Najlepszy spektakl na którym byłem

"Mizantrop" – reż. Jan Englert – Teatr Narodowy w Warszawie – 28.01.2025 r.

„Mizantrop" jest zdecydowanie moim ulubionym dramatem, który zachwycał mnie już w formie pisanej. Jak wiadomo jednak, sztuki pisze się po to, żeby je oglądać, a nie żeby czytać. Na spektaklu w wizji Jana Englerta – postaci tej nie trzeba nikomu przedstawiać - byłem już trzeci raz i na pewno wrócę po raz kolejny. Jest on doskonałym przykładem przedstawienia, w którym wkład reżysera jest tak bardzo widoczny. Jan Englert to nie stróż wpuszczający ludzi na scenę, a rzeczywisty przewodnik po kreślonej na płótnie teatru opowieści. Zarówno dla aktorów, jak i widzów.

Dramat opowiada losy Alcesta (Grzegorz Małecki) – człowieka, który gardzi fałszem i na piedestale stawia prawdomówność, chociażby bolała. Nie uznaje konwenansów, a dla udowodnienia swoich racji gotów jest nawet przegrać sprawę w sądzie. Jest to o tyle ironiczne, że pokochał akurat kobietę, która jest wizualizacją najgorszych – jego zdaniem - cech społecznych (w roli Celimeny zjawiskowa Justyna Kowalska). Przez ponad półtorej godziny śledzimy przepychanki Alcesta ze swoim przyjacielem Filintem (Paweł Paprocki) oraz jego zmagania o serce femme fatale z innymi zalotnikami (Oront – Przemysław Stippa; Akast - Robert Jarociński; Klitander - Hubert Paszkiewicz). Jednocześnie odrzuca kobiety, które cenią jego charakter i go podziwiają (Arsinoe – Beata Ścibakówna; Elianta – Zuzanna Saporznikow).

Celowo staram się przedstawić rys wydarzeń tak ogólnie, jak to tylko możliwe – jestem bowiem zdania, że jest to historia zaskakująco aktualna mimo doświadczenia prawie czterech stuleci niby to zmieniającego się świata. W tym wypadku jawi się on jako wąż Uroboros, który zatopił kły w swoim ogonie i bezlitośnie, mimo zmian, się powtarza lub po prostu nie zmienia. Ludzie zawsze obgadywali się za plecami i robić to będą zawsze. Nigdy również nie będzie brakowało zwolenników białych kłamstw. To naturalne, że gdy ktoś ważny lub zwyczajnie nam miły zada pytanie, na które odpowiedź nie byłaby przyjemna, choć prawdziwa, postaramy się albo sprawę maksymalnie załagodzić – nie szczędząc pudru – albo w ogóle z prawdą się minąć. W tym, moim zdaniem, objawia się geniusz Moliera. Jest on niezwykłym obserwatorem natury i duszy ludzkiej, przy czym obserwacje te prezentuje w sposób żartobliwy, lekki, jakby od niechcenia. Przy czym obserwacje te cechują się zaskakującą trwałością i niezmiennością, mimo zmian tak wielu okoliczności historycznych i społecznych. Z tego też względu zdradzanie szczegółów tej opowieści uznaję za przejaw złej woli, której w tym tekście próżno szukać. Każdy powinien doświadczyć jej samodzielnie i możliwie jak najpełniej.

Wspomniałem już o kluczowej roli Jana Englerta w odbiorze dramatu. Nie są to bynajmniej słowa puste. Każdy kto czytał dramat (mam nadzieję, że nie jestem osamotniony), a następnie obejrzał spektakl, dostrzegł jak wiele pola do interpretacji zostawiono reżyserowi – i nie mam tu na myśli błyskotliwego pomysłu na lokowanie produktu, na które po prostu nie sposób kręcić nosem. Z definicji opowiadana historia jest komedią i ma za zadanie bawić. O jej wyjątkowości świadczy jednak to, że przy tym traktuje o kwestiach poważnych. Sęk w tym, aby umieć połączyć ogień z wodą. Aby nie popaść w zbytnią podniosłość i moralizatorstwo, co zabiłoby ducha Moliera – byłem również i na takiej interpretacji w innym teatrze. Tam bowiem niemal przez cały spektakl panowała grobowa cisza. Każdy z widzów zdawał sobie bowiem sprawę, że obcuje z dziełem wybitnym i powinien zachować powagę. Przynajmniej taki nastrój bił ze sceny.

Nie można też zapomnieć o pracy, jaką reżyser wykonał z aktorami. Jan Englert w sposób niezwykły wzbogacił postać Celimeny, dodając jej dodatkowy wymiar – jej łzy sprawiają, że wszystko, czego byliśmy o niej pewni, pewnym być przestaje. Mistrzowsko poprowadził Alcesta idealnie lawirując między śmiechem a podniosłością. Widz zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z dziełem kompletnym, które zostało dokładnie przemyślane. Przykładem tego tak – zdawałoby się – błaha rzecz, jak zmiana scenografii. Podstawą wydaje się korzystanie z pomocy obsługi technicznej. W tym wypadku wykorzystano do tego postacie sług, których każdorazowe pojawienie się na scenie nie miało charakteru jedynie czysto użytkowego, lecz wywoływało szczery śmiech. W tych rolach bezbłędni: Robert Czerwiński (Drewniak), Damian Mirga (Bask) oraz Mariusz Urbaniec (Gwardzista).

Trudno mi wyrazić jak zafascynowany jestem kreacją Celimeny. Jak już wspomniałem i powtórzę – Justyna Kowalska w tej roli jest dla mnie zachwycająca i sprawiła, że wychodząc z teatru nadal rozmyślałem o jej ewolucji na przestrzeni całego utworu. Na równym poziomie towarzyszył jej Grzegorz Małecki, który zdawał się nie tylko rozumieć postać, którą odgrywa, ale też nie zapomniał, że gra w komedii – o co z racji tematu nie było trudno. Wielokrotnie jego charyzma oraz kontakt z publicznością prawdziwie rozbrajały. Nie powinno zresztą nikogo dziwić, że cała obsada była znakomita – w końcu to Teatr Narodowy.

Jeśli miałbym jeszcze na kogoś zwrócić uwagę, to byłaby to Zuzanna Saporzników. Jej kreacja Elianty, szczególnie w scenach, w których uwaga była zwrócona bezpośrednio na nią, była dobra – choć odstawała od reszty. Miałem możliwość porównać ją z Edytą Olszówką, którą oklaskiwałem już dwukrotnie za tę rolę. Mówiąc szczerze, czułem niedosyt i brak drugiej z pań. Ma ona bowiem w sobie niezwykłą naturalność i lekkość, która postać Elianty tak bardzo potrzebuje.

Co do aspektów około scenicznych, to wszystko było dopięte absolutnie na ostatni guzik (scenografia, kostiumy: Martyna Kander; reżyseria światła: Karolina Gębska). Prócz kostiumów, które zwracały uwagę na każdego z bohaterów i podkreślały jego postać (biała koszula prawdomównego Alcesta; mieszanina czerwieni, różu i pomarańczy na silnej i niejednoznacznej Celimenie). Mnie urzekała także oprawa muzyczna (muzyka: Paweł Paprocki - Filint), którą spektakl wykorzystuje między innymi do mocnego rozpoczęcia i potężnego zakończenia. Obecność fortepianu na scenie, to również wartość dodana, która nie jest pomysłem Moliera.

Czy warto więc wybrać się na „Mizantropa" w interpretacji Teatru Narodowego w Warszawie? Oczywiście - i to koniecznie kilka razy!

Jakub Wojtasik
Dziennik Teatralny Warszawa
14 lutego 2025
Portrety
Jan Englert

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...