Nasza rzeczywistość
"Rowerzyści" - reż. A. Augustynowicz - Teatr Jaracza/Teatr WspółczesnyNa IX Ogólnopolskim Festiwalu Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu zaprezentowano spektakl "Rowerzyści" - powstały z koprodukcji Teatru im. Stefana Jaracza z Łodzi oraz Teatru Współczesnego ze Szczecina.
Dramat Volkera Schmidta jest lustrzanym, momentami nieco skrzywionym obrazem naszej rzeczywistości. W pierwszej scenie, na ekranie włączonego przez jednego z bohaterów telewizora pojawiła się widownia, byliśmy na jakimś z kanałów. Obraz transmitowany na żywo zbudował w nas świadomość, że nie tylko my oglądamy bohaterów spektaklu, ale także oni nas obserwują. Warto dodać, że my sami siebie w telewizorze także widzieliśmy. Całe to spoglądanie czy podglądanie czyjegoś (naszego czy przedstawianego) życia miało wzbudzić w nas refleksję. Także i autor sztuki poprzez tekst nawołał – spójrzcie na siebie, na to jak się zachowujecie, kim jesteście.
Anna (Beata Zygarlicka) była dekoratorką wnętrz – pragnącą przestrzennej pustki, ale i posiadającą pustkę w prywatnym życiu – straciła jego sens i choć wielokrotnie wyciągała wnioski na ten temat, to wciąż nie robiła czegoś, co mogłoby ją „przywrócić do życia”. Od kilku lat także była zdradzana przez męża Manfreda (Przemysław Kozłowski) – ginekologa niestroniącego od romansów ze swoimi pacjentkami. W krótkim czasie okazało się, że jedna z jego kochanek jest również nowopoznaną partnerką jego przyjaciela, podrywacza płci pięknej – Alberta (Arkadiusz Buszko). Była to Franciszka (Joanna Matuszak), samotna, zapracowana matka wychowująca piętnastoletniego Tomka (Marcin Łuczak). Chłopiec, wcześnie (jak na swój wiek) przyjął na swoje barki „zło całego świata”. Począwszy od ekologicznej świadomości, ekonomicznej oceny życia ludzi, wysłuchiwania problemów miłosnych swojej matki, aż po pierwsze inicjacje seksualne z o wiele starszą sąsiadką – Anną. Do całego galimatiasu włączona jest także Lina (Agnieszka Więdłocha) – córka Anny i Manfreda, w ogóle przez nich niewychowywana, która w Tomku odnajduje pokrewną duszę.
W zasadzie tutaj każdy z każdym tworzy swoistą parę. Problemem tych ludzi jest beznamiętne podejście do życia. Powściągliwość w okazywaniu uczuć czy jakiegokolwiek zainteresowania osobom, które egzystują obok, prowadzi to beznadziei. Brak bliskich kontaktów między rodzicami a dziećmi przyczynia się do zachwiania relacji. Nagle to młodsze pokolenie okazuje się mieć rację, być może przez swoją nadwymiar dużą dojrzałość i świadomość. Tomek jest postacią prowadzącą cały spektakl i zdaje się wiedzieć najwięcej. Jednak i on okazuje się być nieco dziwny, gdyż rysuje martwych ludzi. Tworzenie tylko takich portretów sprawia mu przyjemność, a zatem mógłby naszkicować każdego z bohaterów, bo wszyscy byli na swój sposób martwi.
Interesujące jest, że dla Manfreda i Alfreda jedyną ucieczką z tego „tunelu bez światełka” było weekendowe jeżdżenie na rowerze. Co więcej Tomek również miał rower, ale nie miał chęci jeżdżenia na nim. Właśnie to odróżniało go od nich, bowiem obaj mężczyźni byli do siebie trochę podobni. I choć trudno obwiniać ich zaistniałą sytuacją, to być może przynajmniej Manfred mógłby zmienić swoje postępowanie – na przykład odpowiedzialnie wesprzeć żonę w momencie tragicznej śmierci ich synka Filipa. Właśnie brak odpowiedzialności, a dokładniej zwalanie jej na kogoś innego spowodowało, że każdy z tych ludzi jest samotny.
Anna Augustynowicz stworzyła obraz współczesnych ludzi. I choć powściągliwość w okazywaniu uczuć była tu celowym zabiegiem, to jednak udowodniła, że bez interakcji nasze życie zamienia się w próżnię, z której trudno jest odnaleźć jakieś wyjście. Rewelacyjna adaptacja sztuki Schmidta jest traktowana jak komedia, bowiem zawiera całe mnóstwo zabawnych, czasami wręcz absurdalnych puent, które jedynie uzmysławiają nam, jak bardzo czasem jesteśmy beznadziejni. Trudno jednak ukryć, że jest to trochę śmiech przez łzy, bo przedstawiona rzeczywistość wcale nie była godna dumy.
Ciekawa scenografia Waldemara Zawodzińskiego stworzyła mroczny klimat niczym z filmów takich jak: „Sok z żuka” czy „Rodzina Adamsów”. Właśnie tak zbudowana atmosfera całego przedstawienia pozwoliła widzom nabrać dystansu do obserwowanych relacji międzyludzkich, jednocześnie skłaniając do oceny czy też określenia się po czyjej jest się stronie. Reżyserka stawia widza samego przed sobą i jego światem, pozwalając mu na swobodną ocenę, dlatego takie spektakle pragniemy oglądać.