Niczego nie muszę (cz.1)

Rozmowa ze Stanisławą Celińską.

Sama nie wiem, jak to się stało, że tyle się tego uzbierało, ale rzeczywiście zawsze dużo pracowałam. Miałam taką „metodę łańcuszka", to znaczy, że każde ogniwko starałam się wykuwać mocno – tak, żeby się nie zerwało. Ta „metoda łańcuszkowa" pozwoliła mi na ciągłość pracy i może dlatego tyle tych ról się zebrało. Nie musiałam do nikogo się mizdrzyć, ani z nikim chodzić do łóżka, tylko po prostu usilnie pracowałam.

Rozmowa przeprowadzona przy okazji koncertu Stanisławy Celińskiej pt. „Nowa Warszawa" w Jeleniogórskim Teatrze im. Cypriana Kamila Norwida, 28 marca 2015 r. (Część 2.)

Urszula Liksztet: Czym dla Pani jest śpiewanie?

Stanisława Celińska: Ooo ! Czymś bardzo ważnym, można powiedzieć – życiem nawet. Moje śpiewanie zaczęło się bardzo wcześnie. Zawsze kiedy byłam smutna, czy wesoła, coś sobie podśpiewywałam i tak jest do tej pory. Smutek, czy radość, łączą się ze śpiewaniem. Śpiewanie jest oddechem, jest wyrażaniem nastroju...

Czy to wyrażanie nastroju poprzez śpiew różni się od tego w spektaklu dramatycznym?

Tak, oczywiście. Muzyka daje, mówiąc kolokwialnie, sos spektaklowi, unosi go. Ona istnieje, ale to jest inny poziom istnienia. Scena, to jest przede wszystkim tekst, mówienie, prawda; sposób istnienia muzyki w spektaklu jest zupełnie inny. I jeśli dużo gram „normalnych" ról, zaczynam tęsknić za moimi recitalami – żeby po prostu pośpiewać.

Przygotowując się do naszej rozmowy, przejrzałam Pani dossier: wszystkie role teatralne, filmowe, telewizyjne, serialowe, recitale, monodramy. Jest to imponujący dorobek. Już na początku swojej drogi zawodowej, swojej kariery artystycznej pracowała Pani z wybitnymi reżyserami, otrzymywała nagrody. Jaki to miało wpływ na Pani późniejsze wybory?

Można powiedzieć, że miałam szczęście. W tamtym czasie zagranie u Wajdy (zwłaszcza kiedy zagrało się dobrze), łączyło się z początkiem kariery. Teraz jest zdecydowanie inaczej.
Dla mnie zaczęło się to w Opolu, kiedy na Festiwalu Polskiej Piosenki zaśpiewałam „Ptakom podobni" (otrzymałam zresztą nagrody za to wykonanie). Ten występ zobaczył asystent Wajdy i zaproponował mnie do roli Niny w „Krajobrazie po bitwie". I tak się stało – zagrałam tę rolę. Można powiedzieć, że wtedy wszystko się tak naprawdę zaczęło.

Czy miała Pani jakiś „wzorzec aktorski", idolkę, osobę, do której chciała Pani być podobna - w sensie zawodowym?

Podobała mi się Greta Garbo, ale też Anouk Aimée.
Muszę powiedzieć, że mimo iż jestem mała, to zawsze w swojej wyobraźni widziałam siebie jako osobę podobną do Anouk Aimée, czyli wysokiej szczupłej kobiety. Ale kiedy patrzyłam w lustro, to zadawałam sobie pytanie: „Jaka z ciebie Anouk Aimée?" ... Coś w niej takiego było – w tej kobiecie dużej, myślącej, fajnej ... I role, zwłaszcza w „Osiem i pół". Fascynowała mnie też Greta Garbo, byłam zachwycona jej współczesnym stylem gry.
Kiedy przeczytałam pamiętnik Heleny Modrzejewskiej, a miałam wtedy może 12 lat – zaczarował mnie świat teatru. Wtedy po raz pierwszy poważnie zaczęłam myśleć o graniu na scenie; napisałam nawet w swoim pamiętniku: „Będę aktorką!".
Pierwszym spektaklem, który zobaczyłam, była „Farfurka królowej Bony" w Teatrze Klasycznym, grała w nim Teresa Lipowska.
Także polskie aktorki, które wtedy oglądałam, były dla mnie wzorem: Zosia Mrozowska, trochę później Elżbieta Czyżewska. Pierwszy spektakl, który ciągle pamiętam, teatr, który mi się naprawdę podobał, to była „Szklana menażeria"(grał w nim Józef Nalberczak, grała Marta Lipińska, Zosia Mrozowska). To było w teatrze przy ul. Czackiego (obecnie siedziba Polimexu-Mostostalu – przyp.U.L).

A czy może Pani o którymś z reżyserów filmowych bądź teatralnych powiedzieć, że Panią ukształtował, nadał kierunek.

Wspomnę szkołę teatralną: Ryszarda Hanin, która była opiekunką mojego roku. Byłam wtedy dosyć filigranową osobą z małymi stópkami, taką Klarunią z „Zemsty" i tak latałam, coś świergoliłam, a ona mnie osadziła w prawdzie postaci. Dała mi takie role jak np. Abigail w „Czarownicach z Salem" (grałam ją na III roku) i Pannę Julię Strindberga - na II roku (pomijając rolę 8-letniego chłopaka, którą grałam na dyplomie, którą zresztą pokochałam, ale kto mnie miał zaangażować do roli chłopaka ? A ja chciałam zagrać dobrze, czyli być nim). Profesor Ryszarda Hanin dała mi siłę, która potem pomogła mi w zagraniu Niny w „Krajobrazie po bitwie". Nie znosiła mizdrzenia się. Była bardzo dobrym pedagogiem. Takie fajne zajęcia pamiętam ze scen, np. całowania: podchodziła do całujących się i zbliżała ich tyłki do siebie, żeby było bardziej prawdziwie ...
Pamiętam, że Pannę Julię grałam w takich spodniach porządnych, obcisłych, butach wysokich i szpicrutą w ręku...

Ten strój od razu Panią określił. Czy kostium pomaga aktorowi?

Kostium bardzo pomaga – jest formą. Postać Abigail taka dzika, namiętna – to było wspaniałe! Tak, bardzo dużo zawdzięczam Ryszardzie Hanin.
Stanisława Perzanowska, to druga niezwykła aktorka, reżyserka, pedagog, której wiele zawdzięczam.
Mówiła o roli: „Stasiu, musisz to przepuścić przez filtr własnej osobowości." Pamiętam, że grałam u niej Pannę Młodą w „Weselu".
Obie uczyły mnie prawdy i to prawda jest dla mnie najważniejsza i jej przede wszystkim należy poszukiwać.

Abigail, Panna Julia – które jeszcze role uważa Pani za najważniejsze w swoimi dorobku?

Jest taka rola, którą grałam w telewizji w Łodzi w sztuce Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej pt. "Baba - Dziwo", reżyserował Henryk Kluba (1994 r,) a ja grałam władczynię, która zostaje zdetronizowana. Uważam tę rolę za jedną z lepszych, bo miałam czas starannie się do niej przygotować (z Klubą się fantastycznie pracowało) a rola napisana genialnie. Ja grałam Babę i jej Sobowtóra. W jednej ze scen władczyni Valida Vrana rozmawia ze swoim następcą i mówi mu, że każda władza demoralizuje. To mocne słowa i wstrząsająca literatura, nawet były jakieś problemy z cenzurą ...

Wrócę do Pani imponującego dorobku – jak wygląda dzień, jak wygląda życie, kiedy się tak intensywnie pracuje?

Nie za dobrze. Czasami mam za dużo zajęć i wtedy jest niedobry moment. Mam już swoje lata, więc muszę bardzo uważać, żeby się nie przepracowywać, bo wtedy się źle czuję: ciśnienie skacze i nie mogę spać, więc staram się stosować jakąś selekcję, ale to bywa trudne, zwłaszcza jak się nagromadzą zaległości albo poprzesuwają terminy. Staram się więc nie robić wielu rzeczy naraz, przynajmniej w tej chwili, czyli – kiedy kończy się jedno, dopiero zaczynać drugie. Chociaż taki „płodozmian" też bywa twórczy ... Ważne, żeby złapać oddech ... A więc kończę jedno, a potem troszeczkę pożyję (jak się uda) ... Podobnie z wywiadami – chodzi o to, żeby ciągle mieć coś nowego do powiedzenia, a nie stale mówić to samo.
Sama nie wiem, jak to się stało, że tyle się tego uzbierało, ale rzeczywiście zawsze dużo pracowałam. Miałam taką „metodę łańcuszka", to znaczy, że każde ogniwko starałam się wykuwać mocno – tak, żeby się nie zerwało. Ta „metoda łańcuszkowa" pozwoliła mi na ciągłość pracy i może dlatego tyle tych ról się zebrało. Nie musiałam do nikogo się mizdrzyć, ani z nikim chodzić do łóżka, tylko po prostu usilnie pracowałam.

Po prostu była Pani aktorką, bardzo dobrą aktorką, wtedy nic takiego nie trzeba robić.

No właśnie, chodzi o to, żeby to, co mam zadane, robić jak najlepiej.

Gra Pani w Teatrze Nowym, w Teatrze Rozmaitości. Pracowała Pani z najwybitniejszym polskimi reżyserami: Erwinem Axerem, Jerzym Kreczmarem, Bohdanem Korzeniewskim, Krzysztofem Zaleskim, Olgą Lipińską, Maciejem Englertem i wieloma innymi; gra Pani u Krzysztofa Warlikowskiego, daje recitale, ale czy chodzi Pani do teatru jako widz ?

Nie za bardzo. Ale miałam takie momenty, kiedy np. byłam jurorką komisji przyznającej Felixy i musiałam zobaczyć kilkanaście przedstawień, czy chciałam, czy nie. Powiem szczerze, z ręką na sercu: ja się boję chodzić do teatru, bo kiedy widzę złe przedstawienie, to strasznie się wkurzam. Mogę zobaczyć film nienajlepszy i machnąć ręką – nic się nie stało - najwyżej nie pójdę do kina; mogę wyłączyć telewizor i też to jakoś przeboleję. Ale gdy widzę złe przedstawienie, to bardzo się denerwuję, a nie chcę.

(Część 2.)

Stanisława Celińska - aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Obdarzona wszechstronnymi zdolnościami, niezrównana interpretatorka polskiej poezji, pieśni i piosenek. Zadebiutowała w teatrze w 1968 roku. Rok później ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie pod kierunkiem Ryszardy Hanin. Występowała w teatrach warszawskich: Współczesnym, Nowym, Dramatycznym, Studio, Kwadrat, a także Teatrze Nowym w Poznaniu (1990-1991). Brała udział w programach muzycznych i spektaklach Studenckiego Teatru Satyryków. Jest laureatką wielu nagród za osiągnięcia artystyczne i cieszy się niezmiennym uznaniem i sympatią publiczności.
W roku 2009 ukazał się jej singiel pt. Atramentowa rumba w duecie z Los Locos, w 2012 roku wydała wspólnie z pianistą Bartłomiejem Wąsikiem i The Royal String Quartett płytę Nowa Warszawa.
8 maja 2015 ukazuje się kolejna płyta Stanisławy Celińskiej pt. Atramentowa.

Urszula Likszet
dla Dzienika Teatralnego
8 maja 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia