Na szczytach panuje chaos

mistrzowie, eksperymenty czas skończyć

Wierzgnięcie Szczepkowskiej, z którą Krystian Lupa jednak się rozstał, miał zresztą do tego święte prawo, odczytuję jak krzyk: mistrzowie, eksperymenty czas skończyć! Wracajcie do teatru

Moritz Meister, bohater spektaklu sprzed kilku lat "Na szczytach panuje cisza" to żałosny kabotyn, który uwierzył w swój geniusz. Właśnie zakończył opus magnum, wielką tetralo-gię, monumentalne, wielostronicowe pustosłowie. Jego wydawca czyta bełkotliwe dziełko i wydaje wyrok: dzieło jest genialne. Spektakl według Thomasa Bernharda podszyty był odważną autorefleksją reżysera, który nie chce zastygnąć w pozie mistrza. 

Czas wyjść z teatru, grzebać tam, gdzie jeszcze reżyserzy teatralni się nie zapuszczali - zdawał się mówić Lupa, kiedy zapraszał widzów na spektakle "Factory 2" czyli opowieści o fabryce Andy\'ego Warhola. W spektaklu zacierają się granice między improwizacją a teatralną robotą, tekstem a nic nieznaczącym gadaniem. Jest kreator, Warhol, a może po prostu reżyser, który manipuluje aktorami i ich prywatnością. Wielogodzinny spektakl czasami chwyta za gardło, a momentami się rozłazi i nudzi. Ale wiemy, że to eksperyment. Szukanie wyjścia z pułapki przećwiczonego już wielokrotnie mistrzostwa. 

Za Lupą idą inni. Krzysztof Warlikowski pokazuje "(A)pollonię". Spektakl o sensie ofiary składa sam z różnych tekstów od Ajschylosa po Hannę Krall, miesza plany czasowe, stylistyki. Powstaje widowisko rozbite na sceny o różnej mocy rażenia. Ale mistrzowie mają prawo do poszukiwań. Fala się rozlewa. Za mistrzami próbują podążać naśladowcy, ich asystenci, a za nimi asystenci asystentów.

Bohaterem najnowszego spektaklu Krystiana Lupy "Persona. Simone Weil" jest reżyser, który przypomina samego Lupę. Ale czuje się, że to tylko kopia mistrza. W pewnym momencie bohater rozbrajająco przyznaje, że nie wie, co powiedzieć aktorom, bo nie wie, o co mu chodzi. To wyznanie kopii czy mistrza? Na szczytach zaczyna panować chaos.

W "Personie. Simone Weil" Krystiana Lupy miała zagrać Maja Komorowska. Któż lepiej niż aktorka znana ze swojej religijności nadaje się do roli francuskiej myślicielki i religijnej maksymalistki? Komorowska jednak odmawia. Może nie chce, aby jej prywatność stała się elementem roli, może wolałaby pracować na konkretnym tekście, a nie na podstawie luźnych uwag reżysera, może wolałaby próby zamiast niekończących się dyskusji? Na pewno tego chciała Joanna Szczepkowska, która ostatecznie zagrała Simone Weil. Prowokatorka od lat głośno upominająca się o teatr oparty na rzemiośle podczas premiery na krótką chwilę wychodzi z roli i pokazuje cztery litery. "Persona. Simone Weil" Lupy dzięki między innymi wspaniałej Małgorzacie Braunek i Joannie Szczepkowskiej chwilami się udaje. Ale nie ma siły jego dawnych spektakli: "Braci Karamazow", "Lunatyków" czy "Wymazywania". Wierzgnięcie Szczepkowskiej, z którą Krystian Lupa jednak się rozstał, miał zresztą do tego święte prawo, odczytuję jak krzyk: mistrzowie, eksperymenty czas skończyć! Wracajcie do teatru.

Katarzyna Janowska
Przekrój
3 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia