Naznaczony innością

Gustaw Holoubek (1923 - 2008)

Był jednym z najwybitniejszych polskich aktorów XX w. Zawsze grał przede wszystkim siebie, chociaż potrafił wcielić się nawet w chór. Ma na koncie role, które dziś są legendą, choćby Gustawa-Konrada w zdjętych przez cenzurę w 1968 r. "Dziadach". Był reżyserem, dyrektorem teatrów, pedagogiem i wielkim autorytetem, ale także człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie.

- 24 marca na rynku ukazała się nakładem wydawnictwa Marginesy książka Zofii Turowskiej "Gustaw. Opowieść o Holoubku"
- Był jednym z najwybitniejszych polskich aktorów teatralnych i filmowych, a także reżyserem, dyrektorem teatrów i pedagogiem
- Za jedną z najważniejszych w dorobku Holoubka uznaje się podwójną rolę Gustawa-Konrada w spektaklu "Dziady" w reżyserii Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym – zdjęcie przez cenzurę dało początek słynnym wydarzeniom marcowym 1968 r.
- Swoje najpopularniejsze role filmowe Holoubek zagrał między innymi w "Rękopisie znalezionym w Saragossie", "Pętli", "Sanatorium pod Klepsydrą", "Lawie" czy "Napoleonie i Marysieńce"

Materiał powstał dzięki współpracy Onet z partnerem - Narodowym Archiwum Cyfrowym, którego misją jest budowanie nowoczesnego społeczeństwa świadomego swojej przeszłości. NAC gromadzi, przechowuje i udostępnia fotografie, nagrania dźwiękowe oraz filmy. Zdigitalizowane zdjęcia można oglądać na nac.gov.pl.

Książka Turowskiej to pierwsza po wielu latach biografia Gustawa Holoubka. Biografka m.in. Agnieszki Osieckiej, Janusza Majewskiego i Zofii Nasierowskiej, odkrywa nieznane fakty z życia Holoubka - analizuje postawy i losy środowiska, a także określone działania Holoubka w kontekście osobistym i politycznym. Zyskała dostęp do rodzinnych dokumentów i archiwum, które nie są dla nikogo dostępne. Porusza wiele ważnych i nieznanych historii i faktów – dotychczas nieomawianych.

"Gustaw. Opowieść o Holoubku" to znaczące sceny z jego życia, to Gustaw na tle historii, we wspomnieniach rodziny, przyjaciół i kolegów, bardziej codzienny niż pomnikowy: mąż, ojciec, dziadek, mądry, uroczy człowiek, zwyczajnie nadzwyczajny przyjaciel, niezwyczajny kibic, kompan do brydża, pokera, niezwykły opowiadacz dykteryjek. Dżentelmen o magnetycznym głosie i uwodzicielskim spojrzeniu. Człowiek mądrego słowa, riposty, dowcipu. Inteligent. Kreował życie, jakiego pragnie. Patrzył do przodu, nie za siebie.

__
Teatr, kino, teatr telewizji... Samo wymienienie choćby połowy ról Gustawa Holoubka zajęłoby z trzy czwarte najbardziej nawet przepastnego wspomnienia o wielkim aktorze, który występował przez 65 lat. Publiczność kinowa pokochała go zarówno za kreacje w takich filmach jak "Rękopis znaleziony w Saragossie", "Pętla", "Sanatorium pod Klepsydrą", "Lawa" czy "Napoleon i Marysieńka", jak i za profesora Tutkę w telewizyjnej adaptacji znanego cyklu opowiadań Jerzego Szaniawskiego. Publiczność teatralna do dziś wraca pamięcią do jego podwójnej roli Gustawa-Konrada, w spektaklu "Dziady" w reżyserii Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym – to od niego zaczęły się słynne wydarzenia marcowe 1968 r.

Latarnie Kieślowskiego. W filmach twórcy "Dekalogu" i "Trzech kolorów" można znaleźć drogę do samego siebie
Na scenie Holoubek potrafił być każdym: Epistatesem w "Obronie Ksantypy", Pierczychinem w "Mieszczanach", Filonem w "Balladynie", królem Janem Kazimierzem w "Mazepie", Szatanem w "Kordianie" czy Stańczykiem w "Weselu". Był jedynym polskim aktorem, który zagrał chór – wypowiadał zza sceny jego kwestie w wyreżyserowanym przez siebie w 2004 r. w Teatrze Ateneum "Królu Edypie" Sofoklesa.

Pytany o powód charakterystycznego przeciągania sylab, mówił: - To nawyk, który wziął się z lekcji dykcji na początku nauki w szkole teatralnej. Gdy do niej wstąpiłem, miałem akcent krakowski, sepleniłem i, mówiąc, w ogóle nie uwzględniałem liter.

Kilogram wielkiej wagi
Holoubek był i jest wymieniany jako jeden z najważniejszych polskich aktorów XX w. Zapytany przez magazyn "Dzień Dobry", czy łatwo jest żyć z taką legendą, przyznawał, że osiągnięcie w zawodzie aktora takiego statusu, iż powierza mu się największe role, jest szaloną nobilitacją.

– Miałem to szczęście, że zagrałem sporo wybitnych ról. Muszę jednak powiedzieć, że pamięć wszystkich tych ról nie jest pamięcią poczucia sukcesu, ale ogromnego fizycznego wysiłku. Obliczono, że w ciągu przedstawienia aktor traci na wadze około jednego kilograma i pozbywa się ogromnej ilości energii. Spuszczona kurtyna zastaje aktora zmęczonego, fizycznie zmęczonego.

Mówienie bliższe prawdy
Jak podkreślał, prawdziwy sukces to bycie zaakceptowanym przez widownię. - Jest kilka rodzajów poczucia sukcesu. Jeden wiąże się z popularnością. Drugi, wyższego gatunku, jest wtedy, kiedy aktorzy przechodzą do historii. Oznacza to, że różni specjaliści od teatru notują ich potem jako słupy milowe w rozwoju sztuki aktorskiej.

Holoubek już pod koniec lat 50. dokonał przełomu w rodzimym aktorstwie, poprzez wprowadzenie nowego sposobu budowania postaci na scenie, związanego także z charakterystycznym sposobem mówienia, dalekim od deklamacji, której nie lubił. - Mówić to znaczy być bliskim prawdy, bliskim zrozumienia przez innych, bliskim prawdopodobieństwa – tłumaczył "Dziennikowi Zachodniemu". - Deklamować zaś znaczy być sztucznym, patetycznym, dalekim od naturalności.

W roli nie tylko matrymonialnej
Holoubek był uznawany za wielki autorytet - aktorski, ale i życiowy. Nie czuł się z tym zawsze komfortowo, ale taka rola mu też nie przeszkadzała. - To się wzięło samo z siebie i nie jest moją zasługą, jeśli to w ogóle można nazwać zasługą – podkreślał w rozmowie z "Trybuną". - Wiele osób po prostu zwracało się do mnie o porady w różnych sprawach, także pozazawodowych, a jako dyrektor teatru spełniałem przez pewien czas nawet rolę kierownika matrymonialnego moich koleżanek i kolegów. Bywałem więc arbitrem i zawsze dążyłem do tego, by uśmierzać konflikty.

Zapewniał jednak, że w żadnym wypadku nie jest skłonny do przemądrzałości i wyrażania prawd bezwzględnych. - Zawsze miałem na uwadze względność rozmaitych sytuacji. A przy tym nigdy niczego nie udaję. Jeżeli nie wiem, to mówię, że nie wiem.

Inteligencja kontra Himilsbach
Aktor był mistrzem anegdot - barwnych, niekiedy rubasznych, zawsze zabawnych. Na przykład o Janie Himilsbachu. Chociaż w tym przypadku był jej bohaterem. Kiedy pijany Himilsbach wpadł do warszawskiego SPATiF-u i krzyknął: "Inteligencja wypie***lać!", Holoubek wstał, mówiąc: "Nie wiem, jak wy panowie, ale ja wypie***lam".

W książce Andrzeja Mrozińskiego "Gustaw Holoubek we wspomnieniach kolegów. Oswajanie śmiechem" aktorka Jadwiga Jankowska-Cieślak wspomina wymianę zdań pomiędzy Holoubkiem a debiutującym wówczas Piotrem Skargą. – Rzecz dzieje się w latach 70. w garderobie Teatru Dramatycznego, podczas luźnej rozmowy o odmiennościach seksualnych. "Panie dyrektorze - powiada Skarga. - Znam trzech księży i wszyscy są gejami. Na co Holoubek, leniwie przypalając papierosa: - A ja znam jednego, który nie jest".

Życie polityczne w naszym kraju
Słynna jest anegdota o Kalinie Jędrusik. Aktor przytoczył ją w rozmowie z miesięcznikiem "Charaktery", z którym współpracował, przyrównując sytuację do tego, co się jego zdaniem działo wtedy w polskiej polityce.

- W jednym z teatrów na próbie Kalina Jędrusik zapaliła papierosa. Na scenie nie wolno palić papierosów. Zbliżył się strażak i powiedział: "Proszę zgasić papierosa, bo tu nie wolno palić". A Kalina jak Kalina – z wdziękiem odparła: "Odp***dol się, strażaku". I on strasznie się zamyślił, poszedł za kulisy i tam trwał jakiś czas. Potem nabrał powietrza, wrócił na scenę, ale tam już nie było Kaliny, tylko Basia Rylska. On jednak tego nie zauważył, bo oczy zaszły mu bielmem z wściekłości, i krzyknął do Rylskiej: "Ja też potrafię przeklinać, ty ku**o stara!". Kompletnie zdumiona Basia pobiegła do Edwarda Dziewońskiego, który był reżyserem spektaklu, i powiedziała mu, że strażak zwariował, bo ją zwyzywał bez żadnego powodu. Dziewoński strasznie się zezłościł, poszedł do strażaka i powiedział: "A pan jest ch*j!". Przy czym strażak na posterunku też już był inny. Więc tak wygląda życie polityczne w naszym kraju.

Jedyny miot związku
Gustaw Holoubek (ur. 21 kwietnia 1923 r.w Krakowie) wychował się, jak mówił, w rodzinie "dość skomplikowanej", z pięciorgiem starszego przyrodniego rodzeństwa. Ojciec, Czech z pochodzenia, zamieszkał w Polsce po I wojnie światowej, w której brał udział, służąc w polskiej Brygadzie Legionów.

- Przeszedł całą kampanię karpacką, dwukrotnie ranny znalazł się w szpitalu w Krakowie – wspominał w rozmowie z "Trybuną". - I tak już został, przywiózł ze sobą swoją czeską żonę z dziećmi. Tak się złożyło, że vis-à-vis ich mieszkania w Krakowie żyła sobie pewna owdowiała pani z trzema synami. W końcu się pobrali i jedynym miotem tego związku byłem ja.

Ojciec zmarł, Kiedy Gustaw miał zaledwie 10 lat. - Był wojakiem od stóp do głów, przewodniczącym krakowskiego oddziału paramilitarnego Sokola.

Wyrok został cofnięty
Jako 16-latek Holoubek brał udział w kampanii wrześniowej w 20. pułku piechoty, z którą dotarł do Lwowa i dostał się do niewoli niemieckiej pod Przemyślem. Przebywał w obozie jenieckim w Altengrabow pod Magdeburgiem. Tam zachorował na gruźlicę. - Temperatura sięgała minus 30 stopni – wspominał tamto koszmarne doświadczenie w wywiadzie z "Vivą!". Po kilku miesiącach został zwolniony do domu. - Potem leczyłem się kilkanaście lat i dzięki Bogu się wyleczyłem. Gdy zaczynałem chorować, nie było na tę chorobę żadnych lekarstw. A potem była już streptomycyna. Wyrok został cofnięty. Zresztą moje pokolenie w dużej mierze było dotknięte tą chorobą.

Holoubek lubił nawiązywać do szeregu innych swoich poważnych kłopotów ze zdrowiem i ciągłym przekraczaniu progów "ostatecznego zagrożenia". - Jestem więc specjalistą w tym zakresie. Ale moi przyjaciele mówią, że jestem tytanem zdrowia. Ja uważam siebie za tytana, ale w zwalczaniu chorób. Nie wiem, skąd mi się to bierze. Myślę, że sprawia to swoisty optymizm. Nie mogę jakoś nigdy wyobrazić sobie tragicznego zakończenia. Moja wyobraźnia podpowiada mi właśnie rozwiązania cudotwórcze.

Naznaczony innością
Jak zapewniał, nie przejął wojskowych fascynacji po ojcu, a wręcz bardzo szybko się ich pozbył. - Chodziłem do dobrych krakowskich szkół, w tym do Liceum Nowodworskiego z 350-letnią wtedy tradycją.

Podczas wojny imał się różnych zajęć, ale przede wszystkim pracował w krakowskiej gazowni. - W domu była bieda, bracia wędrowali po świecie i byłem jedynym żywicielem rodziny – wspominał w rozmowie z "Gazetą Krakowską". - Wtedy nie zdawałem sobie sprawy ze swego powołania, ono przyszło dopiero później, gdy zetknąłem się z ludźmi, którzy zajmowali się teatrem i mnie zauważyli. To, co nazywamy w życiu poezją, bierze się z dojrzałości i wrażliwości.

I właśnie teatr wziął się w życiu Holoubka z umiłowania poezji. - Już jako dziecko popadałem w stany podgorączkowe, kiedy siostra czytała mi wierszyki lub kiedy oglądałem jasełka u braci albertynów – wspominał, podkreślając, że poezja to nie tylko tekst poetycki, lecz sposób życia i widzenia świata. - I ja, mówiąc o poezji, mam na myśli pewien sposób przedstawiania rzeczywistości naznaczony innością.

Bez sześciu liter
W 1947 r. Holoubek ukończył studia w krakowskim Państwowym Studiu Dramatycznym, później przekształconym w Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Nie ukrywał, że nie do końca wie, dlaczego go w ogóle przyjęto. - Może dlatego, że tak płakałem i smarkałem przy "Moim testamencie" Słowackiego, iż egzaminator zapytał: "Czy pan jest przy zdrowych zmysłach? To jeden z pogodniejszych utworów tego poety! A poza tym pan nie wymawia aż sześciu liter..." – zastanawiał się. - Ale egzamin zdałem.

Debiutował rolą Charysa na scenie Teatru Dramatycznego w Krakowie w "Odysie u Feaków" w reżyserii Józefa Karbowskiego, chociaż niektóre źródła podawały, błędnie, że w "Słomkowym kapeluszu" Romana Zawistowskiego.

- O ile dobrze pamiętam, zadebiutowałem statystowaniem w jednej ze sztuk Jerzego Szaniawskiego - uściślał. W Krakowie występował do 1949 r., specjalizując się w małych rolach komediowych. - Wyglądałem dosyć komicznie, więc tak mnie typowali reżyserzy. Nie sądziłem jednak, żeby to była moja droga przyszłości.

Następne lata spędził w Teatrze Śląskim w Katowicach.

Tak zwany sukces
Po przenosinach do Warszawy w 1957 r. związał się z Teatrem Polskim, gdzie od razu doceniono jego rolę Custa w "Trądzie w Pałacu Sprawiedliwości" Ugo Bettiego.

- Tak zwanych przybyszów rzeczywiście nie witano zbyt entuzjastycznie - ja też doznałem lekkich upokorzeń, czegoś w rodzaju deprecjacji mojej osoby – przyznawał w wywiadzie dla "Dziennika". - Ale tak się złożyło, że pierwsza moja rola bardzo się spodobała, odniosłem tak zwany sukces.

Jego rozpoczęty w 1963 r. związek z Teatrem Narodowym zakończył się pięć lat później słynną, zdjętą przez cenzurę inscenizacją Mickiewiczowskich "Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka. To między innymi one uruchomiły lawinę wydarzeń marcowych. Holoubek zagrał podwójną rolę Gustawa-Konrada, którą powtórzył 22 lata później w filmie Tadeusza Konwickiego "Lawa".

Jedyne takie zdjęcie
Do historii przeszedł zwłaszcza wygłoszony przez aktora w kompletnej ciszy monolog, czyli Wielka Improwizacja. To ona stanowi o wielkości przedstawienia, które po raz ostatni zostało wystawione dla publiczności 30 stycznia 1968 r.

- Na pewno są role, które sobie chwaliłem, nie miały jednak już tej legendy co rola Konrada-Gustawa – mówił Katarzynie Janowskiej w wywiadzie dla "Polityki" na krótko przed swoją śmiercią. - Ale nie mogę powiedzieć, żeby stanowiła ona przełom w mojej karierze.

- To, co się stało, przerosło wszelkie nasze oczekiwania. (...) natknęliśmy się na zdumiewającą reakcję widowni. Właściwie każda kwestia, każde zdanie było kwitowane bardzo czytelną, nienoszącą żadnych znamion tajemnicy odpowiedzią ze strony publiczności. To był patriotyczny hołd nie tylko dla Mickiewicza, ale dla całej literatury polskiej.

Po zdjęciu spektaklu, po zaledwie 11 przedstawieniach został on jeszcze zagrany dwa czy trzy. - Widownia złożona z działaczy partyjnych miała się wypowiedzieć na temat przedstawienia. Podobno wynik tej ankiety był taki, że wszyscy chwalili jakość spektaklu i głosowali za zdjęciem.

Bez specjalnego bólu
Dwa kamienie milowe drogi artystycznej Gustawa Holoubka związane były z teatrami Dramatycznym i Ateneum, których był dyrektorem. W tym drugim pełnił tę funkcję od 1989 r. aż do swojej śmierci, a w pierwszym w latach 1972-1983. Stracił stanowisko dyrektora za karę – wcześniej złożył mandat poselski w proteście przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego .

- Pomogły mi wtedy dwie okoliczności – wspominał w "Vivie!" burzliwe rozstanie z Teatrem Dramatycznym. - Pierwsza, że nigdy nie miałem poczucia, iż jestem dyrektorem – wspominał, zapewniając, że zawsze miał sceptyczny stosunek do swoich funkcji. - Przyjąłem to więc bez specjalnego bólu.

- Druga okoliczność to moja żona, która natychmiast po brutalnym wyrzuceniu mnie z teatru powiedziała, żebym broń Boże się tym nie przejmował, ponieważ ona wszystko jest zdolna wziąć na swoje barki. Na szczęście nie musiałem jej takimi obowiązkami obarczać. Szybko podjąłem pracę w innym teatrze - mówił.

Pożytek z obecności
Wspomniany mandat posła Holoubek uzyskał w 1976 r. z ramienia Frontu Jedności Narodu. Jak tłumaczył po latach, wyrażał zgodę na przyjmowanie stanowisk wyłącznie ze względu na słabość swojego charakteru.

- Władze partyjne mnie nim wyznaczyły, mimo iż nigdy nie byłem członkiem żadnej partii – zapewniał. - Widocznie widziano pewien pożytek w mojej obecności w Sejmie, bez względu na moje przekonania polityczne. A potem uznałem za zaszczyt, kiedy Wałęsa zwrócił się do mnie, żebym został senatorem.

Holoubek był senatorem I kadencji z ramienia Komitetu Obywatelskiego, a następnie Unii Demokratycznej (1989–1991), a od 1992 do 1993 r. zasiadał w Radzie ds. Kultury przy Prezydencie RP Lechu Wałęsie. Po latach, pytany o swoje poglądy polityczne, określał siebie jako konserwatywnego liberała. - Pasjonuję się polityką, ale jako amator, kibic, a nie urzędnik.

Mówiąc o patriotyzmie, wskazywał, że nie są to wyłącznie powiewające sztandary i brzmienie hymnu narodowego. - To jest codzienny uczciwy stosunek do swoich najbliższych i reszty społeczeństwa.

Kiedy dzieci są świetne
Holoubek był trzykrotnie żonaty, zawsze z aktorkami - Danutą Kwiatkowską, rówieśniczką ze szkoły teatralnej, Marią Wachowiak, a od 1973 r. z Magdaleną Zawadzką. Owocem każdego z małżeństw było dziecko – Ewa, Magdalena i Jan. Ewa jest dziś socjologiem, Magda archeologiem śródziemnomorskim, a Jan - operatorem filmowym. - Moje dzieci są świetne – cieszył się.

Najdłużej, do samej śmierci aktora, trwało małżeństwo z Zawadzką, o 20 lat młodszą od Holoubka. - Moja żona Magda po raz pierwszy stworzyła mi prawdziwy dom, taki od początku do końca – zapewniał. - I teraz chętnie wracam do domu tylko z jej powodu.

- Magda ma swoje kompetencje, którym się trudno sprzeciwiać, bo jest bardzo rozumna. I ma wysoko wykształcony zmysł praktyczny. W codziennych problemach jej opinia jest zawsze dla mnie bardzo cenna. Ale nie znaczy to, bym całkiem poddawał się jej supremacji. Wprost przeciwnie, jeśli ma mi coś do zarzucenia, to fakt, że bez przerwy wymykam się spod jej wpływu. Ale to jest tak, że ja mam wysoko wykształcone poczucie wolności. Chęć robienia tego, na co mam ochotę.

Niepozorny z temperamentem
Kiedy Holoubek słyszał pytanie, czym jest dla niego aktorstwo, mówił o pokonywaniu własnych ułomności, zarówno tych czysto fizycznych, jak i psychicznych, duchowych i intelektualnych.

Podkreślał, że teatr nie jest pępkiem świata, a kiedy kurtyna zapada, trzeba szybko wrócić do domu i zachowywać jak każdy normalny człowiek. Uczył tego także jako pedagog w Akademii Teatralnej w Warszawie. - Jeżeli przeniesiemy teatr na życie, to staniemy się kabotynami – ostrzegał w rozmowie z "Tygodnikiem Nadwiślańskim".

- Jestem zdania, że trzeba żyć normalnie, a teatr jest zjawiskiem odświętnym. Wielką przygodą, podczas której na moment zapominamy o świecie realnym i oddajemy się wyłącznie tej nowej, iluzorycznej, całkowicie nieprawdopodobnej rzeczywistości.

O całkiem różnych sprawach
Aktorstwo zawsze było dla Holoubka zajęciem twórczym, a nie odtwórczym. Jak argumentował, ten sam utwór grany przez różnych aktorów, realizowany przez różnych reżyserów, jest całkowicie inny. - W krótkim czasie widziałem dwa przedstawienia "Otella" z Laurencem Olivierem w Londynie, a potem w Moskwie w reżyserii Anatolija Efrosa. To były dwa przedstawienia o całkowicie różnych sprawach.

Zawsze twierdził, że aktorem się nie bywa, a jest. - To nie jazda na rowerze, której człowiek nauczył się jako dziecko, a potem ma 80 lat i nadal jeździ bez przeszkód. Wyjście z zawodu ma zawsze negatywne skutki. Człowiek zapomina, nabiera poczucia skrępowania i brakuje mu odpowiedzialności.

Emocje dyscyplinowane rozumem
Kiedy Gustaw Holoubek słyszał, że jego aktorstwo jest intelektualne, odpowiadał, że to "bujda na resorach". - Ciągle powtarzam, że wolałbym być inteligentny, niż mieć oznaki intelektualisty – ripostował.

- Nie jestem aktorem intelektualnym, ale chciałbym być aktorem inteligentnym – dodawał. - Intelektualizm rozumiem jako kierowanie się wyłącznie rozumem, a aby zaistnieć w sztuce, i w ogóle w życiu, potrzebny jest rozum i właściwe gospodarowanie zmysłami.

Na scenie bardzo ważne było dla niego odpowiednie dozowanie emocji. - Jeśli będę tylko wrzeszczał, to choćbym był nie wiadomo jak rozemocjonowany, to nie wystarczy. Trzeba emocje uporządkować, zdyscyplinować rozumem.

Gucio, czyli Gucieniek
Holoubek nigdy nie lubił niczego planować, zwłaszcza odległego. – Nie mówiłem sobie, że muszę osiągnąć jakiś cel – podkreślał. Jego przyjaciel Tadeusz Konwicki, z którym spotykał się niemal codziennie w warszawskim Czytelniku i kawiarni u Bliklego, nazywał go Gucieniek. - Więc ja jestem Gucieńkiem, wszyscy tak do mnie mówią.

Gucio czy Gucieniek, Holoubek nie dostrzegał w sobie żadnej dwoistości. - Odkąd sięgam pamięcią, nigdy nie kreowałem swojej osoby, w żadnej wersji – mówił w rozmowie z "Vivą!". - Żyję z dnia na dzień i konsumuję z życia to, co ono przynosi. Za każdym razem dokonuję takich wyborów, które są dla mnie korzystne. I w tym nie różnię się chyba od innych. Ciągle zaskakuje mnie i raduje ocena tych, którzy widzą we mnie jakieś tam cechy, jakich ja nawet w sobie nie przeczuwam. Mam bardzo wielu znajomych, więc tych ocen jest też mnóstwo. Ale nie mają one żadnego wpływu na mnie, na moją sytuację prywatną.

Wędrownik po własnych manowcach
Holoubek był fanem piłki nożnej i kibicem Cracovii, której był wierny całe życie; wziął nawet udział w Komitecie Honorowym Obchodów 100-lecia istnienia klubu. - Do tej pory, jak oglądam mecze, to wydaje mi się, że jestem na boisku – śmiał się.

Jego jedynym nałogiem, oprócz aktorstwa, były papierosy. - Najważniejsze w życiu to być wiernym sobie i nałogom – żartował, choć właściwie to mówił na poważnie. Nie udawał, że w walce z paleniem ma jakiekolwiek szanse, poza tym nie wyobrażał sobie, by ktoś mógł mu tytoniu zabronić.

- Nikt mi niczego nie może nakazać. Czuję się skrępowany wszelkimi nakazami. Na pewno nie jestem osobą społeczną. Jestem kimś w rodzaju wędrownika po własnych manowcach..

Bilans całkiem prosty
W wywiadach zwracał uwagę, że życie jest dosyć... głupkowate. - Trzeba się bardzo skupić i powołać całą swoją wiedzę, żeby w ogóle powiedzieć coś mądrego.

- Zadawałem sobie i ja to pytanie: Gdybym nie był aktorem, to co by było? No, nic by nie było. Nie byłbym aktorem. Ale jednocześnie nie mogłem wybrać innego zawodu.

Zapytany o życiowy bilans, odpowiadał, że jest bardzo prosty. - Dziękuję Bogu codziennie za to, że mnie przeprowadził przez tyle mielizn, niebezpieczeństw, których w końcu uniknąłem.

Myśl o nieuchronności
Gustaw Holoubek nie ukrywał, że myśl o nieuchronności śmierci napawa go strachem i że wolałby tego strachu w sobie nie mieć. - Chciałbym mieć takie poczucie, ale gdyby to było takie proste! Jak tylko sięgam myślami w te rejony, natychmiast ogarnia mnie taki strach, że przestaję o tym myśleć i wyobrażać sobie cokolwiek.

- Wiesz, co chciałbym mieć na swoim nagrobku? – zwracał się do dziennikarki "Vivy!" dwa lata przed swoją śmiercią. - Gdzieś w okolicach Złoczowa widziałem na wiejskim cmentarzyku napis: "A nie mówiłem, że jestem chory?" Mógłbym mieć podobny.

Gustaw Holoubek zmarł 6 marca 2008 r. Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Aktor otrzymał kilkadziesiąt odznaczeń i wyróżnień, włącznie z pośmiertnym Orderem Orła Białego w uznaniu znamienitych zasług dla kultury polskiej, za wybitne osiągnięcia w pracy artystycznej i dydaktycznej. Wyjątkowo pięknym wspomnieniem jest ławeczka-pomnik w Międzyzdrojach, odsłonięta 3 lipca 2008 r. w obecności Magdaleny Zawadzkiej i Jana Holoubka. Przedstawia aktora odpoczywającego na ławce stojącej przy nadmorskiej promenadzie.

Paweł Piotrowicz
Onet.Kultura
29 marca 2021
Portrety
Gustaw Holoubek

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia