Na krawędzi otchłani

"Cudotwórca" - reż. Wawrzyniec Kostrzewski - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Tak pamiętamy, w Ewangelii św. Łukasza jest opis, jak Pan Jezus uzdrowił dziesięciu trędowatych, a tylko jeden z nich upadł na twarz przed Chrystusem i podziękował. Był to Samarytanin. Pan Jezus zapytał: "Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu?"

W przedstawieniu "Cudotwórca", wyreżyserowanym przez Wawrzyńca Kostrzewskiego w stołecznym Teatrze Dramatycznym, główny bohater, Frank Hardy, "uzdrowił" dziesięciu mieszkańców wsi i tylko jeden z nich podziękował. Frank powiada do Grace: "A gdzie jeszcze dziewięciu?".

Kim jest Frank? Hochsztaplerem budującym swoją karierę na manipulowaniu ludzką naiwnością? Czy człowiekiem wyjątkowym, obdarzonym nadprzyrodzoną mocą leczenia chorych? A jeśli tak, to skąd płynie ta moc, z jakiego źródła: dobrego czy złego?

Brian Friel, autor sztuki, znany irlandzki dramaturg, nazywany często współczesnym Czechowem irlandzkim, nie daje ostatecznej odpowiedzi. Pozostawia ją naszej inteligencji, intuicji, wierze, światopoglądowi. Niemniej, pewne zachowania Franka, jego rys psychologiczny, alkoholizm, cynizm uczuciowy, łatwe wpadanie w złość, agresywny sposób bycia i destrukcyjny wpływ na najbliższych nie umiejscawiają go po stronie Dobra.

Teatr rapsodyczny

Kameralna, trzyosobowa sztuka Friela zbudowana jest z oddzielnych monologów. To duże wyzwanie dla reżysera i aktorów. Z drugiej strony zaś, pozwala reżyserowi na własną inwencję twórczą, a aktorom na poszukanie "w sobie" klucza do granej postaci, bo na wzajemne tzw. rozgrywanie sytuacji nie ma co liczyć. Autor tekstu takiej szansy aktorom nie stworzył.

Reżyser przedstawienia Wawrzyniec Kostrzewski doskonale wykorzystał możliwości tkwiące w tekście i - jeśli tak można powiedzieć - uteatralizował go. Stworzył spektakl w rodzaju teatru rapsodycznego, gdzie uwaga widza skoncentrowana jest na słowie i gdzie wygłaszanych kwestii nic nie rozprasza: ani koncepcja inscenizacyjna, ani sytuacje sceniczne, ani scenografia. Każdy z aktorów mówi swój monolog oddzielnie, snop światła pada wówczas tylko na tę właśnie postać.

Trójka aktorów wprawdzie nie wchodzi ze sobą w relacje osobowe bezpośrednio, ale by zachować pewien logiczny związek między postaciami, reżyser utrzymuje bohaterów spektaklu na scenie przez cały czas. Zawsze gdy jeden z nich wygłasza swój monolog, dwoje pozostałych znajduje się gdzieś z tyłu sceny, w tle. I choć nie znajdują się na pierwszym planie, to wiadomo, iż opowiadana historia dotyczy także ich. Prowadzona przez Wawrzyńca Kostrzewskiego narracja pokazuje wspólne przeżycia bohaterów dramatu, choć różnie przez każdego z nich interpretowane. Konkluzja i pointa należą do widza.

Całość umieścił reżyser w scenografii tonącej w szarościach, wypełnionej starymi, teatralnymi fotelami. Taka przestrzeń nie skupia na sobie uwagi widza, jest zimna i odpychająca. I o to właśnie chodzi. Te ciemnoszare przestrzenie wnoszą depresyjny klimat, który dopełnia znakomita, utrzymana w nastroju ciągłego niepokoju muzyka autorstwa Piotra Łabonarskiego. Trzeba dodać, że muzyka - choć dość dyskretnie podawana - pełni w tym przedstawieniu bardzo ważną funkcję. Wraz z szarością scenografii sugeruje depresyjny stan ducha bohaterów. Nikt z tej trójki nie czuje się szczęśliwym, spełnionym człowiekiem.

Ludzie zagubieni

Wawrzyniec Kostrzewski umieścił swoich bohaterów w przestrzeni - można powiedzieć - pozarealnej, gdzieś w zaświatach. Może w czyśćcu, a może już w otchłani, gdzieś na krawędzi piekła, całkowitego zagubienia i zatracenia człowieka.

Wprawdzie nie jest to powiedziane wprost w tym przedstawieniu, ale forma inscenizacji, dekoracje, światła, sposób prowadzenia narracji, nastrój spektaklu i klimat muzyczny wyraźnie sugerują takie właśnie odniesienia. Stąd owa depresyjność stanu ducha bohaterów.

Wszyscy oni są w jakiś sposób naznaczeni piętnem destrukcji pochodzącej od Franka Hardy'ego, tytułowego cudotwórcy. Ich opowieści dotyczą czasu przeszłego, wszyscy bowiem już nie żyją. I z tamtej perspektywy analizują swoje życie. Każde z nich widzi je inaczej i inaczej ocenia. Dlatego opowiadana przez nich historia, choć dotyczy tych samych sytuacji, różni się w ocenie oraz interpretacji zdarzeń.

Każdy z aktorów to inna osobowość ludzka, artystyczna, inny temperament, każdy z nich jest kontrapunktem dla pozostałej dwójki. Adam Ferency jako Frank jest pełen prawdy psychologicznej. Wierzymy mu, kiedy nękają go wątpliwości i zastanawia się, skąd ma moc uzdrawiania.

Czy to jest w nim samym, czy przychodzi z zewnątrz, czy też jest wynikiem wiary, jaką pokładają w jego "uzdrowieniach" chorzy, poddając się mu całkowicie? Kulminacyjna scena, kiedy opowiada, jak wyprostowuje choremu skrzywiony palec i pełen pychy stwierdza, że to tylko "rozgrzewka", a najważniejsze ma nastąpić, czyli uzdrowienie siedzącego na wózku inwalidzkim sparaliżowanego człowieka, Ferency ma już w mimice twarzy zapisaną tragedię.

Nie uda mu się ten akt uzdrowienia. Nie zawoła do sparaliżowanego: "Wstań", i ten wstanie, tak jak wstał paralityk na wezwanie Pana Jezusa. Pycha zgubiła Franka. Wieśniacy zabili go siekierami, uznając za oszusta. Doskonała, dramatyczna rola Adama Ferencego.

Znakomity Andrzej Blumenfeld w roli Teddy'ego, impresaria Franka, prowadzi swego bohatera w całkowicie odmiennej tonacji, stanowiącej świetny kontrapunkt dla głównego bohatera. Tak jak kontrapunktem dla depresyjnej szarości scenograficznej jest wiele mówiąca czerwień sukni Grace granej wyraziście przez Martę Król.

Poza czasem

Na to znakomite artystycznie przedstawienie składa się kilka elementów. Prócz świetnej gry aktorskiej, doskonała i inteligentna reżyseria, intrygujące budowanie narracji i wspaniałe prowadzenie aktorów.

Dużą rolę pełni również komunikatywne wykorzystanie przestrzeni scenicznej z usadowieniem na niej pustych foteli sugerujących, iż ta w pewnym sensie kaleka przestrzeń jest czasem, który już przeminął, i że pojawiające się w tej przestrzeni postaci są poza czasem. Ponadto wspaniała muzyka Piotra Łabonarskiego - łącząca motyw harmonii, liryki z klimatem depresji, lęków, niepokojów - sprzyja pogłębionej refleksji i po trosze stanowi rodzaj komentarza do zdarzeń. A wykorzystanie dźwięku sugerującego upływ czasu poprzez dyskretny ton przypominający tykanie zegara jest wyrazistym, symbolicznym znakiem.

"Cudotwórca" Wawrzyńca Kostrzewskiego dowodzi, że ten inteligentny i utalentowany reżyser potrafi nie tylko wydobywać z tekstu najistotniejsze, podskórne treści, ale posiada też doskonałe wyczucie sceny, prowadzące w kierunku teatru autorskiego.

To już dzisiaj rzadkość. Tekst Briana Friela nie należy do łatwych i atrakcyjnych scenicznie. Wawrzyniec Kostrzewski znalazł jednak własne, doskonałe rozwiązanie na przełożenie sztuki Friela na scenę w taki sposób, by głębokie treści, jakie są w niej zawarte, zawładnęły widzem w tym najlepszym znaczeniu. To wielka i rzadka dziś umiejętność u reżyserów. Aż trudno uwierzyć, że spektakl "Cudotwórca" jest dopiero teatralnym debiutem reżyserskim Wawrzyńca Kostrzewskiego.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik online
9 kwietnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...