My z Tykocina
"Bat Yam", "Tykocin", Wrocławski Teatr WspółczesnyDyrektor Krystyna Meissner - po "Transferze!" z udziałem wysiedlonych Polaków i Niemców -zrealizowała podobny projekt, tym razem polsko-izraelski: "Bat Yam-Tykocin". Zaprosiła do niego parę trzydziestodwuletnich reżyserów: Yael Ronen z Izraela i Michała Zadarę z Polski.
Wspólnie z dramaturgami, Amit Epstein i Pawłem Demirskim, wykorzystując improwizacje aktorów, napisali oni scenariusze-podstawy ich inscenizacji, które z wyświetlanymi tłumaczeniami prezentuje się razem oraz osobno publiczności polskiej i izraelskiej. W rezultacie wrocławscy aktorzy grają Żydów przyjeżdżających z Izraela do Polski w spektaklu Ronen "Bat Yam". Natomiast aktorzy z Tel Awiwu wcielają się w Polaków dokonujących rozrachunku z własną postawą wobec Zagłady w przedstawieniu Zadary "Tykocin".
W spektaklu Ronen trzypokoleniowa rodzina Koziczow, mieszkająca w Bat Yam, przybywa do Polski, aby odwiedzić Warszawę, Treblinkę, a przede wszystkim Tykocin, z którego wywodzi się sędziwy Jakub. Jego syn Dawid, prowadzący firmę, postanowił bowiem odzyskać majątek pozostawiony w Polsce i wynajmuje w tym celu adwokatkę Marię. Córka Dawida, Naama, przy tej okazji postanowiła nakręcić film dokumentalny. Naama demonstruje krytycyzm zarówno wobec polskiego antysemityzmu, mającego swe źródło w katolicyzmie, jak izraelskiego nacjonalizmu i militaryzmu, instrumentalnie wykorzystującego Zagładę. Swemu młodszemu bratu Hamarowi, pragnącemu uniknąć służby wojskowej, uświadamia, iż marsze żywych organizowane w Oświęcimiu dla młodzieży izraelskiej mają wyzwalać w niej tuż przed poborem do armii agresję wobec Palestyńczyków. W Treblince Koziczowie rozpamiętują Zagładę. Córka Jakuba, rozhisteryzowana Nili, wyobraża sobie śmierć kobiet i dzieci w komorze gazowej. Jakub opowiada o rozstrzelaniu przez Niemców tykocińskich Żydów w lesie koło Łopuchowa. Makabryczne opowieści ojca wywołują w Dawidzie mdłości. Adwokatka ustala, że majątek Koziczow został latem 1941 formalnie przekazany Polce Heni, ale Jakub udaje, że nie pamięta okoliczności tej transakcji. Dawid w tej sytuacji rezygnuje ze starań o odzyskanie majątku, powodując irytację adwokatki. W "Tykocinie" Jakub przed wejściem do niegdysiejszego domu traci przytomność i trafia do szpitala. Sam odwiedza Henię, która go uratowała. W trakcie zdawkowej i dość enigmatycznej rozmowy okazuje się, że Jakub własnoręcznie zamordował swego brata Dawida, bo jego kaszel groził ujawnieniem kryjówki. Natomiast Henia zadenuncjowała aż pięcioro Żydów ukrywających się w innym miejscu, aby ocalić ukochanego Jakuba. Ujawnienie tych faktów nie ma jednak żadnego wpływu na przebieg akcji, a zwłaszcza na zachowania pozostałych postaci, gdyż dramat kończy się nagle sentymentalnym akordem. Z offu słychać bowiem pieśń Zygmunta Koniecznego "Tomaszów" ze słowami Juliana Tuwima.
W przedstawieniu Zadary czwórka warszawskich inteligentów, historyczka, dziennikarz, pracownik firmy i bodaj piosenkarka, będąca znawczynią astrologii i tarota, która dość nieoczekiwanie zaśpiewa Tomaszów w języku hebrajskim, pragnie zapobiec przyznaniu mieszkance Tykocina medalu "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Podejrzewają oni, że staruszka oszukała Yad Vashem, utrzymując, iż przechowała Żydówkę w klatce dla sów, bowiem parę miesięcy wcześniej Niemcy w tykocińskim zwierzyńcu zamordowali ukrywających się kilkunastu Żydów wraz z pomagającymi im Polakami. Przyjeżdżają więc do Tykocina i przekonują burmistrza, a następnie ambasadora Izraela, aby ci odwołali uroczystość. Uparcie dążą do ustalenia prawdy. Ale jedyny świadek, osiemdziesięcioletni staruszek, nagle popełnia samobójstwo, jakby pod wpływem wyrzutów sumienia. Apatyczni lub pijani mieszkańcy Tykocina opowiadają sprzeczne wersje historii. W miasteczku pozostaje tylko zdesperowany dziennikarz z gazety. W końcu okazuje się, że pozbawiona medalu kobieta jednak ocaliła Żydówkę, ale w domu jako swoją fałszywą siostrę. A jest obecnie odwiedzana przez Żydów z Izraela, którzy raczej nie zgłosili jej dokonania z czasu wojny do Yad Vashem. Przedstawienie, z niezbyt prawdopodobną fabułą i oparte na intelektualnej ekwilibrystyce, ma aż trzy epilogi: adresowane do widzów polskich i izraelskich oraz zatytułowany "Bez końca".
Twórcy obu spektakli starali się przełamać dominujące w ich państwach dyskursy o Zagładzie, utrudniające dialog między Żydami a Polakami. Ronen i Epstein podważają więc obraz Żydów jako niewinnych ofiar, przypominając, że ocaleni musieli często uśmiercić najbliższych, aby przeżyć, a ich relacje z Zagłady z tego powodu były zakłamane. Sprzeciwiają się ponadto wykorzystywaniu Zagłady w edukacji kolejnych pokoleń Izraelczyków i mobilizowaniu ich do walki z Palestyńczykami. Obnażają też niedorzeczność pokutujących w Izraelu przekonań o powszechnym antysemityzmie Polaków. Haana w pewnym momencie stwierdza, iż wszyscy Polacy uważają, że Żydzi zasłużyli na Auschwitz, ponieważ zamordowali Chrystusa. Choć jako kobieta skłonna jest dać się uwieść wynajętemu operatorowi Jankowi, który jednak znika, kradnąc jej kamerę. Spośród polskich postaci ambiwalentny stosunek do Żydów wyraża tylko obsługująca ich adwokatka, która, rozdrażniona demonstracjami przekonania o wyjątkowości doznanych krzywd, wyraża satysfakcję, iż przynajmniej w Polsce nie opanowali zawodów prawniczych. W "Bat Yam" na pierwszy plan wysuwa się jednak dramat współczesnej izraelskiej rodziny, dla której Zagłada stanowi psychiczne obciążenie.
Horyzont Zadary i Demirskiego wyznaczają dwie książki Jana Tomasza Grossa, Sąsiedzi i Strach, oraz publikacje "Gazety Wyborczej", zwłaszcza reportaże Anny Bikont zebrane w tomie My z Jedwabnego, a z drugiej strony dokumentowanie i honorowanie z inicjatywy prawicy Polaków, którzy ocalili Żydów. Dziennikarz gazety w przedstawieniu wyznaje, że jego tropienie polskiego antysemityzmu wynika z rozczarowania dzisiejszą Polską. Ale w istocie kieruje nim odraza do polskości, jak bohaterką sztuki Demirskiego "From Poland with love", wystawionej przez Zadarę w Gdańsku w 2004, usiłującą zadenuncjować swego Dziadka jako szmalcownika w Centrum Szymona Wiesenthala, aby zdobyć pieniądze na emigrację do Londynu. Mimo iż protagonista Tykocina, ulegając swej obsesji, pomylił się w ocenie staruszki z podlaskiego miasteczka w epilogu, domaga się utworzenia w Polsce miejsca upamiętniającego narodowe hańby, w tym antysemickie pogromy i poczynania szmalcowników. A jest to zapewne wkład Zadary i Demirskiego do dyskusji o polityce historycznej, mającej się przyczynić do odbudowy narodowej pamięci i dumy. W sumie niewiele wynika z obu sztuk dla dialogu polsko-żydowskiego - poza zaprezentowaniem przez młode pokolenie twórców krytycznego spojrzenia na własne narody. Chociaż zarazem radykalna postawa lewicowych intelektualistów, reżyserki z Bat Yam i dziennikarza z Tykocina, w jakimś stopniu kompromituje się.
Przedsięwzięcie "Bat Yam-Tykocin" nie wzbudza silniejszych emocji ani nie zmusza do rewizji poglądów, więc zakończyło się porażką nade wszystko z powodu dramaturgicznych, inscenizacyjnych i aktorskich słabości obu przedstawień. Spektakl "Bat Yam" jest grany wobec kamery ustawionej na statywie na proscenium albo przenoszonej przez operatora Janka. Ale w przedstawieniu nie ma żadnych projekcji zarejestrowanych monologów ani migawek z Bat Yam, Treblinki czy Tykocina, które osadziłyby sztukę w realnych miejscach. Tym bardziej odczuwa się ich brak, że oba przedstawienia są grane w jednej dekoracji zbudowanej z metalowych konstrukcji i podestów, ozdobionej zaś neonami palmy i kury, zapewne mającymi symbolizować Izrael i Polskę. W kilku momentach za to postacie z "Bat Yam" poruszają się i mówią jak na taśmie przeglądanej w przyspieszonym tempie. Obok szeregu dowcipów słownych i sytuacyjnych zabieg ów ma wzmacniać komediowy charakter przedstawienia. Publiczność bawią zwłaszcza rozmowy telefoniczne Nili z psychoterapeutą albo rozterki Hamara jako homoseksualisty. Z kolei "Tykocin" utrzymany jest w stylu ulubionego gatunku Demirskiego, czyli farsy politycznej z nawiązaniami do Bertolta Brechta i René Pollescha. Postacie więc, porzucając swe role, komentują akcję, wdają się w spory z obsługą techniczną, a nawet kwestionują sens całego przedsięwzięcia. Zadara skupił się na kilku konceptach, spektakl zaś wyreżyserował pospiesznie i niestarannie. Niektóre epizody, jak wizyty warszawiaków u burmistrza tańczącego wraz z seksowną blondynką albo w tykocińskiej restauracji, ogląda się z zażenowaniem. Lecz cały spektakl jest tak tandetny i dyletancki, iż wydawało mi się wręcz niewiarygodne, że stanowić może bodaj dwudzieste dzieło reżysera uparcie lansowanego przez wpływowe środowiska na najbardziej obiecującego inscenizatora młodej generacji i uhonorowanego niedawno w Warszawie przeglądem dotychczasowego dorobku pod hasłem zadara.pl.
"Bat Yam" w reż. Yael Ronen w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu i "Tykocin" w reż. Michała Zadary w Teatrze Habima w Tel Awiwie. Pisze Rafał Węgrzyniak w Odrze.