Nasz Mistrz Jan Wspaniały

Jan Kobuszewski

Wysoki na twarzy i pociągłego wzrostu - mówił o nim Aleksander Zelwerowicz. Aktor ikona. Mistrz. Nie ma widza, który nie zna jego głosu i nie uśmiecha się na jego widok. Zachwyca publiczność od 58 lat. Jest uwielbiany przez widzów od lat 2 do 102. Prawie 400 ról, ponad 100 sztuk teatralnych, 50 filmów, dwa tysiące programów telewizyjnych - to bilans 58 lat pracy artystycznej Jana Kobuszewskiego.

Aż trudno uwierzyć, że zaczynał jako aktor dramatyczny, grając między innymi w "Dziadach", "Kordianie", sztukach Witkacego.

- W słynnych Dejmkowskich "Dziadach" byłem Doktorem Becu, który w jednej ze scen policzkuje księdza Piotra - grał go Józef Duryasz. Biedak tak się jakoś fatalnie zasłonił na premierze, że naprawdę oberwał ode mnie, do tego stopnia, że złamałem mu rękę - wspomina Jan Kobuszewski.

- Grałem też w kilku sztukach Witkacego, ale od mojego Jana Macieja Karola Wścieklicy bardziej sobie cenię rolę Ojca Unguentego w "Gyubalu Wahazarze". Przez dwadzieścia lat grałem w teatrach niemal same poważne role i nikt się nie śmiał, jak wchodziłem na scenę. No to, do jasnej cholery, dlaczego zostałem aktorem komediowym? Nie wiem - mówi aktor od lat wielbiony przez telewidzów, kino- i teatromanów.

Starsi widzowie pamiętają artystę z programu "Wielokropek". W duecie z Janem Kociniakiem rozśmieszał do łez całą Polskę. Prywatnie jest majsterkowiczem.

- Jestem, jak to się mówi, talent niesłychany, tak zwana złota rączka, to znaczy i samochód, i stolarka, i hydraulika - mówi o sobie.

Zapewne dlatego właśnie wyśmienicie wypadł w roli majstra hydraulika w skeczu Tyma z legendarną już scenką "Ucz się, Jasiu", w której wystąpił wspólnie z Wiesławami Gołasem i Michnikowskim, wprowadzając do historii polskiego humoru kabaretowego słowa: "Chamstwu należy przeciwstawiać się siłom i godnościom osobistom".

- Do rozśmieszania bliźnich "przymusił" mnie Edward Dziewoński, angażując do "Dudka". Ale właściwie od początku swoich występów telewizyjnych ocierałem się o rzeczy komiczne, począwszy od kabaretów Jerzego Dobrowolskiego, "Wielokropka", programu Janusza Rzeszowskiego, aż po "Kabarecik" Olgi Lipińskiej. Na przykład w "Wielokropku" trema zżerała nas, tzn. Jasia Kociniaka i mnie, straszliwa. Kręciliśmy na żywo, a przed telewizorami siedziały 3 miliony widzów. Tekstów musieliśmy się uczyć w pół godziny, no więc kleiło się kartki na plecach kamerzystów - taka asekuracja, żeby nie było wpadki. Telewizja była dla mnie świetną szkołą zawodu. Wziąłem udział w niemal trzech tysiącach programów, zakosztowałem pracy w 60-stopniowej temperaturze w studiu i działania cenzury, która kontrolowała nie tylko tekst, ale i sposób jego interpretacji - mówi Kobuszewski.

Ma swój czar, łagodną, nienatarczywą, często poetycką śmieszność. Jakby mimochodem, nie narzucając się publiczności, podniósł sztukę rozśmieszania na wyższe piętro. Łączy żywiołowy komizm z zadumą i autoironią. I jest najskromniejszym aktorem, który nigdy nie grymasi - podkreślają koledzy.

Nie tak znów dawno powiedział, że jest słabeuszem i ma mizerną kondycję, szybko wyjaśniając: - Musiałem to powiedzieć, bo kiedyś to ja byłem bardzo wysportowany. Wiek jednak robi swoje. Forma fizyczna systematycznie spada. Już nie potrafię zrobić pełnego salta w przód i w tył, nie pływam na długie dystanse, nie jeżdżę na nartach. Wierzę jednak szczerze, że te wszystkie fizyczne niedostatki mogę zrekompensować psychiką.

"Telewizyjny Kobuszewski to postać trochę z szalonej błazenady, trochę z absurdalnego świata Gałczyńskiego, a trochę bohater chaplinowski, zagubiony i pełen melancholii" - pisali krytycy o artyście i jego rolach w telewizji.

Publiczność zawsze doceniała jego przedwojenną elegancję i to cudowne aktorstwo, którym potrafi wzruszać i bawić. Zawsze i zewsząd zbierał hymny pochwalne, a krytycy prześcigiwali się w komplementach: "Od jego wejścia komedia nabiera tempa, werwy, humoru, dowcipu", "Jest w naszym teatrze najprzedniejszym humorystą, o własnym, głębszym, tkliwym stylu", "Sztukę rozśmieszania podniósł na wyższe piętro. Fenomen jego aktorstwa polega na połączeniu żywiołowego komizmu z zadumą i autoironią". Mówi o sobie: "Jestem romantykiem, wyczulonym na piękno, który nie żyje po to, żeby pracować, ale pracuje po to, żeby żyć. Aktorstwo jest moim ulubionym zawodem, ale zawodem".

- Najważniejsza jest rodzina i przyjaciele. Mam wspaniałą żonę, cudowną córkę, dobrego zięcia i genialnych wnuków. Oni wszyscy są moim największym sukcesem. A zawód? Szanuję go, traktuję poważnie, ale to tylko zawód. Jestem punktem usługowym, a publiczność jest moim bezustannym egzaminatorem. Już ponad pięćdziesiąt lat - mówił mi aktor przed paroma laty.

Równie długo jak na scenie pan Jan jest mężem Hanny Zembrzuskiej, także aktorki, z którą od ponad trzydziestu lat wierni są warszawskiemu Teatrowi Kwadrat.

Swój jubileusz 50-lecia małżeństwa obchodzili przed laty na Jasnej Górze, gdzie podczas uroczystego nabożeństwa odczytano list od papieża Benedykta XVI. Aktor, pytany o najlepszą rolę życia, twierdzi bez wahania: męża, ojca i dziadka.

Rozmowa z Janem Kobuszewskim to prawdziwa rozkosz: dżentelmen, urokliwy, z poczuciem humoru i nieodłącznym papierosem. I ten uśmiech, którym obdarza każdego. Bo jak sam wielokrotnie powtarza, z życia trzeba się cieszyć i uśmiechać do niego. Stąd też nic dziwnego, że jego książka nosi tytuł "Patrzę w przyszłość (i przeszłość) z uśmiechem i radością".

Kto będzie w Warszawie 1 i 2 marca, może zaglądnąć do "Kwadratu", bo tam w "Przyjaznych duszach" wystąpi nasz Mistrz. Można też wpaść za kulisy i złożyć artyście życzenia. W kwietniu skończy 80 lat.

Kraków już dziś kłania się nisko i spieszy z najlepszymi życzeniami.

Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
4 marca 2014
Portrety
Jan Kobuszewski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia