"Na końcu tęczy" w Muzycznym
"Na końcu tęczy" - reż: Ireneusz Janiszewski - Teatr Muzyczny w ŁodziJudy Garland była gwiazdą, pozostała legendą światowego kina i estrady. Jej znakiem firmowym stała się rola Dorotki w nieśmiertelnej ekranizacji "Czarodzieja z krainy Oz" (1939) i piosenka "Over the Rainbow" ("Na końcu tęczy"), którą śpiewała na każdym koncercie. Nic dziwnego, że Peter Quilter nawiązał do niej w tytule sztuki o Judy Garland.
Aż się prosi, by ta melodia stanowiła leitmotiv inscenizacji, zwłaszcza gdy po tekst sięga Teatr Muzyczny. Ale reżyser Ireneusz Janiszewski zostawił ją na koniec i nie powtórzył nawet wpisując w finał spektaklu miejsce na bis. Szkoda.
W łódzkiej realizacji, prezentowanej w salce Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych, "Na końcu tęczy" to przede wszystkim niepozbawiony akcentów zabawnych dramat ostatnich miesięcy życia hollywoodzkiej superstar. Na małej scenie powstał pokój w londyńskim Ritzu (zważywszy na scenografię należałoby przyjąć, że to hotel nie więcej jak dwugwiazdkowy) i estrada, na którą przenosi się akcja.
Anna Walczak, primadonna łódzkiego Teatru Muzycznego, stara się udźwignąć los Judy Garland i przekonuje do jej historii. Ma dobre wsparcie w osobie Pawła Audykowskiego, występującego gościnnie w roli Mickeya, przyszłego piątego męża, i Janusza Skonecznego, grającego naprawdę jej oddanego akompaniatora geja.
Kolejne załamania, walkę o prochy i wódkę przedzielają piosenki (śpiewane z akompaniamentem zespołu Adama Manijaka). Z powodzeniem wykonawczyni, słynąca z interpretacji operetek i musicali, przeistacza się w piosenkarkę. Melodie, poza tytułową, dziś już niewiele mówią, tyle że słowa napisane przez Jana Jakuba Należytego i Andrzeja Ozgę chcą lirycznie dopełniać historię wielkiej sławy i złamanego życia. Gdyby jeszcze Annę Walczak udało się ubrać jak gwiazdę... Czarne spodnie, bluzka w poprzeczne złote paski i parę innych kreacji, z reprezentacyjną cekinową długą suknią włącznie, zdają się pochodzić z głębokiej wyprzedaży.
Janiszewski dba o dramaturgię i akcję, choć w finale serwuje monolog narratora z głośnika. Z niego dowiadujemy się, jak beznadziejnie zakończyła życie (miała 47 lat, za pogrzeb zapłacił Frank Sinatra). Garland wyznawała "najbardziej tęskniłam, by być kochaną"...
A że Anna Walczak do kochanych artystek należy, więc "Na końcu tęczy" mimo wszystko ma szansę na zainteresowanie widowni.