Nawet modły nie pomogły

"Karnawał czyli pierwsza żona Adama" - reż. Bogdan Ciosek - Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Po dwóch bardzo udanych premierach w jubileuszowym sezonie, Teatr im. J. Słowackiego postanowił zorganizować huczne obchody 120-lecia, proponując kolejny, nowy spektakl, oparty na ostatniej sztuce zmarłego niedawno klasyka polskiej dramaturgii. Niestety, otulone kwiatami korytarze zabytkowego budynku, morze wina, piękne torty, wyborne jedzenie na bankiecie oraz ogólny splendor wydarzenia zacementowany udziałem znamienitych gości, nie są w stanie przysłonić spektakularnej porażki, jaką okazało się to przedstawienie.

Co prawda o zmarłych mówi się albo dobrze, albo wcale, ale niestety, trzeba powiedzieć to głośno i wyraźnie: "Karnawał" to jeden z najgorszych tekstów Mrożka, który jest dramatem straconym i nie nadającym się na scenę. Potrzeba chyba geniusza, by cokolwiek interesującego z tego tekstu wyciągnąć. Ciosek niestety geniuszem nie jest. Oglądając jego inscenizację można się zastanawiać, czy jako reżyser w ogóle JEST. W jego "Karnawale" złe jest wszystko. Złe jest parapsychologiczne podejście do interakcji między postaciami, które sprawia, że aktorzy nie do końca wiedzą co i jak mają grać. Z każdego aktora grającego w tym spektaklu wychodzą najgorsze maniery sceniczne, nie mówiąc już o tym, że tak dobrana obsada umacnia tylko emploi każdego, nie dając właściwie żadnego pola do popisu w kreacji postaci. I tak Barbara Garstka jak zwykle gra naiwną trzpiotkę, Krzysztof Piątkowski - fikającego koziołki sługę, Marta Konarska - wredną i knującą diablicę, etc.

Zła jest scenografia - bezsensowna wariacja na temat jakiegoś wyobrażenia o luksusowym kurorcie połączona ze ścianką rodem z... hali basenowej (zresztą sesja zdjęciowa do programu spektaklu odbywała się w środku nocy w Parku Wodnym...). Złe, niekonsekwentne i niedbałe są kostiumy. Zła jest też muzyka, a właściwie jej brak. Nie wiedzieć czemu aktorzy grają bez mikroportów (niestety sprawia to, że niektóre zdania są kiepsko słyszalne) i chyba efektem tego jest prawie kompletny brak muzyki. Większość scen odbywa się przy zupełnej ciszy i to ciszy, która prosi się o przerwanie - na przykład w scenie zabawy karnawałowej. Fatalna impreza, nic tylko spać.

Nie ma w tym przedstawieniu żadnej myśli, żadnej refleksji, żadnych pytań, żadnej propozycji dla widza, nie ma nic, co można przemyśleć, co w jakikolwiek sposób zadziwia, zachwyca, albo chociaż podoba się wizualnie. Wszystko jest zwyczajnie nudne. I czuć ziejącą ze sceny pustkę. Spektakl trwa dwie godziny, a trzeba przeprowadzić poważną walkę wewnętrzną, aby po 45 minutach, w antrakcie, nie wyjść z teatru. Wszystko się koszmarnie dłuży; można odnieść wrażenie, że i przerwa jest dłuższa niż zwykle.

Jednym z oficjalnych punktów programu obchodów 120-lecia Teatru była uroczysta Msza Święta. Natomiast jednym z honorowych patronów (który zresztą po spektaklu wygłosił najdłuższe ze wszystkich gości przemówienie, tudzież kazanie) Stanisław Dziwisz. Ten skandaliczny, w moim mniemaniu, romans Teatru Słowackiego z Kościołem Katolickim i nadanie imprezie parareligijnego charakteru, nie skończył się jak widać najlepiej. Można by powiedzieć, że przedstawieniu Cioska nawet modły i kontakt z transcendencją nie pomogły. Ja bym się zastanawiała, czy czasem ostatecznie mu nie zaszkodziły.

Aleksandra Sowa
Teatr dla Was
24 października 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...