My, dzieci Schengen

"Czekając na Turka" - reż: Mikołaj Grabowski - Stary Teatr w Krakowie

Rok 1989 był dla Europy przystankiem na drodze do odnalezienia własnej świadomości. Każdego kraju z osobna. Wydawało się, że zaraz po zburzeniu muru berlińskiego upadnie natychmiast granica społeczna. Tak naprawdę granica ta nie opadła całkowicie do lat współczesnych. Wydarzeniem, które również możemy odczytywać w wymiarze symbolicznym, było przystąpienie Polski do strefy Schengen, co równało się zniesieniu granic celnych i kontroli paszportowych. Zaczęto więc komentować historię najnowszą. Z jakim skutkiem?

Dla wielu spełniło się marzenie, dla innych ludzi stało się tragedią. Przeciwko „nowemu” twardo sprzeciwia się „stare”, może inaczej – tradycyjne. Edek to wieloletni pracownik, pozostałość komunistycznego systemu pracy, przywiązany do wykonywanej funkcji, szlabanu i tradycji. Wspomina okres komunizmu bardzo ciepło, podkreśla indywidualność naszego kraju, który potrafił zaopatrzyć się w polskie odpowiedniki zachodnich produktów. Oddany bezwarunkowo służbie, uważa swą postawę za coś zupełnie naturalnego, domaga się szacunku. Wobec Patryka obejmuje pozycję starszego doświadczonego, stojącego po jedynej słusznej stronie, za którym stoją przeżyte lata. Edek – konserwatysta, Edek, od którego tchnie narodową dumą, nawet w obliczu niedoskonałości, czy, mówiąc wprost, braków ekonomicznych i gospodarczych takiego narodu. Turek dla niego to element obcy, kompletnie nie pasujący do jego świata z określonymi zasadami. W sztuce jest to przejaskrawione, gdyż Edek mówi o przybyszu, jak człowiek średniowieczny.  

Patryk – młody chłopak, doświadczony losem emigranta, jednak wraca do kraju. Czy to patriotyzm? Ma na niego zadatki, albo jest skłonny do ulegania sugestiom i poddaje się czarowi wieczoru i urokom Mariki. Przyszłą drogą tranzytową śmiało pokonuje kolejne rzędy widzów, by z daleka, z trochę z innej perspektywy, przypatrywać się swoim nowym znajomym. Milion za jego myśli – szlaban przyniesiony przez Edka nie jest dla niego relikwią, podchodzi do niego z respektem, skłania się ku obozowi tradycjonalistów… Schengen to nowa szansa, ale też niepewny los. Próbując odnaleźć wspólny mianownik dla postawy Edka i Angeliki wybiera własny określnik – daje porwać się nowej fali (pianie toczonej z aparatury przez swą zmienniczkę na scenie), w której pogrąża się z owym Turkiem: piękną panią Salaminą.  

Postacią płynną wydaje się być Marika – z początku niechętna nowemu właścicielowi i przerażona, podniecona perspektywą zrealizowania w Londynie swojego życia, które byłoby, jak to ujął Patryk, niekończącym się filmem. Czy jednak w porównaniu do tego angielskiego miasta egzystencja w Polsce to tylko serial odcinkowy? Ale Marika przestaje zwracać na to uwagę, jest gotowa na współpracę, pod warunkiem braku ingerencji w wyposażenie jej sklepiku, w wygląd swego królestwa. Królowa pozwala się zdetronizować. Potem opuszcza pole bitwy. Z koroną w kieszeni…  

Andżela – „tworzywo” postęp, kobieta-maszyna, stylizowana na Larę Croft, czyli jedno z wcieleń Angeliny Jolie. Walczy ze starym porządkiem rzeczy, bez sentymentu odziera ludzi granicy z ich sielanki. Sprawia wrażenie intruza – nie pasuje do tej rzeczywistości, do świadomości, która jest przedstawiona na scenie. To ona wprowadza pełną informację o zaistniałej sytuacji. Katalizuje akcję – postanawia sama rozprawić się z przeszłością, zafundować wszystkim katharsis. Ale Andżela niespodzianie staje się Angeliką – opuszcza panią Salaminę w towarzystwie chóru przemytników, Edka i Mariki. To Patryk zostaje.  

Turek to nie Godot, to nie apokalipsa ni uosobienie najgorszych zboczeń tego świata – to pełna wdzięku i klasy młoda, piękna kobieta, pełna pomysłów wyrosłych na mitach o polskim zacofaniu. I proszę – żywe muzeum polskiej historii powojennej: tortury, łańcuchy, szczekające psy rzucające się po ogrodzeniach… Czy to naprawdę to, co nam zostało po upadku komunizmu? Czy to naprawdę godne opowiadania z równie rozświetlaną twarzą przez asystenta Salaminy? Trudno się o tym mówi w ogóle, tym bardziej, że rozliczenie z historią nie skończone, kwity jeszcze nie zostały wypisane. Jeżeli w ogóle kiedykolwiek to nastąpi…  

Czy spektakl określił swoją stronę sporu? Co na to chór przemytników? Po swoich taneczno-muzycznych wstawkach, zabiera się do wspominania „starych dobrych czasów” przemytu, kiedy miał jeszcze swojego prawdziwego ducha i tyle adrenaliny. Trzech mężczyzn przejęło poniekąd funkcje chóru antycznego – jest obecny, wprowadza w akcję, określa atmosferę panującą w miejscu akcji, komentuje, ale wielokrotnie podkreśla to, że nie bierze realnego udziału w akcji. Pozwala spojrzeć na nią ze swojego punktu widzenia. Ironizuje trochę turko-fobię Edka, z drugiej strony ten śpiew przy ognisku… Zatem? Spektakl mówi: bądźmy otwarci na świat, ale nie zapominajmy o tym, co w nas siedzi od pokoleń.

Maria Piękoś
Dziennik Teatralny Wrocław
20 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...