Nie będę na siłę udawał Korczaka

rozmowa z Damianem Aleksandrem

Z dziećmi pracowałem już parokrotnie, chociażby przy "Akademii Pana Kleksa", czy w "Nędznikach". Ale z tak dużą grupą jeszcze nie miałem okazji. To jest blisko siedemdziesięcioro dzieci, jeśli dobrze pamiętam. W jednym z wywiadów już wspomniałem, że to jest "żywe srebro". Ale nieraz, żeby te dzieci ogarnąć i moderować je, trzeba się nieźle natrudzić (śmiech). Czasami jest cudownie, a czasami... Ale jest to bardzo ciekawe doświadczenie.

Z Damianem Aleksandrem, odtwówrcą tytułowej roli, przed premierą "Korczaka" w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku rozmawia Urszula Krutul.

Urszula Krutul: Czy Janusz Korczak był bohaterem twojego dzieciństwa?

Damian Aleksander: - W okresie mojego dzieciństwa mówiono dużo o Korczaku. Czytaliśmy jego książki, poznałem jego historię. Po latach zobaczyłem też film w reżyserii Wajdy do scenariusza Agnieszki Holland. Ze wspaniałą kreacją Wojciecha Pszoniaka.
Dobrze, że przypomina się teraz jego idee. Szczególnie wobec współczesnych tragedii z udziałem dziećmi. Nigdy nie myślałem o Korczaku w kategorii bohatera z dzieciństwa. Teraz, jako dorosła osoba wiem, że to nie tyle bohater, co raczej człowiek z krwi i kości, który też się bał. To nie był Superman czy Batman, który stanął i, od tak, powiedział: "dobra, idę do gazu, co tam, poświęcę się". Z relacji jednego z jego wychowanków, który odprowadzał go do wagonu, wynika, że Korczak ciągle zadawał sobie jedno pytanie "dlaczego?". On chyba do końca nie uświadamiał sobie, że to jest prawda, że to się dzieje, że naziści są w stanie to zrobić. Przecież cały czas mu mówiono, że dzieci nie ruszą. Ale został z nimi do końca i dlatego jego oddanie na rzecz swoich wychowanków jest dziś określane mianem bohaterstwa, ale takiego ludzkiego.

Czy musical to właściwa forma, aby opowiadać tak trudną historię?

- Musical pozwala opowiadać o dramatycznych rzeczach w bardziej skrótowy, ogólnie dostępny sposób. A przez to sprawia, że jest to zrozumiałe zarówno dla młodzieży, dzieci, jak i dla dorosłych. Nawet jeśli niektórzy jeszcze nie słyszeli o Korczaku, to mogą zobaczyć go w spektaklu nie tylko jako człowieka zajmującego się dziećmi, ale też jako też człowieka borykającego się ze swoimi problemami. Przez to łatwiej się z nim utożsamić. We wspomnianym wcześniej przeze mnie filmie Wajda bardzo delikatnie opowiada o jego słabości. W spektaklu idziemy oczko dalej i pokazujemy go w stanie, w którym lęk łączy się z jego problemem alkoholowym. Wtedy ucieka on w sen o dzieciństwie. I tutaj jest wbrew pozorom bardzo ciekawa scena, kiedy Korczak bawi się na koniu na biegunach. Granie dorosłego faceta, który buja się na koniku jest bardzo frapującym doznaniem.

Do jakiej publiczności kierujecie ten musical?

- Na pewno nie można go nazwać spektaklem familijnym. Ale jest przeznaczony dla ludzi praktycznie w każdym wieku. Może prócz małych dzieci, które nie potrafią na długo skupić uwagi. Mamy teraz Rok Korczakowski i uważam, że fajnie, że jest musical opowiadający o tej postaci.. Tak naprawdę jest to pierwszy rzecznik praw dziecka. On zawsze podkreślał, że dzieci są ludźmi. Na spektakl powinien przyjść każdy, kto będzie na tyle wrażliwy, by o tym posłuchać. Jest to wzruszająca i ciekawa historia i warto ją z nami przeżyć . Choćby przez wzgląd na muzykę i najmłodszych, którzy są główną siłą napędową tego spektaklu. Fajnie by było, gdyby przyszły szkoły. To przecież w okresie szkolnym buduje się wrażliwość młodego człowieka. Warto uświadamiać, że wojna nie oszczędzała nikogo, nawet dzieci. Ta historia jest na wskroś wzruszająca. Zresztą w tym spektaklu nie widzimy tylko dzieci idących do gazu z Januszem Korczakiem, ale widzimy też pierwsze, platoniczne miłości, zazdrości, odkrywanie w sobie mężczyzny, czy kobiety. Pojawiają się przyjaźnie. Każdy aspekt normalnego, ludzkiego bytowania. Z tym, że w świecie zamkniętym w sierocińcu.

Jak ci się pracuje z dziećmi?

- Z dziećmi pracowałem już parokrotnie, chociażby przy "Akademii Pana Kleksa", czy w "Nędznikach". Ale z tak dużą grupą jeszcze nie miałem okazji. To jest blisko siedemdziesięcioro dzieci, jeśli dobrze pamiętam. W jednym z wywiadów już wspomniałem, że to jest "żywe srebro". Ale nieraz, żeby te dzieci ogarnąć i moderować je, trzeba się nieźle natrudzić (śmiech). Czasami jest cudownie, a czasami... Ale jest to bardzo ciekawe doświadczenie. Dzieciaki dają dużo energii i dużo dystansu.

Jak to się stało, że dostałeś rolę Korczaka?

- (śmiech) Normalnie, przyjechałem na casting. Jak w większości przypadków w mojej pracy. Dla mnie to jest kolejne wyzwanie, dość trudne. Bo jednak ten bagaż emocjonalny jest tutaj dość duży. I analizowanie tego i ogarnianie całej przestrzeni, w której się poruszamy, wymaga zaangażowania. Co prawda z Tomkiem Steciukiem, z którym się zmieniamy w roli Korczaka, mamy za sobą spore doświadczenie na scenie, ale i tak jest to duże wyzwanie. Dodatkowo ciekawym doświadczeniem jest współtworzenie artystycznej historii nowej opery.

Jak przygotowywałeś się do tej roli? Co było najtrudniejsze?

- Jestem młodym facetem, a będę grał starszego, dojrzałego mężczyznę. I choć mam już jedną z takich ról za sobą (Jean Valjean w Nędznikach), to było i nadal jest najtrudniejsze. Aczkolwiek łatwiej młodszej osobie zagrać starszą, niż na odwrót. Na szczęście jesteśmy w teatrze i możemy skorzystać z możliwości charakteryzacji. Żmudne jest też szukanie środków wyrazu, które pomogą uwiarygodnić tę postać. Nie będę na siłę udawał Korczaka. W wersji angielskiej Henryka Goldszmita gra czarnoskóry aktor. Myślę, że oni bardzo symbolicznie i uniwersalnie potraktowali tę postać. Nie przeszkadza im, że Korczaka zagrał facet z włosami zaczesanymi do tyłu. Nie był to łysiejący, starszy pan. Miał kruczoczarne włosy, lekko siwiejące. My, jako Polacy, będąc mentalnie bliżej tej postaci, rozumiejąc jej charakter i ucząc się o nim od dziecka, jesteśmy bardziej przyzwyczajeni do obrazu Starego Doktora.

Jak musiałeś się zmienić do postaci Korczaka?

- Zgoliłem głowę. Robię to dlatego, że pomaga to bardziej mi wcielić się w postać. Na początku myślałem, żeby pójść bardziej w stronę symboliki, żeby się nie golić, jednak materia teatralna daje tę przyjemność, że można się zmieniać. Na pewno szukanie ostatecznego kształtu postaci będzie cary czas trwało, nawet po premierze. Będę analizował reakcje widza, dzięki którym będę starał się wzbogacać postać.

Ciężko było ci rozpoznać własne odbicie w lustrze po tych zmianach?

- Tak (śmiech)! Na jednym z portali społecznościowych, kiedy wrzuciłem swoje zdjęcie zrobiło się małe zamieszanie. Musiałem się przyzwyczaić do swojego nowego wyglądu. Ale to nie na zawsze, włosy odrastają. Chociaż w pewnym okresie życia już przestają (śmiech).

Grałeś na różnych scenach. Jak byś porównał białostocką do innych? Co sądzisz o powstającej operze?

- Mam nadzieję, że to miejsce będzie miało za sobą wyłącznie pasma sukcesów i udanych premier. Teraz świat tak pędzi do przodu, że nie ma czasu na porażki. To jest godna podziwu scena. I świetnie, że coś takiego powstało w tej części Polski. Na pewno takie miejsce przydałoby się w Warszawie - tak piękny i funkcjonalny gmach. Ten teatr jest jednym z najnowocześniejszych w Polsce.

Urszula Krutul
Gazeta Współczesna
3 października 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia