Na malinowym tronie
"Balladyna" - reż. Natalia Babińska - Teatr Polski w Bielsku-BiałejInscenizacja klasyki zawsze stanowi wyzwanie dla reżysera, wzbudza ciekawość co do zastosowanego klucza interpretacyjnego oraz potęguje oczekiwania publiczności. Nie inaczej było w przypadku „Balladyny" Juliusza Słowackiego, której premiera w reżyserii Natalii Babińskiej odbyła się 11 listopada. Spektakl zainaugurował dyrekcję Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, który objął to stanowisko po Robercie Talarczyku.
Za sprawą Goplany - królowej Gopła, owładniętej ludzką namiętnością, wymieszane zostają dwa porządki: fantastyczny i ziemski. To właśnie Goplana zakochana w Grabcu (z kolei żywiącym uczucie do Balladyny) wraz ze Skierką i Chochlikiem wpływa na przebieg wydarzeń. I tak Kirkor, pan zamku, trafia do chaty wdowy i jej dwóch córek: Balladyny i Aliny. Nie mogąc się zdecydować, którą z sióstr poślubić, przystaje on na propozycję wdowy i zgadza się pojąć za żonę tę, która uzbiera więcej malin. Rywalizacja między siostrami przynosi zgoła inne efekty, wyzwalając skrywane głęboko emocje, przyczyniające się do tragedii. Możliwość zmiany statusu społecznego i zdobycie upragnionej władzy doprowadza Balladynę do zabójstwa siostry, które będzie początkiem jej kolejnych występków.
Spektakl Natalii Babińskiej rozpoczyna scena z udziałem Skierki i Chochlika, mających w posiadaniu znaczący w kontekście całej inscenizacji rekwizyt: złotą koronę Popiela, upragniony przez wszystkich symbol panowania i potęgi. Następujące w niedługim czasie uniesienie zakrywającego scenę woalu, odkrywa przed widzem świat, w którym pragnienie zmiany, chęć odwrócenia kolei losu oraz zdobycie władzy okażą się kluczowe.
Punktem wyjścia reżyserskiego zamysłu Babińskiej stała się kobieta, jej dominacja oraz dążenie do wyznaczonych celów za wszelką cenę, nawet po trupach. W świecie „Balladyny" władza należy do Goplany (Jadwiga Grygierczyk) owładniętej szaleńczą i zaślepiającą miłością do Grabca (Adam Myrczek). Jej pojawieniu się wraz z budzącą się do życia wiosną, towarzyszy plastyczna i zapadająca w pamięć scena, w której nimfa wyłania się z wodnych odmętów Gopła, obleczona w kołysane podmuchem wiatru fale. W tym świecie to ona jest kreatorką wydarzeń, steruje poczynaniami postaci dramatu niczym bezwładnymi marionetkami. Pomagają jej w tym Skierka (Michał Czaderna) i Chochlik (Przemysław Bollin). Ale o władzy marzy także Balladyna (Anna Guzik), córka wdowy, mieszkająca wraz z matką i siostrą w ubogiej chacie. By zmienić swój status społeczny, stać się kimś lepszym i zasiąść na dotąd niedostępnym tronie główna bohaterka gotowa jest poświęcić dwie najbliższe sobie osoby. Czysty przypadek sprawia, że jej los może się odmienić. Jednak zmiana, w przypadku Balladyny, nieuchronnie pociąga za sobą wkroczenie na drogę zbrodni, które popełnia z coraz większą łatwością. Jej działania są niczym nieskrępowane, czuje się wolna i nieograniczona w swoich marzeniach i czynach, zgodnie ze swoim pragnieniem życia „jakby nie było Boga".
Interesujące, że w przypadku sióstr reżyserka postanowiła zmienić ich utrwalony w świadomości widzów wizerunek, sugerując, iż w każdym może potencjalnie istnieć pierwiastek zła. Jasnowłosą Annę Guzik obsadziła w roli Balladyny, której zbrodnie odkrywają coraz mroczniejszą część jej duszy. Rolę pracowitej Aliny powierzyła brunetce Marcie Gzowskiej-Sawickiej. Obydwie siostry pragną wyjść za Kirkora, bo każda chciałaby spełnić swoje marzenia. Tym, co pomoże jednej z nich osiągnąć cel są maliny, które w przedstawieniu stały się symbolem władzy. Pełen ich dzban uzyskany poprzez dokonanie zabójstwa, pozwolił Balladynie przyczynić się do realizacji jej planów i stać się panią zamku. W finałowej scenie, na tronie w kształcie owocu maliny, zasiada już królowa Balladyna, mająca w swym posiadaniu koronę, symbol królewskiej potęgi, który doprowadzi ją do wydania wyroku na samą siebie.
Akcja bielskiej inscenizacji rozgrywa się w baśniowym świecie, skąpanym w niebieskiej toni jeziora Gopło. Świat ten buduje, zasługująca na szczególną pochwałę scenografia autorstwa Julii Skrzyneckiej, składająca się w dużej mierze z rozkołysanych wiatrem tkanin, które dzięki światłu w reżyserii Macieja Igielskigo, nadają spektaklowi cech magii i fantastyczności. Uwagę zwracają również nawiązujące do słowiańskich korzeni kostiumy zaprojektowane przez Paulinę Czernek.
Niestety pod względem aktorskim przedstawienie Babińskiej nie zachwyca. Zawodzą przede wszystkim odtwórcy głównych ról, na czele z Balladyną Anny Guzik, która wydaje się być pozbawiona niezbędnego ładunku emocjonalnego i niemal groteskowym Fon Kostrynem Piotra Gajosa. Balladynie zabrakło przekonującej determinacji i tragizmu wpisanego w tę postać przez poetę. W tej sytuacji uwaga widza skierowana jest raczej na aktorów wcielających się w postacie drugoplanowe: Matkę - w tej roli wzruszająca, zwłaszcza w ostatnich scenach Małgorzata Kozłowska oraz Pustelnika, w którym doskonale odnalazł się Kazimierz Czapla.
Jest jednak jeszcze jeden problem; dość trudny i do zaakceptowania, i do rozwiązania. W zespole zaangażowanym w projekt „Balladyna" zabrakło niestety aktorów, którzy potrafiliby posługiwać się wierszem. Należałoby powiedzieć jeszcze więcej: współcześni aktorzy nie bardzo potrafią poruszać się w sferze tekstów klasycznych. Być może jest to problem zahaczający o współczesne metody kształcenia w szkołach, gdzie nie zwraca się wystarczającej uwagi na tego rodzaju aspekty aktorskich umiejętności i w ciągu dziewięciu semestrów zbyt mało czasu poświęca się ćwiczeniom scen mówionych wierszem, rolom klasycznym, impostacji głosu itp. Należy zdawać sobie sprawę z tego, iż są to teksty, które wymagają od aktora szczególnych i jednocześnie niezbędnych kwalifikacji posługiwania się tymi elementami warsztatu. Jeśli w dodatku reżyser, z różnych zapewne powodów, nie poświęca temu dostatecznej uwagi, to efekty niestety nie będą satysfakcjonowały przynajmniej części widowni, tak jak miało to miejsce w Teatrze Polskim.
Szkoda, że również potencjał dramatyczny zapisany w dziele Juliusza Słowackiego nie został należycie wykorzystany przez Natalię Babińską. Zabrakło zwłaszcza próby interesującego odczytania tekstu, o niezwykle przecież bogatej tradycji scenicznej. Nie jest wytłumaczeniem, że „Balladyna" jest jednym z trudniejszych dramatów polskiej literatury i nie jedna już inscenizacja w historii teatru „padła" wobec geniuszu autora „Beatrix Cenci", „Fantazego", „Mazepy", „Mindowe" czy „Samuela Zborowskiego". Niestety, muzyczne wykształcenie oraz doświadczenia reżyserki w realizacjach operowych nie znalazły właściwego wyrazu także w warstwie muzycznej przedstawienia.
W efekcie powstał trzygodzinny (!), „wierny" tekstowi dramatycznemu spektakl, będący niemalże wzorcową propozycją dla gimnazjalistów, którzy w ramach lekcji języka polskiego być może odwiedzą bielski teatr. Pozostaje tylko pytanie, czy to przypadek, czy świadoma strategia i nowy kierunek, w którym odtąd będzie zmierzał Teatr Polski w Bielsku-Białej?