Na ekranie był nawet śląskim wampirem

O Mirosławie Krawczyku

W "Grzesznym żywocie Franciszka Buły" dokonywał cudów akrobatyki na wózku, w "Domu Sary" topił się jak galareta, a teraz w "Babie Chanel" gra kobietę, Tamarę Iwanowną. Mirosław Krawczyk, aktor Teatru Wybrzeże, od 35 lat jest na scenie.

Wcielał się w słynnego wampira Zdzisława Marchwickiego, który na Śląsku napadał na kobiety, innym razem to kobieta wysysała z niego siły witalne i zamieniała w galaretę. W "Grzesznym żywocie Franciszka Buły" grał na skrzypcach jeździł na wózku i rozrabiał jako Stanik, beznogi członek zespołu elwrów. Mirosław Krawczyk, bo o nim mowa, aktor Teatru Wybrzeże, od 35 lat jest na scenie. W młodości nie lubił, gdy obsadzano go w rolach amantów, wolał grać postacie charakterystyczne, barwne.

Ceramika czy scena?

Miał studiować ceramikę na Akademii Górniczo-Hutniczej i zostać inżynierem. "Ach, jakie jabym umywalki robił!" - śmieje się Mirosław Krawczyk.

Jednak za namową polonistki poszedł zdawać do szkoły aktorskiej w Krakowie. Dostał się za pierwszy podejściem, choć, jak zapewnia, z nauk humanistycznych orłem nie był. Po studiach otrzymał propozycję pracy w Teatrze Śląskim w Katowicach. Zadebiutował jako Edmund w "Damach i huzarach" Fredry u samego Jana Machulskiego. - Gra się sobą, wiadomo, trzeba sobie wymyślić postać - opowiada Mirosław Krawczyk. - Tego nas uczył profesor Jerzy Merunowicz w szkole teatralnej. Mawiał: "Najgorsze są takie amanty, które snują się po scenie nie wiadomo po co". Więc zacząłem kombinować, zacznę kuleć, a może się zbrzydzić? Jak to usłyszał Jasiu Machulski (śmiech) powiedział: "Stary, nie udziwniaj, tylko wymyśl sobie emocje, które masz zagrać między Zosią a Edmundem czy Majorem".

Potem były następne role i tak się zaczęło, by trwać przez lata. Mirosław Krawczyk grał dużo. Pewnego wieczoru na przedstawieniu "Ludzi energicznych" Szulkina pojawił się reżyser filmowy Janusz Kidawa.

- W "Ludziach Energicznych" grałem robotnika i też byłem "zbrzydzony", bo starałem się, żeby nie przylgnęła do mnie etykieta amanta. Kidawa zobaczył mnie, zobaczył Adama Baumana i po spektaklu przyszedł i powiedział: "Robię grupę elwrów, czyli wędrownych śląskich artystów".

W znanym niegdyś filmie "Grzeszny żywot Franciszka Buły" dużo było naturszczyków, ale oprócz amatorów grali też Jerzy Cnota, Andrzej Grabowski, Marian Dziędziel. - Miałem służbowe mieszkanie, więc siedzieliśmy u mnie, rozmawiając o filmie. Tam wykombinowaliśmy, że jeden z elwrów będzie jeździł na wózku i miał siatkę na włosach, a kiedy jeszcze powiedziałem, że gram na skrzypcach, narodziła się postać Stanika. Podgrywałem sobie te elwrowskie piosenki i wyczyniałem cuda na wózku. Zjeżdżałem z 10-metrowej hałdy - prawie pionowej ściany Wywalałem się, ale wracałem po to żeby nakręcić, że... się nie wywalam. Wspinałem się na trzepak, a wózek ważył 30 kilo, stawałem z tym wózkiem na głowie i żonglowałem w nim.

Janusz Kidawa za "Grzeszny żywot Franciszka Buły" zdobył Złote Lwy w Gdańsku i nagrodę Grand Prix w San Remo.

- Potem trafił się Marchwicki. To też nakręcił Kidawiec - wspomina aktor. - Ten film to było przeżycie, grali w nim Jerzy Trela i Wirgiliusz Gryń. Kręciliśmy najpierw we Wrocławiu, bo tam są najwspanialsze plenery, a Wrocław jest długo zielony.

Część zdjęć odbyła się na Śląsku, gdzie wampir działał. Dokonał 19 napadów na kobiety - 14 z nich zmarło. Szukano go przez siedem lat. - Film "Anna i wampir" to była niezła przygoda. Pamiętam, jak w zimie w półbucikach musiałem biegać w mrozie. Na Osiedlu Kościuszki jakimiś alejkami goniłem kobietę. Grała ją koleżanka aktorka, która w czapce miała specjalny ochronny talerz z metalu, bo ja naprawdę musiałem walnąć ją w głowę. Nie zapomnę tego mrozu - wspomina Mirosław Krawczyk.

Polski horror

Potem był pierwszy polski horror, czyli "Dom Sary". - Wyłem, tam, bo kobieta wysysała ze mnie siły witalne i zamieniała w galaretę - opowiada aktor.

Oglądamy zdjęcia z planu. - Tu Hanna Balińska - aktorka, której mąż bardzo nie lubił, żeby grała w teatrze albo w filmie, bo ciągle ją rozbierali, miała ładne piersi. Film reżyserował Zygmunt Lech. Praca była cudowna, na planie poznałem Krzysztofa Kujawskiego. Zaprzyjaźniłem się z nim. To była dla mnie nobilitacja, spotkanie z taką aktorską szychą.

No dobrze, ale jak było z tą galaretą, która miała mrozić widzów horroru? - Ponieważ grałem mężczyznę wysysanego przez kobietę, zrobili manekina, (niby moją figurę) z materiału, który roztapiał się pod wpływem prądu. Położyli go na łóżku, a ja z dziury w materacu wystawiałem głowę. Podłączyli manekina do prądu, zaczęli kręcić, a on z jednej strony zaczyna się palić. Strach. Z gaśnicami przy mnie stali, a ja uwięziony pod tym łóżkiem, tylko mi głowa wystaje. Następnego dnia przywieźli wannę ciasta drożdżowego. Wziąłem głęboki oddech, zatopiłem się, leżę. Raptem ktoś popycha mnie, mówi, jeszcze niżej, a ja już nie mam powietrza. W pewnym momencie czuję, jak to ciasto pracuje, jak ja się wtedy wystraszyłem, jak wyskoczyłem. Poczułem się tak, jakbym w grobie się położył, ale zdjęcia potem wyszły fantastycznie.

Z plejadą gwiazd

- Lata spędzone w Katowicach to był wspaniały okres - opowiada aktor. - Dzięki spektaklom Teatru Telewizji poznałem wielu znakomitych aktorów, takich jak Bronisław Pawlik czy Roman Wilhelmi. Zagrałem w świetnym przedstawieniu z Henrykiem Bistą, Markiem Kondratem i Grażyną Szapołowską. Grałem w nim z moim kolegą z Teatru Śląskiego Beniem Krawczykiem. Potem przeczytaliśmy w gazecie recenzję: "Dobra sztuka, cudne role więźniów stworzyli bracia Krawczykowie" , a on mógłby być moim ojcem (śmiech) - a nie jest. Pamiętam też jakiś kryminał z Kaliną Jędrusik.

W teatrze też były ciekawe propozycje. Aktor z sentymentem wspomina zwłaszcza rolę króla Filipa w sztuce "Mięsopust". Jak to się stało, że po ośmiu wspaniałych latach w Katowicach trafił do Gdańska? Mimo że na Śląsku występował w serialach, spektaklach Teatru Telewizji, radiu. Zagrał też główną rolę w 150 odcinkach serialu "Czułości i kłamstwa".

- Na planie serialu "Blisko, coraz bliżej" poznałem Staszka Michalskiego. Moja żona Marysia grała tam jedną z głównych kobiecych postaci. Staszek był już wtedy dyrektorem Teatru Wybrzeże. Zaproponował, żebyśmy przeszli do niego, a że Marysia jest gdańszczanką, ucieszyliśmy się. Powiedziałem tylko: "Staszek, przyjedziemy za rok, bo tu mamy jeszcze pewne zobowiązania".

Czy zagra jutro?

I przyjechali. Mirosław Krawczyk także w Teatrze Wybrzeże zagrał wiele ciekawych ról. Pracował intensywnie, grał w serialach, teatrze. Nieoczekiwanie, występując w sztuce "Marat/Sade", na początku pierwszego aktu dostał zawału.

- Walnęło mnie, drugą część pierwszego aktu koledzy dograli do końca bez mnie - wspomina. - Pamiętam, że gdy leżałem już na noszach i zabierało mnie pogotowie, dyrektor Nazar biegł obok i pytał doktora: "Czy on jutro zagra?" A ja tu jadę do szpitala z rozległym zawałem, z pęknięciem całej tylnej ściany serca.

Mirosław Krawczyk zagrał w wielu serialach. Było m.in. 40 odcinków "Na Wspólnej".

- I ciągle te same teksty - uśmiecha się aktor - w każdym odcinku. Właściwie większość spędziłem przy łóżku chorej córki. Potem byli "Złotopolscy", gdzie zagrałem narzeczonego Marcysi, doktora, który nie tę nogę odciął pacjentowi.

W Teatrze Wybrzeże Mirosława Krawczyka podziwiać możemy w "Babie Chanel" jako Tamarę Iwanowną, solistkę zespołu Olśnienie - to znakomita rola.

Grażyna Antoniewicz
Polska Dziennik Bałtycki
14 lutego 2013

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia