Na szczęście nikt do mnie nie strzela...

rozmowa z Adamem Ferencym

Jestem weteranem grania negatywnych postaci. Ale jak ktoś jest niski, łysy i kwadratowy, nie może być pozytywnym bohaterem - mówi Adam Ferency. Aktor wystąpił w sobotę na deskach Teatru Jaracza podczas Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Demoludy

W Olsztynie zagrał pan swój pierwszy czarny charakter...

W 1978 roku zagrałem u was główną rolę w "Woyzcku", gdzie bohater morduje swoją ukochaną. To był mój debiut, mimo że nie pierwszy raz pojawiłem się na scenie. Wcześniej zaczynałem w warszawskim Teatrze na Woli w "Przedstawieniu Hamleta we wsi Głucha Dolna". W tej sztuce też zagrałem główną rolę, ale popełniłem takie błędy, że aż było mi wstyd! Pamiętam, jak Tadeusz Łomnicki mówił mi wtedy: - Kto ci dał dyplom, kto ci dał dyplom? Po premierze chciałem zapaść się pod ziemię. W Olsztynie, na szczęście, już się poprawiłem, czyli "Woyzeck" był dla mnie poligonem doświadczalnym.

W czarny charakter wcielił się pan też filmie "Bitwa warszawska 1920"... To też był dla pana poligon?

Jestem weteranem grania negatywnych postaci. Ale jak ktoś jest niski, łysy i kwadratowy, nie może być pozytywnym bohaterem. A wracając do poligonu, każda rola to dla mnie takie doświadczenie, bo za każdym razem czuję się debiutantem. Jednak i tak mam szczęście, bo uprawiam bezpieczną sztukę i mojemu życiu nic nie grozi - nie chodzę po polu minowym.

A miny widzów? Mogą być niebezpieczne?

Z ich strony na szczęście nic mi nie grozi, bo publiczność nie strzela. Ale zginąć można wszędzie - na ulicy na przykład może przejechać mnie ciężarówka. W filmie i w teatrze czuję się więc bezpiecznie. Nawet krytycy nie mogą zrobić mi krzywdy, bo krytyka w Polsce jest śladowa. Najważniejsza jest opinia publiczności. Jeśli te miny ludzi są pozytywne, mam powód do zadowolenia.

A jeśli nie są pozytywne?

Nie jestem instytucją charytatywną, aby wszystkich zadowalać. Nigdy też nie zachęcam do obejrzenia sztuki czy filmu. Nie zachęcam też do czytania wierszy. Każdy ma swój rozum i wie, co jest dla niego potrzebne. Jestem przeciwny współczesnemu światu, który opiera się na reklamie, promocji i namawianiu. To robi z człowieka idiotę, który da sobie wszystko wmówić. Jak ktoś chce, niech przyjdzie do kina albo teatru, a jak nie ma ochoty, niech bawi się czymś innym.

Pan świetnie bawił się na "Ławeczce"...


Tak, to prawda, bardzo ciepło wspominam "Ławeczkę". To kolejny tytuł olsztyńskiego teatru, w jakim zagrałem w 2005 roku. Zagrałem gościnnie, a na scenie partnerowała mi Joasia Fertacz. Myślę o niej bardzo często. To była bardzo sympatyczna praca, a te kilkadziesiąt przedstawień to był fantastyczny czas na mojej artystycznej drodze. Mam nadzieję, że Joasia też miło wspomina współpracę ze mną. Tak, chętnie sięgam pamięcią w przeszłość...

W przeszłość sięga też festiwal Demoludy, którego jest pan gościem.


Spotkanie na "Demoludach" traktuję jak każde spotkanie z publicznością. Aktor jest dla ludzi, więc do każdego spektaklu - bez względu na okazję - podchodzę tak samo.

Przyjazd do Olsztyna to też spotkanie ze znajomymi.

Często jestem w Olsztynie, bo mam tu wielu przyjaciół. Cieszę się więc na przyjazd.

Ada Romanowska
Gazeta Olsztyńska
24 października 2011
Portrety
Jan Bratkowski

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...