Na scenie jestem jak czołg

Grażyna Brodzińska

- Kiedy w Wiedniu śpiewałam partię Eurydyki w "Orfeuszu w piekle", tęskniłam za Polską, gdzie mam swoją publiczność. Żeby funkcjonować za granicą, trzeba być twardym i wiele znosić - mówi GRAŻYNA BRODZIŃSKA, gwiazda operetki i musicalu.

Ewa Mazgal: Kiedy zaczęła się pani przygoda z teatrem?

Grażyna Brodzińska: Jeszcze przed urodzeniem, gdy mama nosiła mnie pod sercem. Śpiewała i tańczyła z mistrzami, takimi jak Witold Gruca czy Stanisław Szymański, występowała do ostatnich dni ciąży. A potem ja, jako dziecko towarzyszyłam rodzicom w teatrze podczas prób, które trwały czasem do 5 rano. Zdarzało się, że zasypiałam w fotelu. I jako dziewczynka postanowiłam, że nie będę księżniczką, tylko będę występować w teatrze. Kocham śpiewać i uwielbiam utwory, które sprawiają przyjemność mnie i publiczności. Śpiewam też piosenki takie jak "La vie en rose" czy "Jalousie". Wykonuję je swoim głosem, ale dodaję coś od siebie. Poza tym we współczesnym świecie jest tyle chamstwa, złych ludzi, agresji i tragedii, a w operetkach, które są opowieściami o miłości, wszystko, po przeróżnych perypetiach, kończy się szczęśliwie. Śpiewam też arie operowe, jednak wiem, że moja publiczność woli "Arię ze śmiechem" z operetki "Perichola" Offenbacha. Ludzie nie chcą, żebym cierpiała jak bohaterki oper.

Przyzna jednak pani, że operetka cieszy się mniejszym poważaniem niż opera.

- Ale wcale nie jest gorsza! Wręcz przeciwnie. Od wykonawców wymaga nie tylko śpiewania, ale umiejętności aktorskich i tanecznych. No i trzeba świetnie wyglądać.

Wspomniała pani o elegancji. Ile razy przebiera się pani podczas występu?

- Średnio cztery razy. Kiedyś gwiazdy operetki, Wiktoria Kawecka czy Lucyna Messal występowały na scenie w prawdziwych brylantach. Teraz, niestety, już tak nie jest. Raz tylko dostałam złoty łańcuszek, ukryty w bukiecie kwiatów.

Gdzie się pani tego wszystkiego nauczyła?

- W studium Baduszkowej w Gdyni, gdzie wachlarz zajęć był bardzo szeroki. Obok lekcji śpiewu i tańca klasycznego, mieliśmy zajęcia z szermierki i judo.

Chodziła pani na judo?!

- Prawdę mówiąc, byłam na jednej lekcji. Kiedy rzucono mną o matę, przestraszyłam się, że połamię ręce i nogi.

Publiczność panią kocha. W Internecie znalazłam wpisy z wyrazami sympatii i podziwu. Ale jeden wydał mi się szczególnie ciekawy: "olśniewająca uroda i żadnego skandalu". Żadnego?

- Z mężem, Damianem Damięckim jestem od 28 lat. Jesteśmy zupełnie różni, ale bardzo się lubimy. Przyznam jednak, że na początku naszej znajomości nie wyobrażałam sobie, że mogłabym się z nim związać. I nawet mu powiedziałam. On jednak zapewnił, że będzie na mnie czekał i że go kiedyś pokocham. I tak się stało. Ja nie chcę być celebrytką, nie chcę zabiegać o pierwsze strony gazet. Chcę mieć swój świat i żyć spokojnie.

Czy to prawda, że mąż uszył nawet pani suknię?

- Tak! Miał gotowy gorset i doszył resztę. Poświęcił na to całą noc. Suknia jest w kolorze głębokiej zieleni. Jeszcze ją mam.

W Polsce wszyscy chcą być celebrytami i zrobić karierę zagranicą.

- A ja zrezygnowałam ze świata. Nie lubiłam przesłuchań. Kiedy w Wiedniu śpiewałam partię Eurydyki w "Orfeuszu w piekle", tęskniłam za Polską, gdzie mam swoją publiczność. Żeby funkcjonować za granicą, trzeba być twardym i wiele znosić. To tylko tak cudnie wygląda z zewnątrz. Gdy w Wiedniu zachorowałam, miałam 40 stopni temperatury, miałam chrypkę, mimo to musiałam wystąpić. Nie było mowy o zastępstwie, nie odwołano przedstawień. Oczywiście, tekst mówiłam i tak podczas trzech spektakli. Ja na scenie jestem jak czołg. Zrobię wszystko, tylko się nie rozbiorę.

Mówiła pani o chrypce. Czy śpiewacy rzeczywiście w szczególny sposób muszą dbać o głos?

- Picie surowych żółtek to legenda. Ja po prostu, kiedy jest zimno, zakładam czapkę i szalik. Z zazdrością i podziwem patrzę na kobiety, które nawet zimą chodzą z odsłoniętymi dekoltami. Nie mogę sobie na to pozwolić.

Czytałam, że wchodząc do przedziału w pociągu, pyta pani "Czy ktoś z państwa jest chory"?

- To prawda, bo nie chcę złapać wirusa i jeżeli ktoś kicha, szukam innego przedziału.

Nadal jeździ pani pociągami? Z kreacjami w walizie?

- Jeżdżę. Czasem menedżerka zawozi je wcześniej. A kiedyś woziłam stroje na występ sama.

Jednym z najpopularniejszych utworów, jakie pani śpiewa, jest "Przetańczyć całą noc" z musicalu "My Fair Lady". Zastanawiam się, czy rzeczywiście tańczy pani po pracy na scenie.

- Na pewno nie po koncercie sylwestrowym. Wtedy marzę tylko, by się przebrać i zdjąć szpilki. Tym bardziej że często występuję też na koncertach noworocznych. W tym roku będę śpiewała w Nowy Rok w Rzeszowie, a już 4 stycznia kolędy w Warszawie.

Do kiedy ma pani zapełniony kalendarz?

- Czeka mnie pracowity karnawał i w ogóle sezon. Mam też już kilka wpisów na rok 2014.

Grażyna Brodzińska - jest córką śpiewaczki Ireny Brodzińskiej i reżysera Edmunda Waydy. Ukończyła szkołę baletową i Studio Wokalno-Aktorskie Danuty Baduszkowej w Gdyni. Na scenie zadebiutowała w 1970 roku, jeszcze podczas studiów. Pracowała w Teatrze Muzycznym w Gdyni i Teatrze Muzycznym w Szczecinie. Była solistką Operetki Warszawskiej i Teatru Muzycznego Roma w Warszawie. Od roku 2002 współpracuje między innymi z Gliwickim Teatrem Muzycznym. Występowała przed publicznością Stanów Zjednoczonych, Kanady, Francji, Austrii, Anglii, Włoch, Belgii, Izraela, Holandii oraz Australii. Brała udział w programie "Z batutą i humorem" Macieja Niesiołowskiego.

Ewa Mazgal
Gazeta Olsztyńska
30 listopada 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia