Na Podlasiu ludzie patrzą sobie w oczy

Rozmowa z Agatą Rychcik-Skibińską i Dariuszem Skibińskm

Inauguracja projektu i prezentacja odbędzie się w drugi weekend września. Towarzyszyć temu będą pokazy artystów, występy dla dzieci i dorosłych. Częścią składową projektu jest powolny remont. Trzeba wymienić ogrzewanie - na to szukamy środków w Ministerstwie Ochrony Środowiska. Reszta to drobiazgi i mają to robić uczestnicy projektu. Chodzi o to, żeby mieszkańcy Hajnówki posiedli pewną tożsamość z tym obiektem i sami przepracowali tam odrobinę czasu.

W ten weekend ruszył jubileuszowy. 10. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Wertep. Nazywany jest wędrującym festiwalem, bo każdego dnia odwiedza inną miejscowość rejonu Puszczy Białowieskiej. O historii magicznego Wertepu rozmawiamy z Dariuszem Skibińskm oraz Agatą Rychcik-Skibińską ze Stowarzyszenia Kulturalnego "Pocztówka".

Czy ten festiwal będzie wyjątkowy?

Agata Rychcik-Skibińska: Każdy festiwal jest wyjątkowy, bo każdy ma swój niepowtarzalny program, nad którym pracujemy wiele miesięcy. Będzie też niezwykły, bo wezmą w nim udział wolontariusze, którzy stworzyli "Wertep", są z nami od początku. Mają teraz o 10 lat więcej, są dorosłymi osobami. Wystąpią też artyści, którzy w poprzednich edycjach byli widzami. W tej chwili wracają do nas ze swoimi propozycjami i zagrają spektakle.

Czy coś państwa zaskoczyło w ciągu tych dziesięciu lat?

Dariusz Skibiński: Jestem zadziwiony, że dotrwaliśmy aż do dziesiątego festiwalu. Nie dlatego, że nie dalibyśmy rady z organizacją, ale tym, że projekt spotka się z akceptacją. Tymczasem rezonans jest ogromny. Ludzie mówią wręcz: "to jest nasz Wertep", pytają, kiedy będzie następny. Nie znudzili się, nie spowszedniało im, czekają na każdy festiwal. Nie spodziewaliśmy się, że stanie się to takim wydarzeniem. Liczba festiwalowej publiczności sięga już tysiąca osób. Nie są to tylko mieszkańcy okolic, które odwiedzamy, ale też turyści z innych części Polski.

Jaka była idea festiwalu? Czy wstępne założenia udało się zrealizować?

Dariusz Skibiński: Kupiliśmy dom w Policznej (gmina Kleszczele - przyp. red.). Planowaliśmy przeprowadzić się na Podlasie. Robiąc inne rzeczy, chcieliśmy zweryfikować szanse naszego bycia tutaj. Nie mieliśmy nic więcej do zaoferowania ludziom poza sztuką. Idea była prosta: trzeba było znaleźć jakiś sposób, żeby tu funkcjonować, wejść w to środowisko i społeczeństwo, nie być "tym obcym", zasymilować się. Najbardziej sensownym wydawał nam się festiwal, który da ludziom namiastkę tego, czym się zajmujemy, a zarazem przywróci tradycję, która tu istniała. Gdy zaczynaliśmy festiwal, nie było tu prawie nic teatralnego, z wyjątkiem festiwalu muzyki cerkiewnej w Hajnówce, folków w Czeremsze, jarmarków, festynów.

Może to wielkie słowa, ale część publicystów przypisuje państwu rolę społecznikowską: przybliżacie społeczności sztukę, zagranicznych artystów z Francji, Puerto Riko. Włoch, Ukrainy oraz Indii. USA. Rosji, spektakle z udziałem akrobatów, tancerzy, z wykorzystaniem masek. To różnorodne formy, z którymi - gdyby nie wy - miejscowi być może nigdy by się nie spotkali...

Dariusz Skibiński: Taki też był zamysł, żeby oswajać ludzi z tym, co wykracza troszkę poza "moment", w którym są. To szczególnie dotyczy dzieci, młodych, którzy w przyszłości będą widownią albo sami będą występować na scenie. Zawsze mówiłem, że teatr nie musi być infantylnym rodzajem zabawy, kółkiem zainteresowań. Gdy ktoś myśli rozsądnie, wykorzysta to. Nabierze swobody w kontaktach z ludźmi, umiejętności radzenie sobie ze stresem. To staramy się przekazać podczas warsztatów w szkołach średnich w Hajnówce, Bielsku Podlaskim, w różnych miejscach. Uważamy, że oprócz "Wertepu", trzeba prowadzić te działania, bo to one przygotowują ludzi na odbiór sztuki. Najłatwiej obśmiać rzeczy, których się nie rozumie. Na festiwalu pokazujemy więc różne gatunki teatralne, pokazujemy, że teatr nie jest jednowymiarowy, to nie jest teatr "gadających głów". Mamy tu taniec, teatr przedmiotu, plastyczny, ale też teatr klasyczny. W Narwi występował zespół, który zagrał "Parady" Jana Potockiego, czyli klasyczną komedię dell'arte. Siła jest w różnorodności.

Tak jest też w tym roku?

Dariusz Skibiński: Są spektakle dla dzieci, będzie cyrk bez zwierząt i podniebny taniec akrobatów, klasyczna pantomima. Wystąpi artystka wielkiego kalibru - Deborah Hunt (specjalizuje się w budowie i teatralnym wykorzystaniu masek i marionetek -przyp. red.). Będą młodzi ludzie z Ukrainy, aktorzy z Francji. Dla dorosłych polecam koncert-monodram "Podróże przez sny. I powroty" Orbis Tertius - Trzeci Teatr Lecha Raczaka i Targanescu Trio. Staramy się tak przygotować program, żeby każdy znalazł coś dla siebie.

Agata Rychcik-Skibińska: Festiwal ma w nazwie "międzynarodowy". I jest. To, na czym nam jednak zależy, to tworzenie przestrzeni dla polskich zespołów teatralnych. Bardzo często na festiwalach w Polsce jest tak, że gros budżetu jest przeznaczane na gwiazdy, wielkie zespoły, wielkie produkcje zagraniczne, a nie ma miejsca już dla polskich zespołów. To właśnie je "Wertep" chce promować. Dariusz Skibiński: Próbujemy walczyć z kompleksami i przekonaniem, że jeśli coś jest "ze świata", to musi być fantastyczne - przyjdzie publiczność i będzie sukces. Płacimy dziesięć razy tyle co polskiemu zespołowi teatralnemu, który przywozi coś na prawdę niezłego. We Francji jest to nie do pojęcia. Nie ma możliwości, żeby tam było aż 60-70 procent zagranicznych produkcji. 30 procent - taka jest skala. Obowiązuje tam myślenie: musimy promować naszą sztukę i pomóc naszym artystom się rozwijać.

Jakieś plany na przyszłość?

- Od kolejnej edycji, 11. "Wertepu", chcemy rozpisać konkurs na rekonstrukcje spektakli wertepowych. Przywrócić tradycję, którą w Polsce czas wymazał, a jest ściśle związana z nazwą festiwalu i do tej pory żyje na Ukrainie i na Białorusi. Bo "wertep" to nie tylko jakość dróg, ale nazwa zespołów, które na rubieży Słowiańszczyzny funkcjonowały w ramach sytuacji liturgicznej - sacrum i profanum.

"Wertep" spotkał się z uznaniem, czego dowodem jest trzyletnia dotacja Ministerstwa Kultury. Jeszcze na rok. Swoimi patronatem festiwal objął Prezydent RP. W ubiegłym roku Stowarzyszenie "Pocztówka" otrzymało nagrodę Starostwa Powiatu Hajnowskiego. A czy od początku spotykaliście się państwo z przychylnością lokalnych władz?

Agata Rychcik-Skibińska: Spotkaliśmy się tu z dużym zrozumieniem naszych projektów. To poparcie ze strony lokalnych władz zaczęło się 10 lat temu, przy starostwie powiatowym, skąd mieliśmy pierwsze wsparcie przy organizacji festiwalu teatralnego. Teraz Urząd Miasta Hajnówka zgodził się wydzierżawić naszemu stowarzyszeniu dworzec kolejowy, który daje początek dużemu projektowi "Hajnówka Centralna. Przesiadkowa Stacja Kultury". W tym miejscu będą skupiać się różne nasze i nie tylko nasze aktywności.

Do tego tematu jeszcze wrócimy. Tymczasem chciałam zapytać, dlaczego sześć lat temu postanowiliście państwo zamieszkać w okolicach Puszczy Białowieskiej? Pan studiował we Wrocławiu, a pochodzi z Poznania, pani - z Lublina. Nie mieliście z tym regionem nic wspólnego.

Agata Rychcik-Skibińska: Ja byłam kierownikiem produkcji w agencji reklamowej. Robiłam duże eventy, imprezy dla firm, imprezy masowe.

Dariusz Skibiński:... Ja współpracowałem z tą samą agencją i na zlecenia pisałem scenariusze, koncepcje, potem reżyserowałem te imprezy. Po za tym był Teatr Cinema, Teatr A3, grałem spektakle. Prócz tego jestem wykładowcą, pracuję w Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim w Warszawie w ramach indywidualnych projektów artystycznych.

I co się nagle stało?

Agata Rychcik-Skibińska: W którymś momencie pojawiła się potrzeba zmiany, robienia czegoś, co daje mi nie tylko pieniądze, ale satysfakcję. Moja najbliższa przyjaciółka pochodzi z Hajnówki. Któregoś razu odwiedziliśmy ją. Darek, dalej poza Lublinem, na wschodzie Polski nigdy nie był. Zobaczył inną jakość życia. Byliśmy zatrzymywani przez praktycznie każdego mieszkańca Policznej, żeby chwilę porozmawiać. To było bardzo miłe i sympatyczne. Ale najważniejsze było to, co się utrzymało do dzisiaj: w czasie rozmowy ludzie patrzą tu prosto w oczy, są skupieni. To się już rzadko zdarza. Postanowiliśmy tu kupić dom. Mieliśmy pomysł, że przeprowadzimy się tu na emeryturę i będziemy zażywać spokoju i piękna Podlasia. W końcu uznaliśmy, że życie nam ucieka: spędzamy czas pomiędzy Warszawą, Poznaniem, Gdańskiem - cały czas w drodze. Tu odpoczywaliśmy. Festiwal zaczął się 10 lat temu, jeszcze przed przeprowadzką. Robiliśmy go dojeżdżając z Warszawy. "Wertep" pokazał nam, że tutaj pełniej nam się żyje. Jest spokojniej, możemy mieć więcej czasu dla siebie. 6 lat temu przeprowadziliśmy się tu na stałe.

Dariusz Skibiński: Postanowiliśmy uciec w tę przestrzeń, ale z bardzo racjonalnym założeniem. Chcieliśmy stworzyć sobie rodzaj niezależności i dlatego założyliśmy Stowarzyszenie "Pocztówka" i spróbowaliśmy z pierwszy festiwalem. Udało się.

Na marginesie zapytam: dlaczego "Pocztówka'?

Agata Rychcik-Skibińska: "Pocztówka", bo kupiliśmy od gminy budynek, który był pocztą. Z czasem sąsiedzi mówili o nas "ci z poczty", albo, że wyglądamy "jak z pocztówki", bo akurat siedzieliśmy w oknie i malowaliśmy dom.

To zabawna geneza. Podobnie jak państwa sąsiedzi.

Agata Rychcik-Skibińska: Naszymi sąsiadami są rdzenni mieszkańcy, ale i tysiąc osób, które przyjeżdżają tu wynająć dom na wakacje, i kilkanaście osób z całej Polski, które domy kupiły i tu zamieszkały. Wieś się jednak zmieniła. Będąc tu nie czuję się odcięta od świata. Muszę jednak przyznać, że piszemy tyle projektów, że wcale więcej czasu dla siebie nie mamy. Zastawiliśmy na siebie pułapkę (śmiech). Dodam, że przez pierwszy rok mieszkania w Policznej prowadziliśmy tak intensywne życie towarzyskie, jakiego nie prowadziliśmy przez prawie 15 lat mieszkania w Warszawie. Wszystko z powodu odwiedzin znajomych. To się utrzymuje z mniejszym natężeniem do dzisiaj.

Sam "Wertep" też przyciąga. Ponoć przyjezdni specjalnie rezerwują na przełomie lipca i sierpnia miejsca noclegowe pytając o festiwal.

Agata Rychcik-Skibińska: Puszcza Białowieska jest magnesem od lat. Nie możemy sobie uzurpować wielkiej promocji turystycznej. Ale obserwując, co się dzieje w hotelach i gospodarstwach agroturystycznych, czy rozmów z widzami, jakiś udział "Wertep" może mieć. Ludzie podchodzą do nas po spektaklach i mówią, że to fantastyczne, że prócz ewidentnych walorów przyrodniczych puszczy, rezerwatu żubra, mogą jeszcze coś zobaczyć. Jeżdżąc za "Wertepem" poznają nie tylko Białowieżę, nie tylko turystyczne, dobrze opisane w przewodnikach miejsca, ale także te, do których sami być może by nie trafili.

A jak oceniacie państwo zderzenie z lokalną kulturą?

Agata Rychcik-Skibińska: To, co dla mnie miało wielkie znaczenie, to powolne odkrywanie tutejszych tradycji. Szczególnie zachwyciły mnie tradycje tkackie. Stąd wziął się pomysł na projekt "Historie utkane z nici". Kobiety, które jako młode panienki, 50-60 lat temu, przygotowywały się do zamążpójścia, haftowały, tkały, wyszywały. Miały w swoich domach prawdziwe skarby. Zebraliśmy te rękodzieła i zorganizowaliśmy wystawę. Wzięła się nie tylko z mojego zachwytu nad kolorystyką i wzorami, ale głównie nad opowieściami, które towarzyszyły powstaniu tych tkanin, kap, ręczników, serwetek, makatek, narzut. Podczas wystaw kobiety, które je wykonały, spoglądają na nie z innej perspektywy, widzą ich wartość, znowu są młode... To ważne, co dzieje się w ludziach. Podczas tej edycji "Wertepu" również robimy żywą, mobilną wystawę. Prosimy ludzi, żeby przynieśli z domu swoje skarby i rękodzieła.

Działalność Stowarzyszenia Kulturalnego "Pocztówka" nie skupia się tylko na "Wertepie". Jesteście zajęci przez cały rok.

Agata Rychcik-Skibińska: Prowadzimy interaktywne warsztaty teatralne, wykłady multimedialne w ramach projektu "Art. edukacja - czas dla sztuki". Są skierowane do dzieci, dorosłych, seniorów z terenu województwa podlaskiego. To również projekt "Wyspy kultury - kultura w drodze", który łączy spektakle, happeningi i warsztaty familijne i międzypokoleniowe, a także wystawy lokalnego rękodzieła. Mamy też "A3Teatr" - spektakle, które są przez nas stworzone i grane w Polsce i za granicą. To też projekt "Erasmus+". Trwa od kilku lat. Co roku gościmy piątkę nowych wolontariuszy z różnych krajów Europy. Spędzają u nas 12 miesięcy, uczestnicą w pracach stowarzyszenia, grają w spektaklach, tworzą scenografie, zapraszani przez nauczycieli spotykają się z uczniami i rozmawiają z nimi po angielsku, hiszpańsku, francusku...

To też potężny, nowy projekt pod nazwą "Hajnówka Centralna. Przesiadkowa Stacja Kultury".

Agata Rychcik-Skibińska: Przez parę lat dojeżdżałam do Hajnówki - gdzie mamy biuro naszego stowarzyszenia - pociągiem. Dwa razy dziennie wsiadałam i wysiadałam na tym dworcu. Wiele razy zastanawiałam się: taki obiekt, w tak dobrym miejscu i stoi pusty, niewykorzystany... Długo nad tym myśleliśmy. W końcu napisaliśmy projekt, który spotkał się z przychylnością lokalnych władz.

Dariusz Skibiński: Kilkanaście dni temu podpisaliśmy z burmistrzem Hajnówki umowę 20-letniej dzierżawy budynku dworca kolejowego. Taką decyzję podjęli jednogłośnie radni miasta. Dworzec przekazało miastu PKP. Ma to być miejsce wykreowane w ramach potrzeb ludzi, którzy żyją w tym mieście. Będą dwie sceny teatralne, kameralne kino, duża wypożyczalnia rowerów. Planujemy stworzyć restaurację, która będzie działała w oparciu o młodzież, która kończy szkołę gastronomiczną, a - nie mogąc znaleźć pracy w zawodzie - kończy na zmywaku, albo w ogóle nie mogą znaleźć zatrudnienia. Chcemy im na bazie warsztatów pokazać, jak mogą wziąć sprawy w swoje ręce, prowadzić zespołem swoją własną knajpę.

To coś rodzaju spółdzielni socjalnej?

- Trochę o to chodzi. Chcemy stworzyć w Hajnówce możliwość działania młodym ludziom. Nie zamierzamy prowadzić domu kultury. Chcemy wygenerować przynajmniej dwie spółdzielnie socjalne, które przejmą część obowiązków, z którymi miasto nie daje sobie rady, a zlecało innym firmom. Dzięki temu powstaną nowe miejsca pracy dla młodych.

Kiedy można spodziewać się pierwszych efektów?

- Inauguracja projektu i prezentacja odbędzie się w drugi weekend września. Towarzyszyć temu będą pokazy artystów, występy dla dzieci i dorosłych. Częścią składową projektu jest powolny remont. Trzeba wymienić ogrzewanie - na to szukamy środków w Ministerstwie Ochrony Środowiska. Reszta to drobiazgi i mają to robić uczestnicy projektu. Chodzi o to, żeby mieszkańcy Hajnówki posiedli pewną tożsamość z tym obiektem i sami przepracowali tam odrobinę czasu. Przy pomocy jednej ze spółdzielni socjalnych będziemy porządkować, systematyczne adaptować poszczególne części budynku, aby dostosować przestrzeń do potrzeb.

Agata Rychcik-Skibińska: "Hajnówka Centralna" ma być centralnym miejscem dla ludzi. Na dworcu każdy jest u siebie. Zwłaszcza jeśli włożymy tam trochę swojego zaangażowania.

A gdyby jakaś nieformalna grupa chciała skorzystać z przestrzeni dworca?

Dariusz Skibiński: Taka jest idea. My nie potrzebujemy dla siebie tak gigantycznego obiektu. Owszem, musi być ktoś, kto tym administruje, koordynuje. Ale obiekt ma być uniwersalny. Znajdą tu miejsce organizacje, stowarzyszenia, fundacje, zespoły muzyczne, ludzie związani z biznesem, ale też osoby, które nie mają w domu komputera czy miejsca do pracy, nauki - oni będą mogli skorzystać z "gorących biurek", które dla nich przygotujemy.

Agata Rychcik-Skibińska: "Hajnówka Centralna" ma być wielofunkcyjna. To nie będzie tylko teatr, ale także przestrzeń kinowa, wystawiennicza, i te "hot-desking", o których mówił Darek. To będzie przestrzeń otwarta, żeby nie było jednowładztwa, pokoi zamykanych na klucz. To ma być miejsce, w którym ludzie będą mieli ze sobą kontakt. Z dialogu może wyjść coś dobrego.

Izabela Krzewska
Gazeta Współczesna
30 lipca 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia