Na zdrowie?

„Na zdrowie" reż. Marcin Hycnar - Scena Teatralna Mała Warszawa - 15.12.2022

Wystawianie i wyreżyserowanie komedii to prawdziwie trudne zadanie, z którego zwycięsko wychodzą nieliczni. Nie jest bowiem łatwą sprawą poradzenie sobie z tempem akcji, precyzją w jej budowaniu, a także utrzymaniem uwagi widza. Bardzo łatwo popaść w śmieszność i karykaturalność, gdy każda sytuacja sceniczna bliska jest przejaskrawienia i wyolbrzymienia. Komedia to prawdziwa pułapka.

Z wielką ciekawością czekałam na spektakl „Na zdrowie" w reż. Marcina Hycnara, znakomitego aktora, wspaniałej scenicznej osobowości, który z lekkością, swadą i kunsztem wcielał się onegdaj w postać gombrowiczowskiego Szambelana w „Iwonie, księżniczce Burgunda" (ach, co to była za rola!), czy fredrowskiego hrabiego Wacława w „Mężu i żonie" (również wyróżniając się na tle pozostałych postaci), jeśli tylko mam wspomnieć pierwsze przychodzące na myśl jego role komediowe.

Jedno wiem na pewno: rozmach, energia i temperament aktora Hycnara udzielą się Hycnarowi reżyserowi, a także jego najnowszej premierze. Pozasłowie reprezentowane jest w sztuce „Na zdrowie" z solidnym naddatkiem. Niemalże z dokładką. Aktorzy wylewają z siebie całe pokłady ekspresji, morze dobitności, wielopiętrową wyrazistość. Dla wyobraźni widza nie zostaje już niemal nic.

Sam materiał jest prawdziwie interesujący. Przenosimy się bowiem do londyńskiego salonu świeżo nominowanej na ministrę zdrowia Janet, która przygotowuje właśnie z tej okazji przyjęcie dla garstki przyjaciół. Starannie dobrane towarzystwo ma fetować tę niezwykłą nominację, będącą ukoronowaniem kariery oraz starań i marzeń Janet. Lewicujące, elitarne środowisko inteligentów, skupione w środowisku naukowym to dobry punkt wyjścia do pokazania jak wielka jest różnica między kreacją generowaną na potrzeby środowiska, postrzegania przez świat zewnętrzny, a prawdą o bohaterach, którzy publicznie deklarują zupełnie inny światopogląd, aniżeli ten zdemaskowany w trakcie trwającego na naszych oczach spotkania.

Uleganie atawizmom, pierwotnym instynktom, najniższym pobudkom to tylko część katastrofy, jaka się wydarzy. Fasada, bardzo zresztą elegancka i wymuskana, jest krucha i eteryczna. Jak bardzo? Przekona się każdy widz zasiadający na teatralnym fotelu.

Poza zajętą w kuchni Janet (Agnieszka Wosińska) na scenie pojawia się jej statyczny mąż, Bill (Zbigniew Waleryś), który znakomicie sprawdzi się w roli punktu zapalnego. Między salonem a ogrodem przemieszcza się wciąż para lesbijek - Martha (Małgorzata Zajączkowska) i jej młodsza partnerka Jinny (Katarzyna Polewanek) - radykalna feministka. W łazience jest jeszcze Tom (Filip Gurłacz) - młody bankier, który raz za razem wciąga do nosa kolejne kreski. Tom mocno odstaje od reszty - to pierwsze pęknięcie, które widać na idealnym zdawałoby się wizerunku inteligentów. Nie traktują go poważnie, nie szanują, uważając jego zawód i pieniądze za coś miernego, niewartego uwagi, ni szacunku. Deprecjonowanie ze względu na profesję.

W rozpędzającym się emocjonalnym kołowrotku z każdą kolejną sceną aktorzy grają mocniej, bardziej napierając na ekspresję, gesty, mimikę, ton głosu. W pewnym momencie nie ma już granic - aktorzy forsują role, popadając w nieznośny przesadyzm, który zresztą bardzo publiczności pasował. Napędzani aplauzem i zachwytem pokazują, że ich postaci to odarte z pozorów karykatury. Aktorzy popadają w manieryczność, widownia szaleje, a ja uparcie krytykuję nadmiar.

Na szczęście w obsadzie znalazł się znakomity Jarosław Boberek, który udowadnia, że mniej znaczy więcej. Trzymanie na wodzy komediowych możliwości, rozsądne dysponowanie środkami wyrazu bez popadania w przesadę, powoduje, że jest on najstabilniejszym i najjaśniejszym punktem na mapie tej sztuki. Jego postać łatwo było przeforsować: w końcu Gottfried to niemiecki wyznawca medycyny alternatywnej oraz life coachingu. Wystarczy, by dać się porwać możliwościom, jakie daje ta mieszanka, a jednak Boberek, pozostając w umiarkowaniu i subtelności przyciąga uwagę i tworzy pełnowymiarową postać, odsuwając od siebie pokusę wyszydzania i ośmieszania roli. Znakomicie partneruje mu Monika Krzywkowska, która w roli kąśliwej i ironicznej April, również gra z umiarem i taktem. Zresztą, cynizm jej postaci, połączony z pewnością siebie bohaterki, a także błyskotliwymi komentarzami rzeczywistości, działają tylko na korzyść tej właśnie roli. Naprawdę zabawne są jej tyrady kwestionujące zasadność i możliwości demokracji. Ta para aktorska zasługuje na uznanie i pochwałę. Wyważony sposób gry powoduje, że ich rolę są czymś więcej niż tylko odkryciem przed publiką marnych charakterów i zakłamania postaci. Między słowami i gestami pokazują oni coś więcej: deklaracje i ogólniki są tylko przykrywką dla afektów i namiętności, napędzających życie ludzi ze świecznika.

Te dwie role nadają spektaklowi mocy, pośród min, krzyków i biegania po scenie pozostałych aktorów. Wybrzmiewają mocniej. Trzeba tylko skupienia i uwagi, bardzo trudnej do osiągnięcia między kolejnym wybuchami radości powiązanymi z tym, że na scenie ktoś właśnie został umalowany na podobę klauna, a ktoś inny odgrywa etiudę z rozsypywaniem tacy z przypalonymi pasztecikami.

Wiem, że komedia ma bawić i dawać oddech. Wiem. Dobrze byłoby jednak by nie był to tylko pusty śmiech.

Katarzyna Batarowska
Dziennik Teatralny Warszawa
24 grudnia 2022
Portrety
Marcin Hycnar

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia