Na długo zostaje w pamięci

"Jordan" - reż: G. Kempinsky - Teatr Śląski w Katowicach

Po półtorarocznej przerwie na Scenę Kameralną powraca "Jordan" w wykonaniu Ewy Kutyni. Aktorka robi wszystko, co w jej mocy, by zawarte w tym nierównym tekście banalne stwierdzenia zabrzmiały bardziej ludzko. W efekcie, to właśnie dzięki znakomitemu wykonaniu, widz ogląda ten monodram z zainteresowaniem, śledząc każdy kolejny krok nieprzewidywalnej bohaterki.

Kiedy publiczność zajmuje miejsca na widowni, aktorka siedzi już na scenie i obserwuje wchodzących widzów. To już nie Ewa Kutynia, a rozglądająca się lękliwie i nerwowo obracająca w palcach papierosa Shirley Jones. Bezgłośnie zaczyna opowiadać bajkę o córce młynarza (późniejszej królowej) i karle, który chciał zabrać jej dziecko. Mówi w zawrotnym tempie, coraz głośniej, aż do krzyku. Tekst – z uwagi na archaizującą stylizację – jest trudny, ale dzięki znakomitej dykcji aktorki można zrozumieć każde słowo. Światła gasną.  

Shirley była ładna, ale niezbyt lotna. Miała wielu mężczyzn. Nie chciała spędzić reszty życia z jakimś „smutnym kutasem”, więc wybrała przystojniaka, jeżdżącego na motorze. Po raz pierwszy uderzył ją, bo ośmieliła się z niego zażartować. Otoczenie reagowało podobnie, jak w przypadku jej bitej przez ojca matki - dziwnych kolorów na jej twarzy nikt poza nią samą nie zauważał. Kiedy powiedziała chłopakowi o tym, że jest w ciąży, usłyszała: „ty dziwko”. Później było już tylko gorzej. Davey sprowadzał do domu kolejne dziewczyny i kochał się z nimi, a to, że Shirley siedziała pół metra dalej, w ogóle się nie liczyło. Zabrała więc dziecko i postanowiła sama je utrzymać. Zaczęła się prostytuować. Davey pojawił się znów w jej życiu tylko po to, by zakomunikować dziewczynie, że się żeni i zamierza pozbawić ją praw do opieki nad dzieckiem. Wprawdzie z rozmaitych instytucji nadchodziły kolejne listy, ale tłum znajomych twarzy za oknem był już tylko wytworem narastającego obłędu Shirley. Kiedy w lodówce zabrakło jedzenia dla dziecka, dziewczyna podjęła ostateczną decyzję…

Ewa Kutynia gra postać zupełnie inną niż te, do których przyzwyczaiła widzów. Jednak słowa „szlug”, „kibel”, „dupa” czy „kurwa” nie brzmią w jej ustach zbyt wiarygodnie. Jej bohaterka przekonuje za to wtedy, gdy mówi do dziecka: wcześniej nie wiedziałam, że można w ogóle tak kochać, teraz oboje będziemy już tylko dla siebie. Niezwykle naturalnie brzmią opowieści Shirley o próbach samobójczych w więzieniu (picie szamponu i płynu do dezynfekcji urządzeń sanitarnych), promieniu słońca, który zdaje się przechodzić przez jej dłoń na wylot, konstatacja „śmierć mi się wymyka” i fragment o tym, że „płacze sobie” w różnych miejscach celi. Na twarzy aktorki nie widzimy „suchych łez”, a ona sama nie powiela zestawu gestów i sposobu podawania tekstu, znanych już z „Panny Julii”, „Jednego dnia” czy „Sinobrodego”. Dba o podstawową rzecz w monodramie, czyli kontakt wzrokowy z konkretnymi widzami, cytując inne postaci (m.in. Maureen, Barbara, Davey, sędzia, karzeł), pamięta o zindywidualizowaniu sposobu mówienia każdej z nich, akcentuje zawarte w tekście emocje (ironia we fragmencie o dziwnych kolorach, pojawiających się na maminej twarzy) i potrafi sprawić, że publiczność najpierw się śmieje, a sekundę później jest cisza (opowieść o ostatnim spotkaniu z chłopakiem, który zostawił jej „pamiątkę” na policzku). Płacz i krzyk są bardzo rozsądnie dozowane i nie czuje się w nich sztuczności. A grymas obrzydzenia na twarzy Shirley, która musi siedzieć pół metra od swojego chłopaka, zabawiającego się z dziewczyną, pozostaje w pamięci na długo. Podobnie, jak sposób wypowiedzenia ostatnich padających ze sceny słów.

Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny
15 października 2010

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...