Na stojaka

stendaperzy podbijają Warszawę

Stendaperzy podbijają (na razie) Warszawę. Czym konkretnie aktor może sobie zasłużyć na miano wykonawcy stand-up comedy"? Wszystkim i niczymStendaperzy podbijają (na razie) Warszawę. Czym konkretnie aktor może sobie zasłużyć na miano wykonawcy stand-up comedy"? Wszystkim i niczym

W stołecznym klubie Chłodna 25 organizuje się właśnie Teatr Chłodnica dedykowany stand-up comedy. Na jego inauguracji pewnego listopadowego wieczoru wystąpiło od razu 10 monologistów, zarówno znanych aktorów, jak i kompletnych amatorów. Jako "Jaskiniowiec" w Fabryce Trzciny grasuje Łukasz Lewandowski. Rafał Rutkowski zapełnia do ostatniego miejsca dużą scenę Teatru Polonia. Tekst "Ojca polskiego\'\' napisał mu Michał Walczak coraz odważniej flirtujący z tą formą komediowego monologu. Odwaga jest wskazana, bo ciągle nie umiemy wytłumaczyć sobie, co to, do cholery, jest stand-up comedy? "Czy można to grać na siedząco?" - zapytałem swego czasu w sytuacji bankietowej anglosaskiego znawcę tematu. Spojrzał na mnie jak na idiotę i poszedł do toalety. Drążąc temat, pobiegłem za nim: "A co z tak zwaną pozycją kuczną? Można czy nie?". 

Moje wścibstwo było uzasadnione, przecież nie każda seria skeczy automatycznie jest "stendapem". Pietrzak, Dziewoński i Laskowik bardzo by się zdziwili na wieść, że sporo lat stojąc przed mikrofonem, byli prekursorami gatunku. Trudno też wrzucać do tego wora komediowe monodramy, na przykład "Kontrabasistę" Jerzego Stuhra. To przecież sztuka pełną gębą była, choć wielu niewyrobionych widzów odbierało ją (mimo kunsztu aktora!) jako produkt uboczny działalności zarobkowej Maksia z "Seksmisji". Marcin Daniec, Cezary Pazura, Andrzej Grabowski osobowość mają, na monologach estradowych zęby zjedli, ale to jednak kabaret, a nie "stendap". Czym konkretnie aktor może sobie zasłużyć na miano wykonawcy stand-up comedy"? Wszystkim i niczym. Nieistnienie granic gatunku uświadomiła mi swego czasu Ursula Martinez. Tak, ta sama od "sztuczki z chusteczką", która osiem lat temu nie była jeszcze wcale prowokacyjnym numerem striptizerskim granym na amerykańskich zlotach stendaperów przed wielotysięczną widownią, ale prologiem jej spektaklu "Show OFF". Martinez (zła na krytyków, którzy zarzucali jej poprzedniemu występowi, że to stand-up comedy without comedy i w ogóle za mało w nim odważnej nagości) rozebrała się do rosołu, wyjęła chusteczkę... no, sami wiecie skąd, a potem powiedziała: "Ci, którzy przyszli na nagość, mogą już wyjść. Z resztą pogadamy sobie na stojąco o mojej sztuce. Proszę wstać: jestem artystką". Otóż to. Żarty i kuglarskie triki to tylko zasłona dymna. Niby aktor jest tu po to, żeby rozbawić nas gadkami o sprawach męsko-damskich, polityce, ekonomii i celebrytach, ale w końcu i tak zaczynamy się koncentrować nie na tym, co opowiada, ale jak opowiada. Przecież stand-up comedy narodziła się w barze z rubasznych opowieści przy piwie w gronie stałych bywalców. Trzeba było wstać, żeby inni cię widzieli. A jednocześnie sporo się ruszać, żeby twarz nie tonęła w oparach siwego papierosowego dymu. Potem "stendap" wyemigrował na scenę, ale jego wykonawca bezpośredniego kontaktu z widzami już nie zatracił.

"Ojcu polskim" Rutkowski wychodzi przed kurtynę z odczytem o modelu ojcostwa w polskiej kulturze. Wikła się i miota w gagach, aluzjach, podszczypywaniach publiczności. Jest bardziej plastyczny niż błyskotliwy, jakby chciał zapełnić wszystkie puste miejsca w przestrzeni i czasie, ograć każdy gzyms i fotel, zaczepić każdego widza. Boi się pauzy, zmienia tonacje, tempo, klasę żartów. Widać, słychać i czuć, że tekst jest tylko dodatkiem do energii roznoszącej aktora. Śmialibyśmy się tak samo, gdyby w tych samych okolicznościach recytował "Króla Ducha". Bo Rutkowskiego śmieszy śmieszność samej sytuacji. Czasem nawet nie chodzi o vis comica. W "Jaskiniowcu" Lewandowski stacza trzygodzinny heroiczny bój z własnym emploi, bo nie ma nic bardziej karkołomnego od założenia, że sympatyczny i delikatny chłopiec będzie wygłaszał mało odkrywcze przemyślenia dresiarza o byczym karku obracającego się w kręgu dziewczyn w białych kozaczkach. Jeśli widzowi obcy jest ten model męskości, będzie siedział na widowni jak na tureckim kazaniu, słuchając śmiechów dookoła. Aż przyjdzie olśnienie, że nie o robienie jaj tu chodzi, lecz o popis transformacyjnych możliwości aktora. Podczas ukłonów Lewandowski wygląda tak, jakby dopiero co wyfedrował dwie tony węgla.

Rutkowski i Lewandowski w swoich występach nie tyle grają stand-up comedy, ile sprawdzają, czym jest, gdzie się zaczyna i gdzie kończy. Niby świntuszą, ile wlezie, jeden miele ozorem, drugi wymachuje dzidą, ale żaden na szczęście nie próbuje wykonać sztuczki z chusteczką. Jaki z tego morał? Stand-up comedy można grać w dowolnej pozycji. Byle nie na kolanach.

Łukasz Drewniak
Przekrój
9 stycznia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...