Na rauszu dzień zwyczajny

"Pijacy" - XII Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje

O takich tekstach jak "Pijacy" Franciszka Bohomolca, studenci polonistyki mówią trociny. Co się tłumaczy: jeśli nie znasz sposobu, żeby to bez znudzenia przeczytać, znajdź kolegę, który na czytanie dał się nabrać i ci opowie.

Czas nie oszczędza wielu tekstów literackich, pierwsze w tej walce padają zaś utwory pisane z wyraźnie dydaktycznym przesłaniem. A żyjący w XVIII wieku jezuita Franciszek Bohomolec miał ambicję naród polski w cnotach rozmaitych wychowywać, szczególnie zaś obywateli w pijaństwie biegłych i niepohamowanych na drogę abstynencji nawracać. 

Jego komedie, w znacznej części przeznaczone dla teatru szkolnego zawierały ogromny i słabo skrywany pod pozorami akcji ładunek dydaktyzmu. Źle się je dziś czyta, rażą naiwnością, choć warto pamiętać, że w swojej epoce Bohomolec był twórcą popularnym i poważanym. Zasługi zasługami, jeśli jednak teatr na wystawienie anachronicznego tekstu się decyduje, musi znaleźć sposób na jego odkurzenie.

Barbara Wysocka, która "Pijaków" wyreżyserowała w krakowskim Starym Teatrze, popatrzyła na ten utwór z perspektywy drugiej połowy XX wieku. Akcję przeniosła na podwórko między blaszanymi garażami, a ubogą szlachtę zamieniła w przeciętnych obywateli PRL-u.

W tym podwórkowo-biesiadnym anturażu bohaterowie Pijaków żyją sobie z dnia na dzień, bez specjalnych perspektyw na przyszłość, ale też bez stresów, bo przecież jak człowiek na lekkim rauszu jest, to i życie bardziej znośnym się staje. 

Reżyserka nie od razu wprowadza w ten rodzajowy obrazek intrygę, najpierw długo (i głośno) rysując charakterystykę postaci i miejsca akcji. To daje dobry rezultat, z biegiem czasu widz przyzwyczaja się bowiem do osiemnastowiecznej polszczyzny i po kwadransie nie zwraca już uwagi na dysonans pomiędzy czasem akcji a językiem postaci. Bardzo mi się ten zabieg podoba i zaimponowali mi aktorzy, którzy zawiłe frazy Bohomolca mówią w sposób naturalny i przypominający język współczesny.

Po tym długim i, niestety, dość chaotycznym w sensie działań scenicznych (reżyserka mówi, że celowo pokazuje teatralne szwy, ale mnie to nie przekonało) wprowadzeniu następuje intryga. Tatuś obiecuje córkę jednemu z kandydatów na zięcia, a po pijaku zgadza się na ślub z drugim, wyzbywając się przy okazji majątku. Rzecz, jak to w komediach z epoki bywa, kończy się dobrze, tatuś papiery odzyskuje, a córka jest szczęśliwa, choć kandydaci na męża pozamieniali się miejscami. Spektakl im dłużej trwa, tym jest spójniejszy stylistycznie, a poszczególne etiudy aktorskie dopełniają się wzajemnie.

Interpretacja Barbary Wysokiej nie na intrydze jednak, co oczywiste, jest skupiona, lecz na zadziwiająco trwałym portrecie Polaka trunek wszelki kochającego.

Bohaterowie przedstawienia piją wszędzie, o każdej porze i na różne sposoby. Pili w osiemnastym stuleciu z tych samych właściwie powodów, z jakich piją dziś. Wódka organizuje ich czas, plany i codzienność, zabija nudę i pozwala się rozerwać, no bo co, poza telewizorem w jednym z blaszaków, ma taki Polak robić po godzinach pracy. A zwłaszcza, jak roboty nie ma. Wódka była i jest obecna w polskim obyczaju i tradycji. Gdy jeden z bohaterów składa ślub abstynencji i odmawia kieliszka z każdego możliwego powodu, jego kompan radzi, żeby wypił za powodzenie pokuty. I świeży abstynent w intencji swojej niepicia - pije.

Ale wódka też Polaków integruje, co już zabawne nie jest. Jak tylko zdarzy się okazja, rozpoczynamy przecież oblewanie (sukcesu albo klęsk, do wyboru). W inscenizację wmontowane są zresztą cytaty ze współczesnych kronik kryminalnych, wiążące starą komedię z naszym dziś. 

Barbara Wysocka odebrała księdzu Bohomolcowi oręż nachalnego dydaktyzmu, sama też nikogo nie poucza i nie ostrzega. Ona tylko Polaków pokazuje. I bardzo ostry jest ten portret, choć czasem nieodparcie zabawny, No, ale z kogo, my się tak naprawdę śmiejemy?!

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
22 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia