Nadszedł "Zemsty" czas"
"Zemsta" - reż. Waldemar Śmigasiewicz - Och-Teatr w Warszawie/ "Zemsta" - reż. Krzysztof Jasiński - Teatr Polski w WarszawieArcykomedii Fredry w Och--Teatrze on sam chybaby się przestraszył. "Zemsta" w Polskim da się lubić.
Oba przedstawienia łączy chyba tylko jedno. O finałowej zgodzie, która buduje, nie ma mowy. Gdy pada słynne "Zgoda, a Bóg wtedy rękę poda", Cześnik i Rejent z Och-u, nie patrząc na siebie, czmychają w popłochu za kulisy. W ostatniej scenie spektaklu w Polskim wyciągnięta dłoń Cześnika zostaje w powietrzu, Rejent lustruje sytuację z zaciętą miną. Polacy nie dojrzeli do zgody - mówią bez szczególnej odkrywczości twórcy obu inscenizacji, jednak dążą do tego wniosku całkiem odmiennymi drogami.
Waldemar Śmigasiewicz w Och--Teatrze proponuje gruby knajacki żart z podtekstem "A to Polska właśnie". Dlatego Cześnika (Cezary Żak) przebiera na biało, Rejenta (Wiktor Zborowski [na zdjęciu]) zaś na czerwono, na nogi wkładając mu fantazyjne sandały. Biało-czerwono, bo flaga. I wszystko jasne. Do tego ślady mające świadczyć o znajomości Gombrowicza i kosa z "Wesela", by było jasne, że jest to teatr intertekstualnych gierek. Tyle że niewiele mają one sensu, gdy cała reszta to są tak zwane lite jaja. Mamy więc Wacława (Michał Pielą) w niczym niepodobnego do amanta oraz rozwrzeszczaną Klarę (Zofia Zborowska), nad Violą Arlak, czyli Podstoliną już nic będę się pastwił. No i mamy Papkina w interpretacji Artura Barcisia, który przekracza na scenie wszystkie granice, a przede wszystkim tę jakiegokolwiek smaku. Dla wywołania rechotu gotów jest zrobić wszystko. Rola wstyd dla świetnego aktora, tak jak wstydem jest żenujące widowisko Śmigasiewicza.
Inscenizacja Krzysztofa Jasińskiego z Teatru Polskiego też zaczyna się niezbyt szczęśliwie od wokalno-ruchowej uwertury w rytm piosenki Piotra Rubika,
napisanej do nieudanego filmu Andrzeja Wajdy. Tego fragmentu doklejonego wyraźnie dla uciechy gawiedzi spokojnie mogłoby nie być, ale reszta zaciera złe wrażenie początku. To "Zemsta" aktorami stojąca. Daniel Olbrychski jako Cześnik jest ostry, krewki, mocno i z pełnym zrozumieniem mówi wiersz Fredry. Andrzej Seweryn (Rejent) przemyślaną charakteryzacją, kilkoma grymasami i gestami tworzy odrażającą postać polskiego świętoszka. Paweł Krucz (Wacław), a szczególnie Lidia Sadowa (Klara) mają w sobie mnóstwo humoru i wdzięku, Joanna Trzepiecińska bawi się rolą Podstoliny jako kresowej szlachcianki. Równo grane przedstawienie należy jednak do Jarosława Gajewskiego, któremu zawdzięczamy nowe, odkrywcze odczytanie postaci Papkina. W "Zemście" z Polskiego nie jest to pocieszny błazen z ADHD, jakiego zrobił z niego Barciś, ale przeżywający swoje klęski inteligent. Gajewski gra to grubą kreską, dlatego jest w tym gorzko śmieszny. Tyle że jego Papkin - mały żałosny człowieczek - obok śmiechu wywołuje jeszcze współczucie. Jarosław Gajewski zdaje się być specjalistą od tego typu bohaterów, niedawno tchnął nowe życie w Malvolia z "Wieczoru Trzech Króli" Dana Jemmetta.
Resztę załatwia Fredro, wystarczy tylko mu zaufać. W roku autora
"Ślubów panieńskich" czeka nas wysyp "Zemst". Utwór to karkołomnie trudny, choćby dlatego że niezwykle łatwo zamienić go w potworka, jak zrobił Waldemar Śmigasiewicz. Wystarczy chcieć być bardziej dowcipnym i oryginalnym od samego Fredry. Tymczasem lepiej iść pół kroku za nim. Wtedy nie będzie niespodzianek. "Zemsta" nie wymaga liftingu. Trzyma się świetnie. Do sprawdzenia w Teatrze Polskim.