Naciągany uśmiech

"Botox" - reż: Emilian Kamiński - Teatr Kamienica, Warszawa

Tak bardzo chcemy być wiecznie młodzi. I najlepiej piękni. Też wiecznie. Tylko jakiś nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że natura w sposób jawny kpi sobie z naszych zachcianek i z upodobaniem serwuje nam starość. Rzecz jasna, nie od razu. Za to jak systematycznie! W walce z czasem chwycimy się wszystkiego, a ponieważ chirurgia plastyczna ma co nieco do zaoferowania, może to być nawet ostrze... skalpela. Natomiast Teatr Śląski w ramach Katowickiego Karnawału Komedii proponuje "Botox".

Jest mąż (Emilian Kamiński), który w czasie składania świątecznych życzeń mówi żonie (Dorota Zięciowska), że jej twarz wygląda już strasznie, piersi są obwisłe i chce, aby sobie wreszcie zrobiła operację plastyczną, bo nie da się na nią patrzeć. Oczywiście, on zapłaci. Jest osiemdziesięcioczteroletnia staruszka (Martyna Kliszewska), która postanawia poddać się operacji plastycznej, aby młodo wyglądać w trumnie. Jest młody małżonek (Jakub Przebindowski), który mówi swojej żonie, że zostawia ją dla innego, ponieważ jest homoseksualistą. Jest i przyjaciel męża homoseksualisty (doskonała Beata Fudalej), który poddał się zabiegowi zmiany płci i aktualnie ukrywa się na śmietniku. I wreszcie - ogromna suma, która zostaje zdefraudowana z kasy firmy i znika w tajemniczych okolicznościach. Do tego ukazanie „realiów” pracy w telewizji oraz obnażenie mechanizmów, jakie wykorzystuje.

Żarty, jakim widzowie są raczeni balansują jednak na granicy dobrego smaku. Nie każdego musi bawić wyszydzanie starzejącej się kobiety. Ale niektórych najwyraźniej tak. Widzowi podsuwa się kolejne niewybredne sytuacje, które w kontekście drugiej części spektaklu odczytać można jako prowokację. Bo czyż na co dzień nie jesteśmy karmieni tymi samymi tanimi chwytami w kolejnych niewyszukanych programach telewizyjnych? Jednakże, jeżeli patrzeć będziemy na przedstawienie w taki sposób, to się nie pośmiejemy. Możemy zatem, albo zgodzić się na tanie chwyty, albo załamać ręce nad prezentowanym poziomem komizmu. Chwilą wytchnienia stają się piosenki. Ładnie wykonane, w atrakcyjnej oprawie wizualnej, o tekstach prostych, ale bywa że skłaniających do refleksji.

Mocną  stroną spektaklu jest scenografia - funkcjonalna, przemyślana i efektowna. Również kostiumy zrobione są z rozmysłem i pasują do postaci. Wszystkie te walory podkreślane są jeszcze przez piękne operowanie światłem. Wykorzystanie różnych innych efektów bardzo uatrakcyjnia odbiór. Proksemika również solidnie rozegrana. Od strony wizualnej – na prawdę nie ma się na co skarżyć, a wręcz przeciwnie.

Tym bardziej uwiera niski poziom scenariusza. Chwali się, że nie jest to kolejna kalka zachodniego hitu, ale próba odnalezienia własnej drogi dla polskiej komedii. Mimo wszystko, mówiąc kolokwialnie, wciąż „jesteśmy jeszcze w lesie”. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki, że na tej bazie da się zbudować w niedługiej przyszłości coś, co powali nas na kolana i przyprawi o zmarszczki mimiczne, będące następstwem szczerego śmiechu. Póki co, czekajmy.

Agnieszka Burek
Dziennik Teatralny Katowice
25 stycznia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia