Never ending story
wywiad z Compagnie DRIFT - 13. Międzynarodowe Spotkania Teatrów TańcaWieczorem po spektaklu siadłyśmy z aktorami przy stoliku i razem po prostu rozmawialiśmy. Tego, co usłyszałyśmy, nie sposób przekazać w druku, bo zajęłoby kilka stron. Spektakl był niesamowity do tego stopnia, że trudno było nam wydobyć z siebie jakiekolwiek zdania, ale na szczęście udało się. To, co zarejestrowałyśmy i wydało nam się najważniejsze, przekazujemy tu do Państwa wiadomości.
Nazwa grupy brzmi DRIFT. Czy ma to oznaczać podróż bądź poszukiwanie czegoś nowego?
Beatrice Jaccard: "Drift" to bardzo fajne słowo, bo brzmi podobnie w wielu językach i to jest pierwsza rzecz. Poza tym to dokładnie jak mówisz. To dryfowanie. Jakby iść gdzieś, ale nie wiedzieć gdzie się skończy. W naszej pracy mamy jakiś punkt początkowy, ale nigdy nie wiemy co się stanie dalej. Za każdym razem też staramy się poruszać w inną stronę czyli szukać czegoś nowego.
Ten festiwal jest o inspiracji literaturą. Jaka była wasza inspiracja?
Jozef Trefeli: Wiem, że ten festiwal ma motyw przewodni - choreografię zainspirowaną literaturą. Ale my chyba do tego motywu nie pasujemy.
Beatrice: Powiedziałabym raczej, że naszym głównym zamysłem była raczej komunikacja międzyludzka.
Byłam pod wrażeniem precyzji w sekwencji i płynności ruchów. To było niesamowite. Jak wy to robicie? Czy dużo czasu zajęło wam przygotowanie spektaklu?
Beatrice: 12 tygodni. Myślę, że to całkiem sporo czasu. Mam na myśli, kiedy się pracuje z profesjonalistami, którzy technikę mają opracowaną do perfekcji, ponad 8 godzin dziennie, często też nocami, a głównym zadaniem jest po prostu stworzenie historii.
Tworząc spektakl, mieliście od razu koncept jak to będzie wyglądać czy pomysły rodziły się podczas prób?
Beatrice: Myślę, że trochę tak, trochę tak. Mieliśmy punkt wyjściowy, jednak nie chcieliśmy wiedzieć od początku, jak nasz spektakl się skończy.
Judith Rohrbach: Każdy dostał jako punkt wyjściowy zwierzę. Musieliśmy popracować nad sposobem poruszania się i tego, jak zachowuje się ono w stosunku do innych osobników. Tworzyliśmy swoje własne, często zaskakujące interpretacje i stawialiśmy się w nietypowych sytuacjach.
Joseph: Najważniejsze jest to, że to tylko punkt początkowy i jest tylko dla nas, a to, co się widzi na scenie, wykreowała osobliwość charakterów. Tak naprawdę pochodzi ona z cech zwierzęcych. Widownia nie widzi zwierząt, tylko ich wykreowane indywidualne cechy osobowości.
Czy myślicie, że każdy człowiek ma w sobie cechy zwierzęce?
Beatrice: Nie, to miał być dla nas tylko punkt wyjściowy w czasie tworzenia spektaklu.
Jozef: Zwierzęta inspirowały nas swoją fizycznością. Mogliśmy ściągnąć od nich pewne ruchy, gesty.
Kiedy tworzycie spektakl, stawiacie sobie za cel, żeby zadziwić publiczność?
Jozef: Najlepsze nasze pomysły dotyczące motywu, z którym spotykamy się na co dzień, zazwyczaj okazują się najbardziej zadziwiające albo najmniej realne. Te, które były dość normalne lub oczywiste, są odsiewane, wyrzucane i nie bierzemy ich do przedstawienia. To jest trochę tak, że najbardziej zaskakujące pomysły są najważniejsze.
Beatrice: Jednak nie wydaje mi się, żeby zadziwienie było naszym celem.
Jozef: W takim razie możemy się zapytać jaki w ogóle jest cel sztuki?
Ktoś: Żeby zarobić pieniądze. <śmiech>
Jozef: Nie jestem pewien, czy się z Tobą zgadzam.
Beatrice: Zadziwiamy się nawzajem i dostajemy za to pieniądze - to coś wspaniałego.
A co z zakończeniem spektaklu?
Monica Munoz Marin: Zakończenia nie ma. Spektakl jest otwarty czyli nigdy się nie kończy, bo tak jak życie ciągle płynie do przodu. Przedstawiamy sytuacje z życia codziennego, może w nieco nietypowy sposób, ale przecież to, że znikniemy ze sceny, nie sprawi, że nic więcej się tam nie wydarzy. To taka niekończąca się opowieść.