Na kim osiada trojański popiół?
"Trojanki" - reż. Jan Klata - Teatr Wybrzeże w GdańskuPo obejrzeniu przedstawienia długo zmagałam się z kwestią jego polityczności. Trudno, aby "Trojanki" polityczne nie były, skoro Klata to reżyser zorientowany właśnie na politykę. W tym przypadku jest jednak inaczej niż ostatnimi laty.
W gdańskich "Trojankach" Jan Klata opowiada historię kobiet Troi, która uległa Grekom. Nie jest to jednak feministyczny spektakl zorientowany na pomijany w bohaterskich mitach dramatyczny los kobiet, to przede wszystkim refleksja nad statusem zwycięzcy i wroga w wojennej rzeczywistości oraz jej analogia obecna w polityce na przestrzeni dziejów, dziś w Polsce szczególnie.
Po obejrzeniu przedstawienia długo zmagałam się z kwestią jego polityczności. Trudno, aby "Trojanki" polityczne nie były, skoro Klata to reżyser zorientowany właśnie na politykę. W tym przypadku jest jednak inaczej niż ostatnimi laty. Wrażenie rezonowania sceny Teatru Wybrzeże przeszłością inscenizacyjną Klaty nie pozwala przyjąć tej premiery w tak oczywisty sposób, jak arcypolitycznego "Wesela", "Wroga ludu", czy "Króla Ubu". Tu dźwięczy przede wszystkim "Oresteja" - w warstwie wizualnej, aktorskiej, symbolicznej. Co, paradoksalnie, jeszcze bardziej podbija tak nieoczywistą przecież polityczność "Trojanek". Dramaty Eurypidesa brzmią bowiem jak analiza kondycji polskich polityków i naszego społeczeństwa wobec działań owych polityków. Zaskakująco aktualnie i zaskakująco w punkt. A politycznego wyrazu premierze dodała informacja o przyznaniu Janowi Klacie XVII Europejskiej Nagrody Teatralnej "Nowe Rzeczywistości Teatralne".
Swoją artystyczno-obywatelską furię reżyser odreagowywał wystawiając "Miarkę za miarkę" w czeskiej Pradze, a następnie inscenizując historię endeka Adolfa Nowaczyńskiego w Poznaniu ("Wielki Fryderyk"). I najwyraźniej odreagować mu się udało, bo "Trojanki" wybierają nienachalny, intelektualny, nie wprost dyskurs z widzem. Inscenizacja Klaty nie krzyczy, jak w zwyczaju miały jego krakowskie spektakle. To dzieło starannie dobierające słowa i znaki, wyciszone (nie dosłownie) i w wyważony sposób przemycające komunikat na widownię, oscylując na granicy podprogowości.
Spektakl, jak na widowiska Klaty przystało, niezwykle silnie działa warstwą audiowizualną. Kompozycje Michała Nihila Kuźniaka (lidera zespołu Furia, znanego widzom "Wesela") testują wytrzymałość sprzętu nagłaśniającego i ucha widza, wdzierając się agresją do scenicznego świata-pogorzeliska. Scenografia Mirka Kaczmarka zasypuje scenę kurzem i popiołem, które pokryły poległą Troję i jej mężczyzn, co pozostaje zresztą wyciągniętą z tekstu dosłowną inspiracją. Nieco ascetyczną w środkach wizualnych (jak na Klatę) inscenizację zamyka intensywna i obfita w bodźce sekwencja tańca Kasandry (w tej roli gościnnie Małgorzata Gorol) w dymie i świetle do złudzenia przypominających pożar, do dźwięków remiksu utworu Sinéad O'Connor, pozostającego w temacie "Troy" (optuję za dopisaniem Pani O'Connor do stałych współpracowników Jana Klaty).
Najbardziej politycznym aktem w inscenizacji jest decyzja wystawienia sztuki akurat tego autora. "Eurypides był za mało państwotwórczy", czytamy w wywiadzie, którego Jan Klata udzielił Aleksandrze Pawlickiej dla "Newsweeka" (nr 33 z 13-19 sierpnia 2018). Jego dramaty ukazują prawdę niewygodną, podważającą, stojącą w kontraście do chętnie propagowanych, przekoloryzowanych i przekłamanych wersji historii antycznej. Obnażają strategie postępowania, które okazują się być aktualne po dziś dzień, po trzech tysiącach lat rozwoju cywilizacji. Grupa Greków w antycznych maskach wydrukowanych w drukarce laserowej nie ma w istocie nic wspólnego z mitycznymi zwycięskimi bohaterami, pozostają barbarzyńcami bez pomysłu na sensowne wykorzystanie dominacji nad poległymi. Nie wiedzą, co zrobić z wygraną, przerastająca ich odpowiedzialność napędza kolejne absurdalnie drastyczne sytuacje, jak gwałty czy bezsensownie składane ofiary.
Smuci niezwykle ostatnia, zaskakująca scena odgrywana już po oklaskach, niejako nadpisująca wcześniejsze dwie godziny. Komediowy pastisz wykorzystujący emploi występującej w niej Katarzyny Figury ukazuje w istocie bezsensowność i głupotę wojny trojańskiej oraz absolutny brak świadomości prowodyrów co do jej konsekwencji. Bijemy się, niszczymy, destruujemy i ponosimy ofiary w imię często indywidualnych pobudek, podjudzanych przypadkowością wydarzeń. Trudno tutaj uciec od skojarzeń z morowym powietrzem, którym od kilkunastu miesięcy oddycha Stary Teatr, rozgrzebany i porzucony przez wielu pracowników, aktorów i widzów. Nieważne są przyczyny, nieważne są środki, liczy się tylko cel (w tym przypadku nieustannie krytykowane przez Klatę "historyczne wprowadzanie dobrej zmiany"). Gdy celem jest honor narodowej kultury, dopiero na zgliszczach rozpoznać być może będziemy mogli, kto zdefiniował czym ów honor jest. Jak się okazuje, mit wojny trojańskiej traktować powinniśmy bardziej jako ponadczasowy schemat działań ludzkich, przeinterpretowywania ich konsekwencji i przemalowywania skutków. Jest to schemat powielany po dziś dzień, ukazujący niezmienność pewnych systemów cywilizacji. Albo, co gorsza, jest wyznacznikiem regresu owej cywilizacji, w której się wciąż realizuje. Ta ostatnia groźba wypływa znad sceny gdańskiego teatru jak dym wydmuchany w stronę widowni.