Na Rynku Włókniarek Łódzkich. Czyli gdzie?
„Włókniarki" - reż. Tomasz Man - Teatr Lalek im. Henryka Ryla w ŁodziW listopadzie widzki i widzowie łódzkiego „Arlekina" mieli możliwość obejrzeć ponownie wystawiane na scenie „Włókniarki". Było to niezwykle cenne wydarzenie - spektakl nie pojawia się często na deskach teatru. Jesienne pokazy były tym bardziej szczególne, iż zbiegły się w czasie z organizowanym na łódzkiej Akademii Muzycznej AŻ Festiwalem. W programie tegorocznej edycji był musical operowy „Łódź Story", co stworzyło ciekawą możliwość obejrzenia dwóch tak różnych propozycji o tematyce lokalnej.
„Włókniarki" premierę miały w 2019 roku w ramach jubileuszowej 10-tej edycji „Dotknij Teatru". Akcja od 2010 roku roku w sposób interdyscyplinarny promuje teatr oraz umożliwia twórcze spotkanie grup artystycznych z widzkami i widzami, często w nietypowych przestrzeniach, uchodzących na co dzień za nieteatralne. Za reżyserię spektaklu odpowiada Tomasz Man, nagradzany dramatopisarz i reżyser, wystawiający swoje sztuki w wielu polskich teatrach. „Włókniarki" to jego kolejny projekt w naszym mieście, wcześniej można było oglądać „Lament" na podstawie dramatu Krzysztofa Bizio wystawiany w Teatrze Powszechnym.
Tym razem Man sięgnął po tekst Marty Madejskiej „Aleja Włókniarek" z 2018 roku. Reżyser podjął się trudnego zadania - przekuł bowiem reportaż w nietypową formę spektaklu-koncertu. Na tyłach sceny przez cały czas obecni są muzycy - Andrzej Domaradzki na perkusji, Maciej Kuliberda na gitarze oraz Michał Nowak na basie. Serwują oni zadziorną muzykę rockową, przemycając ducha buntu do wnętrz teatru. Ciekawe jest to zestawienie, gdyż „Arlekin" na co dzień specjalizuje się w lalkarskich przedstawieniach dziecięcych i młodzieżowych.
Ale w tych, zaledwie kilka, listopadowych wieczorów scenę przejmuje grupa włókniarek. I to niezadowolonych włókniarek. Gniew ich podbijany jest agresywną muzyką, wściekłość zbierająca od niemal 200 lat w prządkach, dzisiejszego wieczoru znajduje ujście. Wraz z kobietami odbywamy podróż od dynamicznych początków Łodzi włókienniczej w latach 20-tych XIX w., aż do kresu tego rozdziału z jej historii w latach 90-tych XX wieku.
Co istotne, wszystkie poruszane wątki obserwujemy z punktu widzenia kobiet. To one objaśniają nam jak wyglądało życie typowej włókniarki. Wielogodzinna praca w ciągu dnia, po powrocie do nędznego, przepełnionego ludźmi mieszkania zajmowanie się gospodarstwem, dziećmi, mężem, cerowaniem, gotowaniem, praniem. I tak w koło, dzień za dniem. Brak wytchnienia. Poczucie ciągłego zagrożenia o bezpieczeństwo swoje oraz rodziny, wizja utraty pracy, a co za tym idzie i środków do życia. Stałe bycie pomiędzy młotem a kowadłem. Wycieńczająca fizycznie i psychicznie praca oraz niemożność jej porzucenia. Kobiety nakreślają nam również liczne zagrożenia związane z pracą w fabryce. I nie o oczywiste dziś wypadki przy maszynie chodzi, a o nadużycia seksualne ze strony pracodawców, które wcale nie były rzadkością w XIX-wiecznych fabrykach. Prządki opowiadają też o tym jak praca w głośnych, dusznych halach wpływała na ich zdrowie fizyczne oraz o specyfice pracy przy maszynach do produkcji tkaniny.
Historia jest opowiadana, śpiewana, a nieraz i zadziornie wykrzyczana. Aktorki cały czas pracują na silnych emocjach, zaangażowanie przelewając również na osoby siedzące na widowni. Emocjami chcą wyrwać obserwujące i obserwujących z komfortowej sytuacji widza/ki, chcą uświadomić nam na czyim cierpieniu zbudowano Pałac Poznańskiego, Scheiblera czy Herbsta, co działo się w murach Manufaktury, zanim stała się popularnym centrum handlowym. Siedem aktorek „Arlekina" - Agata Butwiłowska, Emilia Dryja, Katarzyna Stanisz, Klaudia Kalinowska, Adrianna Maliszewska, Małgorzata Wolańska, Joanna Nygard zamiennie z Anną Moś-Domagałą oraz występująca gościnnie Katarzyna Pałka przez godzinę utrzymują osoby oglądające w napięciu, tylko momentami obniżając obroty, by zaraz znów zaatakować postawą buntowniczek. Nieraz jednak wściekłość włókniarek topnieje i pojawia się zgoła inne uczucie - siostrzeństwo, solidarność tworząca się między kobietami, połączonymi podobną sytuacją. Pojawia się też duma z pracy jako prządka, duma z obcowania ze skomplikowanymi maszynami, których zasadę działania znają tylko one - włókniarki. Jest i miejsce na wspomnienie ze słodkim sentymentem czasów pracy w fabryce. Ale czy słodycz ta nie pojawia się pod wpływem dystansu czasowego, którego naturą jest ozłacanie przeszłości?
Spektakl Mana ma zachwycającą oprawę wizualną. Oszczędna, ale silna w wyrazie scenografia Anetty Piekarskiej-Man żyje wraz ze sztuką. Efekt ten jest zasługą współpracy z Arturem Dobrzańskim, odpowiedzialnym za ruch sceniczny. Aktorki cały czas stwarzają scenografię, wnosząc, to znów znosząc, przestawiając, ustawiając na różny sposób surowe drewniane skrzynie, co chwila nadając im nowe znaczenia. Pięknym zabiegiem jest również pojawiająca się parę razy długa nić trzymana przez aktorki w rękach, będąca symbolicznym zobrazowaniem łączącej ich kobiecej więzi, ale i wspólnego cierpienia. Choć nie dowiadujemy się czy ucharakteryzowane na czerwono dłonie i przedramiona bohaterek mają uzasadnienie historyczne (czy skóra na rękach niszczyła się tak od specyfiki pracy, od chemikaliów obecnych przy obróbce tkanin?) czy nie, są one bardzo wymowne, nie potrzebują doprecyzowania.
Ani razu w recenzji nie wskazałam na konkretną bohaterkę ani nie wymieniłam imienia żadnej z postaci. Gdyż takowych nie ma. Włókniarki ze spektaklu nie mają imion, nie są konkretne. Są grupą, są wszystkimi prządkami, są robotnicami z XIX jak i z XX wieku, z systemu kapitalistycznego, ale i z socjalistycznego. Mogą być prababcią, babcią czy mamą każdej i każdego z nas.
Pomimo, iż spektakl jest bardzo intensywny emocjonalnie oraz piękny wizualnie, pozostawił mnie z poczuciem nienasycenia. Nienasycenia treściowego. Sytuacja robotnic i robotników, choć niewątpliwie trudna w każdym z czasów, ulegała zmianom wraz z powstaniem i rozwojem praw pracowniczych, oraz ze zmianami ustroju. Trudy, z którymi włókniarki musiały mierzyć się w XIX wieku z pewnością były, pod pewnymi względami, inne niż w czasach zapaści przemysłu włókienniczego w latach 90-tych ubiegłego wieku. W spektaklu pod naporem wściekłości i buntu, te niuanse zacierają się, tło historyczne blednie. Jednak czy tego powinnam oczekiwać od spektaklu? W utworze postawiono przede wszystkim na emocje i odczucia bohaterek. I funkcję tę spektakl spełnia znakomicie. Wszak, po konkretniejszą treść i fakty można sięgnąć do reportażu Madejskiej czy innych publikacji.
Temat łódzkich włókniarek był i wciąż jest pomijany w publicznej debacie. Mówiąc o Łodzi fabrykanckiej, nie zaznacza się, że to one były podstawą siły roboczej. Inną formą marginalizacji jest brak reprezentacji w nazewnictwie ulic, parków itp. W łódzkiej przestrzeni miejskiej miejsc nazwanych na cześć robotnic jest niewiele. Za to możemy pochwalić się mocno niesprawiedliwą Aleją Włókniarzy (!). Z kolei inne duże ulice jak Niciarniana, Przędzalniana czy Włókiennicza noszą nazwy bezosobowe. Zaznaczyć trzeba, iż w ostatnim czasie nadano paru ulicom, choć właściwszym określeniem będzie słowo uliczkom, nazwy Prządek, Szwaczek czy Tkaczek. Są to jednak przestrzenie małe, o marginalnym w skali miasta znaczeniu, więc właściwie nie istnieją one w świadomości mieszkanek i mieszkańców. Upamiętnienie (?) robotnic w taki sposób staje się własną parodią, kompromitującą władze miasta. Problem ten podejmuje ostatnia scena spektaklu. Kreśli ona losy powstania Rynku Włókniarek Łódzkich.
Z jednej strony cieszy fakt, że nazwa ta została nadana (przez osobę prywatną, nie miasto, o czym warto wspomnieć) dużemu i znaczącemu obiektowi. Jednak jest to miecz obosieczny, gdyż w świadomości społeczeństwa miejsce to wciąż funkcjonuje jako Rynek Manufaktury. Co w języku, to i w świadomości. Aktorki smutną podsumowują, iż na uroczystości nadania nazwy obecna była nieliczna garstka byłych włókniarek. Czy jest to kwestia niewykształconej w mieszkankach i mieszkańcach postawy zaangażowania społecznego? Czy też braku zainteresowania mediów tworzących należyty rozgłos?
Pisząc o spektaklu nie mogę pominąć również odczucia paradoksu z jakim mnie on pozostawił. Na scenie włókniarki gniewnie domagają się większej zauważalności, chcą otrzymać godne upamiętnienie, chcą być docenione. Chcą, by ich historia nie była pomijana. Czy więc, w 2023 roku, format godzinnego spektaklu jest wystarczającym? Spektaklu pojawiającego się na scenie tak rzadko?
Mimo to bardzo doceniam ten krok, czy kroczek może?, w budowaniu im miejsca w zbiorowej świadomości społeczeństwa. W stworzeniu dzieła w całości poświęconemu łódzkim włókniarkom. Dzieła niezwykle pięknego, gwałtownego, a zarazem subtelnego. Mocnego w wyrazie i silnie oddziałującego na emocje osób oglądających. O wysokim poziomie oraz sukcesie spektaklu świadczy również wypełniona po brzegi widownia i długie owacje na stojąco.
Oby działo się to coraz częściej.