Na początku i na końcu był chaos

"Antoniusz i Kleopatra" - reż. Wojciech Faruga - Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi

O kobiecości i męskości można mówić długo. W "Antoniuszu i Kleopatrze" w reżyserii Wojciecha Farugi słowo zastąpione zostało przez język ciała. Wiele tu niedopowiedzeń, pytań retorycznych, urwanych zdań. Mało odpowiedzi, nie licząc kilku dobitnych scen. Szekspirowski dramat, nie należący do największych dokonań autora "Makbeta", przypomina nieustanną walkę - tylko o co? Niby o władzę, a jednak o miłość. Niby o miłość, a jednak o wieczność. Z perspektywy widza odczuwa się jednak, że aktorzy najbardziej walczą właśnie o jego uwagę. Jakby przeczuwając, że przekonanie publiczności do pomysłów realizatorów nie będzie najłatwiejszym zadaniem.

W spektaklu Farugi historia ustępuje miejsca miłości. Miłość jest drogowskazem, błogosławieństwem i przekleństwem, cnotą i grzechem. Wyznacza tory historii. A raczej nie sama miłość, ale jej złudzenie, spotęgowane narastającym pożądaniem. Bohaterowie targani są emocjami, często sprzecznymi. Antoniusz (Krzysztof Wach) i Kleopatra (Agnieszka Skrzypczak) toczą pomiędzy sobą ciągłą walkę, balansują pomiędzy miłością a nienawiścią. Łączące ich relacje nie są do końca jasne, momentami ich uczuciowe przepychanki zaczynają być nużące. Spektakl pełen jest erotyzmu i nawiązujących do niego metafor. Budowane stopniowo napięcie znajduje swój koniec w scenie finałowej. A jest ona niemałym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę ostatnie teatralne dyskusje dotyczące nagości i sposobu ukazywania seksualności na scenie.

Farudze nie można odmówić odwagi i nowatorskiego podejścia. Pojawia się tylko pytanie, jak daleko można pójść w próbach własnej interpretacji Szekspira, aby efekt nie stał się zupełnym zaprzeczeniem Szekspirowskiej myśli. Spektakl młodego reżysera nie pozwala na wzięcie oddechu, to nie jest przedstawienie, na które można się wybrać w sobotni wieczór w poszukiwaniu odpoczynku po trudnym tygodniu. Wręcz przeciwnie - widz zmuszony jest trwać w ciągłej gotowości do rozczytywania poszczególnych znaczeń i sensów, musi łączyć fakty, skupiać się na szczegółach. Spektakl jest bowiem w narracji szalenie chaotyczny, niemałe trudności w interpretację wprowadza "podwójna" rola Kleopatry, która momentami mówi o sobie w czasie przeszłym i jest odzwierciedleniem Kleopatry z czasów nam współczesnych. Ruchem scenicznym także rządzi chaos, może uzasadniony, ale czasem zupełnie zbędny, uniemożliwiający skupienie się na najważniejszych aspektach dramatu. Chaos, a potem jakby brak tekstu i improwizacja.

Spektakl ma też swoje mocne strony, jak chociażby kilka przemyślanych scen, zapadających w pamięć. Co istotne, są to najczęściej sceny odbiegające od tematu miłości, a skupiające się na historycznych wątkach - motyw palenia papierowych statków na wodzie, wątek Juliusza Cezara, postaci "skradzionej" do sztuki z innego dzieła Szekspira (w tej roli Mariusz Kałużyński), sposób scenicznego konstruowania walki z wrogiem. Co do warstwy aktorskiej można odnieść wrażenie, że najwięcej grają ci, którzy mają do zagrania najmniej. Pojawiający się na scenie Juliusz Cezar to postać intrygująca i wyróżniająca się spośród innych bohaterów. W tym przypadku przynosi to bardzo dobry efekt, biorąc pod uwagę, że motyw Cezara jest jakby dodatkiem do całej historii, nie zaś jej sednem. Ciekawie grają też Mariusz Słupiński i Mariusz Ostrowski. Choć ich postacie są drugoplanowe i pozostają w tle, nadają inscenizacji wyrazistości i wyczekiwanej dynamiki. Tej ostatniej nie brakuje także w scenach w basenie - ten element scenografii byłby naprawdę dobrym pomysłem, gdyby nie fakt, że większość epizodów z jego wykorzystaniem opiera się na bezcelowym i nieuzasadnionym wskakiwaniu do wody. W końcu od chaosu wszystko się zaczęło i na chaosie się kończy.

Iga Herłazińska
Teatr dla Was
1 lutego 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...