Na zamówienie lewacko-libertyńskiej międzynarodówki

"Msza" - reż.A.Żmijewski - Teatr Dramatyczny

Nie zgadzam się z niektórymi dzisiejszymi "uczonymi w Piśmie" zabierającymi głos na temat spektaklu "Msza" w warszawskim Teatrze Dramatycznym, że przedstawienie to nie jest bluźnierstwem. Owszem, jest. Bluźnierstwo funkcjonuje tu w sposób zakamuflowany. A więc tym bardziej jest to perfidny proceder. Nie profanuje się tutaj symboliki religijnej wprost, a zatem pozornie może się wydawać, że skoro fizycznie nie poniewiera się krzyża, Hostii, nie drze się na kawałki Biblii i nie przedstawia się w karykaturalny sposób słów modlitwy, a udający księdza aktor nie wykonuje błazeńskich gestów przy zainscenizowanym ołtarzu, lecz ma śmiertelnie poważną minę, to nie ma nic złego.

A właśnie jest. I to nie tylko wtedy, gdy aktor trzyma podczas "przeistoczenia" w ręku "hostię" i mówi słowa Jezusa: "To jest Ciało moje", a potem: "To jest Krew moja, która za was i za wielu będzie wylana" (w tym momencie chichoty na widowni). Albo gdy po kazaniu podczas modlitwy wiernych kleryk powiada: "Módlmy się za świątynię, w której jesteśmy". Zło sprytnie schowało się pod czystą szatą.

Gdy wchodzimy na widownię teatru, pod względem scenograficznym możemy odnieść wrażenie, że jesteśmy w kościele. W głębi sceny zawieszony ogromny krzyż z figurą Chrystusa. Pod nim tabernakulum, a obok wieczna lampka. W centralnym miejscu zaś ołtarz będący odwzorowaniem prawdziwego ołtarza w skali 1:1. Obok ołtarza stoliczek z przygotowanymi naczyniami liturgicznymi. Z lewej strony sceny organista przy klawiaturze, z prawej zaś mała ambona. Aktor udający księdza (Piotr Siwkiewicz) w zielonym ornacie, zaś usługujący mu kleryk (Krzysztof Ogłoza) w komży nałożonej na czarną sutannę. Na balkonach, po obu stronach usytuowano uczniów szkoły muzycznej jako chór śpiewający pieśni kościelne.

Spektakl jest dokładną kalką, imitacją Liturgii przeniesionej z kościoła na scenę teatralną. Piotr Siwkiewicz z najdrobniejszymi szczegółami wypełnia zadania, które my, wierni, obserwujemy w kościele podczas Mszy Świętej. Ta zainscenizowana msza ma wszystkie kolejne etapy jak prawdziwa Msza Święta. Jest więc Ewangelia wg św. Mateusza, kazanie, punkt kulminacyjny: przeistoczenie, komunia, do której przystąpiło dwoje młodych ludzi, dziewczyna i chłopak, wyraźnie podstawieni. Na zakończenie błogosławieństwo.

Tylko że teatr - jak wiadomo - posługuje się w przedstawieniach fikcją, na którą przychodzi publiczność. Ta teatralna msza jest zwykłą fikcją uzurpującą sobie prawo bytu na równi z Mszą Świętą kościelną. To jest bezprawne zawłaszczanie przestrzeni mistycznej nienależącej do teatru, przestrzeni, która powinna być chroniona ustawą albo przynajmniej prawem kanonicznym. W Kościele wszystko jest prawdziwe, i kapłan, i wierni, i Komunia Święta, i - najważniejsze - jest Bóg, który się uobecnia podczas przeistoczenia. Jaki więc sens miała tamta inscenizowana msza teatralna bez Boga?

Wywody wspomnianych "uczonych w Piśmie" wręcz nobilitują twórcę tego "dzieła" Artura Żmijewskiego, przypisując mu motywację nawet filozoficzną. Doszukiwanie się w tym spektaklu próby jakichś wyższych racji, czy to filozoficznych, czy też stricte artystycznych, jest nadinterpretacją. Tu zadziałał inny mechanizm: ideologiczny. Celem tego przedstawienia zrealizowanego, moim zdaniem, na zamówienie lewackiego środowiska "Krytyki Politycznej" (i "palikociarzy", co na jedno wychodzi) była rzecz prymitywnie prosta: uderzyć w Kościół, odsakralizować, zbanalizować to, co dla chrześcijan jest święte, i pokazać, że sakramenty to sprawa wyłącznie umowna, że Eucharystia jest niczym więcej jak tylko wymyślonym rytuałem, symbolem nabytym, wyuczonym, gdzie działa mechanizm przyzwyczajenia i gdzie nie ma Boga, bo On w ogóle nie istnieje. Tym samym pan Żmijewski sugeruje, że my, wierni, podczas Mszy Świętej w kościele rzekomo bezmyślnie, całkowicie automatycznie odpowiadamy kapłanowi, klękamy, przyjmujemy Komunię Świętą itd. Wszystko z nawyku, z odruchu, niczym słynny pies Pawłowa. O miłości i jednoczeniu się z Bogiem pan Żmijewski pewnie nie słyszał.

Nie bez znaczenia jest termin, jaki wybrano na premierę. W tym okresie, tuż przed uroczystością Wszystkich Świętych i Dniem Zadusznym, aktywizują się różne grupy satanistyczne odprawiające swoje pogańskie czarne msze, intensyfikują się pogańskie obrzędy i zabawy typu Halloween. Owego kontekstu nie można pominąć.

Wyznam szczerze, iż współczułam Piotrowi Siwkiewiczowi, widząc, jak paraliżuje go trema. Chyba sam wyczuwał bezsens tego, co robi. No bo jakąż motywację mógł mieć aktor, przebierając się za kapłana i imitując go w każdym szczególe? Na pewno nie artystyczną. Także nie teologiczną ani zabawową, bo widać, jak napięcie (wynikające ze strachu?) towarzyszyło aktorowi przez cały spektakl. Zatem - bezsens. Tym bardziej że ta nijaka rola w dorobku aktorskim to żaden powód do dumy. To raczej wstyd.

Antychrześcijańska histeria, jakiej dziś doświadczamy, nie jest działaniem spontanicznym. To wojna o rząd dusz. Szczegółowo zaplanowany i realizowany proces, zataczający coraz szersze kręgi. Kościół, który jest strażnikiem wartości, broni naszego dziedzictwa narodowego, pielęgnuje polską tradycję, umacnia nas w tożsamości narodowej i religijnej, stoi na drodze lewacko-libertyńskiej międzynarodówce, która w swojej wizji Europy (a dalej świata) bez Boga za wszelką cenę pragnie wyrugować ze świadomości społecznej patriotyzm i religię.

I jeszcze jedno, nie pierwszy raz Teatr Dramatyczny profanuje najświętsze znaki wiary katolickiej. Kilka sezonów temu zrealizowano tu przedstawienie "Ewangelia", niby na podstawie Ewangelii św. Jana, w którym dokonano bluźnierczej manipulacji słowami wziętymi z Pisma Świętego. Spektakl był obrzydliwą karykaturą Męki Pańskiej, naśmiewano się z ukrzyżowania Chrystusa, z postaci Matki Bożej, z sakramentów, z Eucharystii, z Przeistoczenia itd. Działo się to wszystko bezkarnie. Tak jak obecnie.

Teatr Dramatyczny pod kierunkiem Pawła Miśkiewicza nie ma żadnych sukcesów artystycznych, wręcz przeciwnie. Żenujący poziom prezentowanych tu spektakli można określić jednym słowem: bełkot. Zmarnowane pieniądze i czas. Rozgłos swemu teatrowi dyrektor zapewnia poprzez niewybredne i jakże prymitywne chwyty: atakowanie Kościoła, polskiej tradycji, naszego dziedzictwa narodowego, jak choćby w przedstawieniu "Klub Polski". Zastanawiające, czyje aż tak wysokie poparcie ma dyrektor tej sceny, że mimo ewidentnego upadku teatru, do którego doprowadził, jest nie do ruszenia ze swego stołka. W innych teatrach odbywają się roszady, a tu sytuacja constans. Jakiś czas temu zapytałam jednego z urzędników ratusza, dlaczego toleruje się działalność dyrektora, który niszczy teatr, i czy organa założycielskie nie przewidują dymisji, wymiany dyrekcji. Otrzymałam odpowiedź, że to nie takie proste...

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik online
7 listopada 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...