Na skraju załamania

"Cafe Luna" - reż. Józef Opalski - Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni

Pedro Almodóvar to jeden z twórców, których styl rozpoznaje się w mgnieniu oka, zarówno w jego własnych dziełach, jak i tych czerpiących z niego inspiracje. Nie inaczej jest w przypadku „Cafe Luny", kameralnego spektaklu wystawianego na deskach gdyńskiego Teatru Miejskiego. Józef Opalski adaptuje tu tekst Anny Burzyńskiej, który już od pierwszych chwil daje się poznać jako aluzja, czasem dosłowna, do dorobku hiszpańskiego reżysera.

Gdy światła gasną i zapada noc, w tytułowym, podrzędnym barze pojawiają się trzy przyjaciółki, które znając się od ponad dwudziestu lat, niejedno już ze sobą przeżyły. Rosita (Beata Buczek-Żarnecka), odziana w tandetne różowe koronki; Bianca (Olga Barbara Długońska), nieco spięta i bezosobowa; oraz Carmela (Elżbieta Mrozińska), buntowniczka w czerni i skórze, to powierzchownie zupełnie odmienne osobowości. Jak się jednak okazuje, wszystkie znajdują się „na skraju załamania nerwowego" i nie zważając na chcącego już zamknąć lokal właściciela (Maciej Sykała), mają zamiar topić smutki w Uśmiechu Kostuchy do rana. Wraz z każdym kolejnym łykiem ulubionego drinka, kobiety utwierdzają się w przekonaniu, że do szczęścia brakuje im mężczyzny. Choć każda marzy o innym - wędkarzu, kolarzu czy harleyowcu - to w rzeczywistości szukają tego samego: miłości.

Krótkie scenki, wieńczone znanymi utworami, na nowo zaaranżowanymi przez Piotra Salabera, zdają się mieć wesoły, chwilami wręcz infantylny, charakter. Wsłuchując się jednak w treść słów, wiemy, że to tylko myląca otoczka. Całą formę spektaklu uznać możemy za odpowiadającą stanom emocjonalnym bohaterek: z zewnątrz żartobliwe i pełne życia, w środku: przygnębione i zrozpaczone. Gdy żal sięga zenitu, bohaterki postanawiają zwrócić się o pomoc do niebios, odprawiając modły i prosząc o zesłanie im idealnego partnera. Kiedy błagania zostają wysłuchane i do pubu wkracza niemal anielska postać, wszystkie doświadczą kolejnego rozczarowania. Ricardo (Rafał Kowal) okazuje się być bowiem wspominanym przez kobiety byłym kochankiem, z którym każda miała w przeszłości do czynienia.

Patrząc na spektakl w sposób najprostszy, można by sobie zadać pytanie, dlaczego wystawiany tu tekst, tak usilnie próbuje przekonać, że do szczęścia kobiety niezbędny jest mężczyzna? Że nie może być zadowolona ze swojego życia bez jego towarzystwa? Wygląda przecież na to, że każda z bohaterek od dwudziestu lat wspomina i rozpacza nad utraconą miłością, nie potrafiąc porzucić melancholii i ruszyć naprzód. Wychodząc jednak poza granice takiego odbioru, trzeba zwrócić uwagę na to, czego bohaterki tak naprawdę pragną. Nie snują wizji o tym, że mężczyzna zapewniłby im komfortowe życie, nie wspominają też o żadnych przywilejach materialnych. Marzą za to o rzeczach niezwykle prostych, takich jak wspólny spacer po plaży czy świadomość, że ktoś o nich myśli. Sztuka Opalskiego mówi o tym, jak bardzo człowiek potrzebuje bliskości, jak niezastąpiona jest obecność drugiej osoby i poczucie bycia dla kogoś ważnym.

„Cafe Luna" to, mimo sedna tematyki, spektakl łatwy, lekki i przyjemny. Niewątpliwie jest to zasługą świetnej gry aktorskiej, dzięki której każda z postaci zarysowała się przed publicznością jako warta uwagi. Nie sposób jednak uniknąć wrażenia, że największą charyzmą odznaczył się Rafał Kowal, który choć przebywał na scenie zaledwie kilkanaście minut, jest bohaterem najbardziej zapadającym w pamięć. Mówiąc natomiast o wykonaniach wokalnych, niezaprzeczalnie na pierwszy plan wybiła się Beata Buczek-Żarnecka, która już po pierwszych wyśpiewanych wersach przyćmiła swoje koleżanki. Na mocno rozrywkowy charakter sztuki niewątpliwie wpłynęły również kostiumy Zofii de Ines, które swoją zamierzoną kiczowatością podkreślały infantylność, charakter, a nawet tożsamość poszczególnych bohaterów.

Intensywne kolory i niepozbawiona znaczenia muzyka obramowują tu wszelkie inne odniesienia do mistrzowskiego kina Almodóvara. Kobieca solidarność, czarny humor czy transgresje płciowe to tylko niektóre z nich. Nie da się jednak zaprzeczyć, że wszystkie te motywy są jedynie powierzchownymi nawiązaniami do twórczości Hiszpana, obdartymi z głębszej symboliki i wielowarstwowości. Nie do końca przemyślane zabiegi, takie jak ogołocenie Ricarda z jego tożsamości, czyniące go tym samym postacią nietraktowaną poważnie i potrzebującą przekształcenia do swojego „prawdziwego" oblicza, również nie wpłynęły pozytywnie na całokształt. „Cafe Luna" to spektakl niewymuszający na widzu refleksji. I choć pod wieloma względami charakteryzuje się rzetelnym wykonaniem, to całościowo nie jest niczym więcej niż prostym i żartobliwym przedstawieniem, pozostając niestety daleko w tyle za swoimi filmowymi pierwowzorami.

Jagoda Pietrzak
Dziennik Teatralny Trójmiasto
5 kwietnia 2023
Portrety
Józef Opalski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia