbicie nomosu tudzież prawideł świata. Ta muzyka wyłania się z odmętów matematycznej niesłyszalności, by obwieścić wieczyste zasady, by zdradzać naturę rzeczy oraz sensy skryte za poszyciem naoczności. W „Hamlecie" Paszty powiązania muzyczne są szaleńczo wyraziste. Przestrzeń nieustannie wypełniają niepokojące nuty, stuknięcia, szumy, metaliczne odgłosy maszynerii, a postacie podróżują na roznegliżowanych pianinach. Instrumenty funkcjonują tu jako scena, ale też podstawowy organ kompozycyjny. Stale obecne, nieprzemijające, zakreślają granice świata, wyznaczają ścieżki, rozbrzmiewają dźwiękami szarpanych strun. To one stoją w centrum konfliktów między bohaterami; to one służą jako miejsce spotkania i narzędzie zbrodni, jako trybuna, tron, jako tajemne schowki oraz głuche trumny. Bohaterowie mimowolnie stają się częścią muzykalnej opowieści. Stają się klawiszami muzyki rozdarcia dusz, która wprowadza ich kolejno w szaleństwo, krok za krokiem, słowo za słowem, aż po grób. Studium izolującego obłędu uzupełnia doskonale skoordynowany demonizm chóru, surowa sceneria, skupienie na czerni kostiumów oraz punktowej grze świateł, z trudem przebijających się przez konstelacje gęstego dymu. Jak to świadczy o świecie Hamleta? Jaki ład panuje na duńskim dworze obłędu, intrygi i zbrodni?
Istotny okazuje się także problem ciągłości. Przedstawienie rozpoczyna się jeszcze przed rozpoczęciem, kiedy aktorzy krążą pośród widzów, kiedy Hamlet mknie ku głosowi Ofelii, gdzieś za sceną, poza granicami wzroku, aby ostatecznie zasiąść pośród widzów. Młody książę przyjmuje wpierw rolę obserwatora pogrzebowego spektaklu, jaki prędko zamienia się w orędzie polityczne oraz zwiastun nowego, wspaniałego ładu. Nie mogąc znieść bezczynności słuchania, wkracza jednak na scenę między instrumenty, aby toczyć bój o rolę głównego dyrygenta.
Szczególnie porusza autentyczność Klaudiusza, w którego wcielił się Wojciech Jaworski. Kryzysy, wahanie, niepewność, ambicje bohatera, cała struktura jego charakteru wydaje się niezwykle namacalna. Ostra, wyzbyta nadmuchanej patetyczności, ale zarazem przejmująco emocjonalna, zarysowuje realistyczny wręcz portret nieudanego władcy, który pragnął być głównym dyrygentem państwa, lecz wkrótce zdał sobie sprawę, że zbrodnia na nim ciąży zbyt mocno, że moc go opuszcza, że rozkazy przestają działać, dlatego ponownie zwrócił się ku zbrodni. Podobnie na uwagę zasługuje Tomasz Mycan, zręcznie lawirujący między melancholią, błazeństwem i rykiem Hamleta; a także Łukasz Ignasiński, doskonale wyławiający komiczną grandilokwencję Poloniusza oraz wybuchowość młodego Laertesa.
Spektakl okazuje się obłędnie satysfakcjonujący. Nie pojawia się wiele momentów, które budzą wątpliwości. Można wspomnieć o możliwości intensywniejszego zarysowania konfliktu między Hamletem oraz Laertesem, o przebłyskach niezrozumiałej wesołości Horacego, a także o wrażeniu scenicznego niedopasowania Ofelii, która pomimo wyróżniania się, nie wybrzmiewa tak silnie, jak pozostałe postacie. Żadna z tych rzeczy nie burzy jednak końcowego wrażenia, nie podpala fundamentów przedstawienia, nie zaburza wyrazistego przekazu. „Hamlet" Paszty to przenikające skrzypnięcia wydobywające się z ciemności ludzkich serc. To wizja świata nienasyconej żałoby, w której bohaterowie zgodnie gromadzą się nad grobem dawnego króla, Yoricka, Ofelii, aby stać się uczestnikami własnego pogrzebu, a zarazem świadkami strasznego upadku państwa. Czy jednak historia Hamleta naprawdę kończy się morderczą ucztą oraz okrzykami ku czci Fortynbrasa, czy może tragedia wyrywa się ramom czasu i nie ma początku ani końca? Pogrzeb Hamleta jest pogrzebem wszystkich. Pogrzeb wszystkich to pogrzeb Hamleta. Ład żałobny trwa niezmiennie – tylko dostraja oraz zamienia instrumenty.
Umarł Hamlet! Niech żyje Hamlet!