Na pokuszenie

„Ziemia obiecana" – Piotr Ratajczak – Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu

Koła zębate się kręcą, jedne trybiki w maszynie zastępują inne, a machina nieustannie pracuje – tak wygląda bezwzględny kapitalizm ukazany w spektaklu „Ziemia obiecana" w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Wydawałoby się, że tak obszerne dzieło jak „Ziemia obiecana" Reymonta, trudno będzie sfilmować, a co dopiero przenieść na scenę teatralną. A jednak Andrzej Wajda to dzieło sfilmował i wielu uznało, że film jest lepszy od książki, a Piotr Ratajczak przeniósł na scenę i zrobił bardzo udany spektakl.

Dzieło Reymonta opowiada historię trójki przyjaciół – młodego inżyniera Karola Borowieckiego, handlowca Moryca Welta i syna fabrykanta Maksa Bauma, których celem jest założenie fabryki i zarobienie milionów.

Piotr Ratajczak już wcześniej udowodnił, że ma rękę do polskiej literatury klasycznej realizując „Lalkę" Prusa w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. W „Ziemi obiecanej" skondensował wątki dynamizując w ten sposób spektakl i skupił uwagę przede wszystkim na mechanizmach rządzących kapitalistycznym światem. Reżyser nie stawia pytań jak do tego doszło, nie pyta, co dalej, nie stawia diagnoz. Nie zgłębia nawet zbytnio ludzkich charakterów i nie próbuje psychologizować, stworzył bohatera zbiorowego wtłoczonego w okrutny mechanizm władzy, zależności, wzlotów i upadków, co wizualnie symbolizują kręcące się na środku sceny koła zębate, które mogą działać tylko razem, bo jedno bez drugiego nie funkcjonuje.

W tej sytuacji nasuwa się ogłoszony w 1922 r. przez Tadeusza Peipera, czołowego przedstawiciela Awangardy Krakowskiej, manifest „Miasto. Masa. Maszyna". Peiper był wizjonerem, który wierzył w umiejętność odnalezienia się człowieka w świecie maszyn. Gloryfikował nowoczesność i nowe technologie, zapominając jednak, że postęp niesie ze sobą ofiary. W przypadku kapitalizmu ofiarami zostają robotnicy, którzy tracą pracę na rzecz maszyn, co niespecjalnie wzrusza kapitalistów, bo dla nich pracownicy to nie są ludzie, tylko bydło, które na nich pracuje. Nie ma się co rozczulać nad jednym trybikiem maszyny, skoro można go wymienić na nowy. Albo całkowicie się pozbyć kupując nowocześniejszą maszynę.

Mamy więc miasto, choć nie jest to taka Łódź jak u Reymonta czy Wajdy, jest to raczej Łódź symboliczna, w której akcenty są przeniesione z opowieści o mieście na opowieść o zjawisku. Mamy masę – zbiorowego bohatera i mamy maszynę – centralnego bohatera.

Spektakl zaczyna się od utworu „Everybody Rules the World" zespołu Tears for Fears. „Witaj w swoim życiu, Nie ma odwrotu, Nawet gdy śpimy, Znajdziemy Cię". No i oczywiście słynny refren „Każdy chce rządzić światem". Na tym tle wychodzą wszyscy bohaterowie i stają tyłem do widowni obserwując swój świat z dystansu. To jest moment, w którym jeszcze mają wybór, czy wejść do tego świata, czy nie. Wchodzą. Jest zbyt kuszący, żeby nie wejść. I chyba pokuszenie to najlepsze słowo charakteryzujące świat pokazany w spektaklu.

Kuszeniu ulega tu każdy, na swój sposób. Karol Borowiecki marzy o własnej fabryce. Mimo że jest szanowanym inżynierem, potrzebuje pieniędzy i władzy. Dla tych rzeczy gotowy jest sprzeniewierzyć się swojej przeszłości, wartościom wyniesionym z domu, miłości. Zresztą czy Karol kogoś kocha? Na pewno nie Ankę, swoją prowincjonalną narzeczoną. Potrzebuje jej posagu, więc się z nią zaręcza, ale zwodzi ją i traktuje jak kulę u nogi, kiedy tamta oczekuje od niego uczucia i ludzkich odruchów. Lucy Zuckerowa zaspokaja jego potrzeby seksualne i czasami służy jako źródło informacji przydatne w interesach. Mada Muller to środek do celu, czyli zdobycia pozycji i pieniędzy, kiedy inne środki zawodzą. Nie jest to bohater, który wzbudzałby sympatię, ale w interpretacji Kacpra Sasina nie wydaje się tak bezwzględny jak Daniel Olbrychski w filmie Wajdy. Mam wrażenie, że na opolskiej scenie aktor walczy ze słabościami swojego bohatera, jeśli za słabość uznamy ludzkie odruchy. Niestety, te słabości co rusz wymykają się spod kontroli, przez co zaczynamy widzieć w nim człowieka, a nie tylko bezwzględnego kapitalistę.

Dużo bardziej bezwzględny wydaje się Moryc Welt w wykonaniu Radomira Rospondka. Jego Moryc jest jak maszyna, która pracuje na zysk i w której nie ma miejsca na sentymenty. Idzie jak taran skupiając się na celu. Jedynie wierność Karolowi, kiedy jest kuszony przez innych przedsiębiorców pieniędzmi, stanowiącymi dla niego przecież najwyższą wartość, nadaje mu jeszcze ludzki rys.
Najbardziej sentymentalny jest Maks (Konrad Wosik), który podkochuje się w Ance, ale i on powoli traci swoje zalety, skuszony przez wielki świat, o czym świadczą jego rozmowy z ojcem. Oboje tak bardzo tkwią w odmiennych światach, że trudno im się porozumieć.

Przyjaźń tej trójki, poddawana licznym próbom, staje się główną osią spektaklu, bo ta przyjaźń napędza działania całej trójki. Ale też pokazuje, jak trudno jest działać w pojedynkę, jak trudno jest zawdzięczać cokolwiek tylko sobie. To odzwierciedlenie tych kół zębatych, które stanowią centralny element scenografii. Kiedy ich przyjaźń na koniec się rozpada i każdy idzie w swoją stronę, maszyneria staje, trzeba ją naprawić, kupić nowe elementy, a tymi elementami dla Karola staje się Mada Muller i jej rodzina.

Mimo że wszystkie postaci zdają się być w tym spektaklu tylko zarysowane, bez szczególnego wgłębiania się w ich problemy, to bardzo ciekawie wypadają postaci kobiece. Wszystkie stają się towarem, towar ten różni się tylko jakością. Anka (Katarzyna Osipuk) to szlachetny kruszec, symbolizuje tradycję, wartości, które wydają się już przebrzmiałe w nowym świecie, ale też pewną siłę, która sprawia, że nie poddaje się nowemu światu, że przetrwa mimo niego. Aktorka nadaje swojej bohaterce zdecydowanie więcej energii niż miał jej książkowy pierwowzór. Znika cała nijakość Anki i bardzo dobrze, bo musi ona stanowić kontrast dla całej reszty.

Lucy Zuckerowa (Monika Stanek) ma więcej wyniosłości, a mniej przaśności, którą próbowano jej przypisywać. To kobieta dumna, chociaż kuszona przez seksownego mężczyznę, ulega pokusie. Po raz pierwszy kocha, co nie pozostaje bez skutków dla jej postawy wobec świata. To uczucie ją niszczy i aktorka bardzo udanie pokazuje tragizm tej postaci. Ostatecznie to chyba właśnie jej najbardziej nam żal.

Natomiast Mada Muller (Magdalena Maścianica) to absolutnie wytwór nowych pieniędzy. Trochę lalka Barbie wystawiona na sprzedaż. Nowobogackie stroje pozbawione gustu, głupawe miny, ale też tęsknota za silnym mężczyzną, za pięknym mężczyzną, który doceni jej walory. Aktorka ukazuje tę postać tak, że na początku trochę się podśmiewamy, ale z czasem zaczynamy ja lubić, bo ona przynajmniej się stara. W rodzinie, w której jest traktowana jak towar, niedoceniana, wyśmiewana, to właśnie ona czyta książki i ma jakieś większe aspiracje niż tylko pieniądze i przedmioty. Liczy, że małżeństwo z inteligentnym Karolem może zmienić jej życie na lepsze.

Jest jeszcze Zosia (Karolina Kuklińska), która absolutnie nie ukrywa, czego chce w życiu. A chce wyrwać się z masy, motłochu i bydła, do którego się zalicza według kapitalistów. Aktorka daje jej ogromną siłę i determinację w walce o lepsze jutro. Niestety, jej naiwność sprawia, że nie osiąga celu i ostatecznie ląduje jeszcze niżej w strukturze społecznej oraz traci wsparcie rodziny, na którą do tej pory mogła liczyć. W jej przypadku kuszenie okazało się skuteczne, diabeł może się cieszyć z podpisanego cyrografu i kolejnej duszyczki do kolekcji.

Wśród mężczyzn ciekawą postacią jest również Hermann Buchholtz grany przez Rafała Kronenbergera. Jeśli mówimy o braku nawiązań do współczesności, to ta postać najbardziej nam przypomina kogoś z obecnych czasów. Buchholtz bowiem nie jest starym dziadem przesiadującym w biurze, ale nowoczesnym biznesmenem grającym w golfa w sportowym ubraniu. Jest młody, przystojny, a do tego reżyser przypisał mu romans z Zosią, chociaż w książce jej kochankiem był Kessler, grany w filmie Wajdy przez Zbigniewa Zapasiewicza. Jego elegancja i spokój w zestawieniu z jego okrucieństwem tym większy tworzą kontrast. Bo dzisiaj złe traktowanie pracowników załatwia się w białych rękawiczkach, które zresztą aktor nosi niemal cały czas.

Piotr Ratajczak nie próbuje w tym spektaklu na siłę odwoływać się do współczesności, raczej pokazuje niezmienność pewnych mechanizmów i postaw ludzkich, szukanie na siłę akcentów współczesnych jest zbędne. A mimo to widzimy doskonale naszą współczesność jak w lustrze. Widzimy, że chciwość i bezwzględność mają się dobrze. Widzimy dramaty ludzi, które są powodowane decyzjami gospodarczymi, na które zwykły człowiek nie ma wpływu. Dramaty ludzi, którzy skuszeni tymczasowym sukcesem, rezygnują z wartości, na których budowali swoje życie. Niestety, nie ma już drogi odwrotu.

W tym mieście, masie i maszynie widzimy tymczasowość. Tak jak przeminęły hasła Peipera, tak przemijają wszystkie nasze sprawy. Nasze wzloty i upadki są tymczasowe. Nasze sukcesy są tymczasowe, dzisiaj jesteśmy na szczycie, jutro możemy łatwo z niego spaść. Chyba tylko Buchholtz to rozumie, dlatego tak zachłannie się rzuca na to życie. Dlatego podchodzi do niego jak do zjawiska tymczasowego. Wszystko się kiedyś kończy, więc korzystaj dzisiaj, bo nie wiadomo, co będzie jutro. Mało komu w tym świecie towarzyszy refleksja dotycząca jutra.

Ratajczak pokazał nam świat bez jutra, świat tymczasowości, w które każdy chce skorzystać jak najwięcej. Stąd ciągłe sceny zabawy, rozpusty, orgii, w których od czasu do czasu rozlega się strzał samobójczy człowieka, który nie podołał tej zabawie.

Aktorzy niemal cały czas występują na scenie, mamy drugie i trzecie plany, co idealnie wpisuje się w hasło: miasto, masa, maszyna. Mamy widok na miasto z perspektywy widowni, mamy masę kłębiącą się w tym mieście, załatwiającą różne, bardziej lub mniej udane interesy, mamy maszyny, które na wielu sprowadzają nieszczęście.

Scenografia skupiona na kręcących się na środku zazębiających się kołach idealnie oddaje to hasło tworzący jednocześnie scenę obrotową, po której poruszają się wszyscy. Ale koło oznacza też, że zawsze wracasz do punktu wyjścia. Bez względu na to, jak potoczy się twoje życie, zawsze wrócisz do swoich początków. Marcin Chlanda umiejętnie rozłożył akcenty na scenie – tutaj biurko w kancelarii szefa, tutaj schody do pałacu przedsiębiorcy, a jednocześnie do lepszego świata, w tle ściany przypominające szkielet fabryki – powstającej i dogorywającej po pożarze. Wszystko to działa na wyobraźnię i pozwala poruszać się w tym zamkniętym świecie kapitalizmu.

Ciekawie prezentują się stroje przygotowane przez Grupę Mixer, które swoją okazałością nawiązują do estetyki kamp, ale też nadają postaciom pewne charakterystyczne dla nich rysy. Skoro nie skupiamy się na psychologii postaci, tylko na masie, to oznakowanie bohaterów strojem wydaje się dobrym rozwiązaniem.

Przy tak skonstruowanym spektaklu ogromną rolę odgrywa muzyka Tomasza Lewandowskiego oraz choreografia Aleksandy Osowicz i Magdaleny Fejdasz. To dzięki nim mamy wrażenie szaleńczej zabawy, walki o marzenia i chwile refleksji, które, choć rzadkie, to jednak się bohaterom zdarzają. Miasto żyje, masa żyje, maszyna się kręci.

Obsada: Karol - Kacper Sasin, Moryc - Radomir Rospondek, Maks - Konrad Wosik, Lucy - Monika Stanek, Mada - Magdalena Maścianica, Anka - Katarzyna Osipuk (gościnnie), Zosia - Karolina Kuklińska, Bucholc - Rafał Kronenberger, Muller - Leszek Malec, Horn - Jakub Klimaszewski, Robotnik - Michał Świtała, Przegryw - Artur Paczesny (gościnnie), Cwaniak - Bartosz Dziedzic, Bum Bum - Bartosz Woźny.
Reżyseria: Piotr Ratajczak, dramaturgia: Joanna Kowalska, scenografia: Marcin Chlanda, kostiumy: Grupa Mixer, muzyka: Tomasz Lewandowski, choreografia: Aleksandra Osowicz, choreografia: Magdalena Fejdasz, asystent reżysera: Jędrzej Wielecki, zdjęcia: Edgar de Poray.
__
Premiera 25 czerwca 2022.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Zachodniopomorskie
1 lutego 2025

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...