Nie bardzo boska

4. Międzynarodowy Festiwal Teatralny BOSKA KOMEDIA

Festiwal Boska Komedia zaskakuje coraz mniej. W repertuarze poza tym kobiety fatalne, fado, "Pan Tadeusz i Witkacy". Bez wielkich sukcesów

Pod koniec roku w teatrach Krakowa dominuje Boska Komedia, marka uznana, festiwal międzynarodowy. Czwarta edycja przyniosła imprezę o skrystalizowanej formule, ale mimo nowości schematyczną w treści. Inna sprawa, że z czterech dotychczasowych edycji - tegoroczny festiwal artystycznie chyba był najsłabszy. Może to nieobecność wielkiej trójki polskich reżyserów - Lupy, Jarzyny, Warlikowskiego? Był natomiast Klata, wziął nagrodę za reżyserię, i słusznie, ale na festiwalu zdecydowanie dominowała przewidywalność. Polski teatr albo mocno żyje tematami współczesności - wchodzi w publicystykę (Strzępka, Demirski, Klata), albo sięga po romantyczny paradygmat (Miśkiewicz, Wodziński). Nie zaskoczyło także międzynarodowe jury, tak jak w ubiegłym roku nagradzając spektakl Moniki Strzępki. To chyba jednak nie najlepszy sygnał, świadczący o sformatowanych oczekiwaniach międzynarodowych jurorów wobec polskiego teatru. Nie uratowały tegorocznej edycji premiery przygotowane specjalnie na zamówienie festiwalu, choć to ciekawy kierunek. W mojej opinii piąta edycja Boskiej Komedii powinna przejść poważny lifting. Bo za rok znów wygra Strzępka, a pozostałymi nagrodami podzielą się Garbaczewski i Klata.

Ostatni zajazd w Starym Teatrze

Jedną z premier przygotowanych na Boską Komedię był "Pan Tadeusz, czyli Ostatni zajazd na Litwie" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego. Siłą przedstawienia w Starym Teatrze jest naturalne zanurzenie w Mickiewiczowskiej polszczyźnie, w cudownym meandrowaniu języka epopei. W absolutnym słuchu reżysera na poczucie humoru autora "Pana Tadeusza", który światu Soplicowa przygląda się z czułością i wzruszeniem, ale i z wielką złośliwością.

W szczegółowej perspektywie "Pan Tadeusz" w Starym Teatrze smakuje i cieszy. Starzejąca się intrygantka Telimena Katarzyny Krzanowskiej, alkoholik Wojski Jana Peszka, nieco kabotyn ksiądz Robak Romana Gancarczyka czy zupełnie egzaltowany Hrabia Krzysztofa Zawadzkiego - to postaci z jednej strony bliskie i znajome, z drugiej czytane Gombrowiczem - widziane ostrzej, momentami mocno przerysowane. A do tego mamy wspaniałe opisy polskich śniadań, polskich żab, chmur i stawów tamże, najlepszej kawy i innych narodowych specjalności. Najpiękniej, najbardziej przekonywująco brzmią w tym spektaklu opisy przyrody.

Jest jednak zdecydowanie gorzej, gdy nad żywiołem sceny górę bierze akcja, gdy reżyser stara się podążać za fabułą epopei. Gdy zamiast delektowania się żabami i stawami trzeba pokazać wypadki. Nie znalazł Grabowski przekonywującej formy dla dramatycznych losów Jacka Soplicy, miotając się między pastiszem heroicznych scen a la Artur Grottger i ironicznym nawiązaniem do ikonografii powstańczej z greckimi boginiami i antycznym anturażem. Nie pomogła tu muzyka Zygmunta Koniecznego - zresztą Konieczny raczej ironistą nie jest.

Ta historia jest naprawdę piękna, kiedy zwalnia i daje się ponieść z pozoru niepotrzebnym dygresjom.

Halka bez Podhala

Kierpce i góralszczyzna, wątki klasowe i narodowe, wreszcie melodramatyczny romans z ciupagą w tle, wszystko to sprawia, że na "Halkę" chodzi się raczej z patriotycznego obowiązku niż z autentycznej potrzeby artystycznego przeżycia. Odnoszę też wrażenie, że sami realizatorzy najnowszej premiery w Operze Krakowskiej zrobili wszystko, by z kierpcami i szumem jodeł kojarzyć się jak najmniej, wyraźnie bojąc się cepeliowskich reminiscencji. Łukasz Borowicz, utalentowany dyrygent, mówiąc o Moniuszce, mówił cały czas o Wagnerze, a reżyser i scenograf Waldemar Zawodziński przywoływał raczej "Madame Butterfly" (to jego poprzednia realizacja w Krakowie) niż inne dzieła Moniuszki. Efekt jest taki, że za wszelką cenę szukano dla krakowskiej "Halki" innych kontekstów niż wynikające z libretta. Kreatywność godna podziwu, tylko nie do końca potrzebna.

Zawodziński (sam siebie nazywający dowcipnie "teatralnym specjalistą od kobiet z problemami") zaproponował widzom opowieść o ślepym przeznaczeniu, o dzikiej sile namiętnej miłości. Na rozpacz Halki należy się zgodzić, ale jej obłąkanie w stylu "Łucji z Lammermoorn" to chyba jednak nadinterpretacja. Dom Stolnika to zamożna, szlachecka siedziba, między światem Halki a rzeczywistością Janusza jest oczywista przepaść. Czy jednak z dworu Stolnika naprawdę trzeba robić jakieś groteskowe muzeum - z ohydnymi srebrnymi kanapami i stadem zainstalowanych na nich purpuratów i starych ciotek? Dlaczego zaręczyny Stolnikówny zmieniły się na scenie w jakąś konferencję episkopatu? Jeśli to dowcip, to zupełnie nie na ten temat. Zresztą, czy opozycja między bogatym światem szlachty, uwikłanej w konszachty z klerem, a idealną społecznością górali, wolnych ludzi, musi się wyrażać w tak łopatologiczny sposób? Realizatorzy na siłę poszukują znaków, które mogłyby wyprowadzić nas ze swojskiego Podhala - złocony ołtarz Simone Martiniego w wiejskim kościółku wydaje się niczym nieuzasadnioną wpadką stylistyczną, ale przy okazji także kwintesencją głównego problemu tej inscenizacji - rozpaczliwej próby udowodnienia, że "Halka" jest dziełem uniwersalnym, mimo że jest Halką.

Witkacy bez wyjścia


Na scenie Miniatura Teatru im. Słowackiego "Witkacy - Jedyne wyjście", adaptacja ostatniej, niedokończonej powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza w reżyserii aktora Marcina Kuźmińskiego.

Z czym popularnie kojarzy się Witkacy? Z samobójstwem, katastrofizmem, zakopianina i innymi narkotykami, kobietami, ekscentrycznymi zachowaniami i dziwnymi minami. Co mamy w spektaklu? Dziwne miny i dziwne kroki, kobiety i narkotyki, katastrofizm i alkohol, a dla odmiany (lub pogłębienia dziwności) kąpiele w wannie. Gdy aktorzy chwilowo nie pokazują, jak wyobrażają sobie Witkacego i jego otoczenie, gaśnie światło i na stole zaczyna kotłować się ubrana w święcące kostiumy para, imitująca dzikie żądze i seksualne nienasycenie, także przecież kojarzące się z Witkacym. I tak zaliczamy komplet banałów na temat autora "Niemytych dusz".

Nic niestety do naszej wiedzy lub niewiedzy na temat Witkacego nie wnosi ożywienie niedokończonej i niewystawianej dotąd powieści. Witkacy naprawdę napisał w swoim płodnym życiu wiele ciekawszych i celniejszych tekstów. Teraz, kiedy znamy już nawet jego listy, mętnawa i gubiąca tropy chaotyczna powieść, której pisanie porzucił, wydaje się raczej tekstem niekoniecznym. Tym bardziej że inscenizacja zaproponowana przez Kuźmińskiego uparcie opiera się na stereotypach i schematach. Dosłownie i bez dystansu.

Fado w PWST

Kto z nas choć raz w życiu nie zachwycał się fado - pieśniami losu, smutnymi strofami o życiu, miłości i śmierci, z których słynie Lizbona?

Na początku fado była Maria Severa - urodzona w 1820 roku, legendarna twórczyni gatunku i jego prekursorka, utrzymująca się z prostytucji. Jako śpiewaczka fado występowała w tawernie. Tam też miał spotkać ją i uwieść hrabia Vimioso, słynny ówczesny torreador. Stworzenia musicalu o Marii Severze podjęli się dwaj artyści z Kanady, Jay Turvey

i Paul Sportelli - premiera "Marii Severy" pod dyrekcją Jackie Maxwell odbyła się w Ontario (Kanada) w lipcu 2011 roku. Zachwycony spektaklem reżyser Tadeusz Bradecki przywiózł libretto i muzykę do Krakowa.

Przyznać trzeba, że materiał na musical jest przedni - wzruszająca love story z przewagą melodramatu i elementami zazdrości, konflikt klasowy, mocne charaktery i corrida. Fado zaproponowane przez Kanadyjczyków jest raczej mało ortodoksyjne, brzmi dość wdzięcznie i gładko, bez gorzkiej mocy, drapieżności, ale czasem i monotonii smutnych śpiewów Amalii Rodrigez. Niestety, krakowskie przedstawienie nie zachwyca. Szkolnemu spektaklowi zdecydowanie brakuje musicalowego rozmachu. Męczy konwencjonalne, przerysowane, wyjątkowo słabe aktorstwo, nudzą inscenizacyjne wytrychy.

Tytułowa Maria Severa - nieco piskliwie brzmiąca Barbara Garstka - regularnie występuje w Teatrze im. Słowackiego, ma wyczucie sceny i zadatki na gwiazdę. Warto zwrócić uwagę na jej koleżankę z pracy (w tym przypadku: z ulicy) - muzykalną Magdaleną Placek o ciekawym, ciemnym głosie. Sporo temperamentu ma też Monika Kępka, tu w roli matki Severy i właścicielki lizbońskiej tawerny. Poza tym studenckie głosy pozostawiają wiele do życzenia.

Justyna Nowicka
Kraków
18 stycznia 2012

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia