Nie do końca dobry wieczór

"Wieczór Trzech Króli" - reż. J. Jabrzyk - Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu

Mamy kolejny spektakl, który chce wpisać się w dyskurs na temat szeroko pojętych relacji społecznych, a przy okazji chce być zabawny. Ani jedno, ani drugie nie do końca się udaje
Kalisz nie ma szczęścia do teatralnej klasyki. Za każdym razem, kiedy nad Prosną któryś z reżyserów zabiera się za tekst Williama Shakespeare'a, publiczność liczy na dobry spektakl, który rzuci nowe światło na kanoniczne dzieła teatru nowożytnego. Tymczasem widowni serwuje się przedstawienia nieudane, najdelikatniej mówiąc - i tak też jest, niestety, w przypadku najnowszej propozycji kaliskiej sceny.

Jacek Jabrzyk, reżyser, którego kaliszanie pamiętać mogą ze zgrabnej realizacji "Szklanej menażerii'", tym razem wziął na warsztat "Wieczór Trzech Króli". Komedia Williama Shakespeare'a co prawda kanoniczna nie jest, ale nazywa się ją jedną z najpopularniejszych, a w Kaliszu wcześniej była wystawiana przed 60 laty. Co spowodowało, że przez ten czas nikt w Kaliszu nie chciał wrócić do tej lekkiej, zabawnej historii? Nie chodzi chyba o trudności w adaptacji dość uniwersalnego tekstu mistrza dramatu? "Wieczór Trzech Króli", teoretycznie rozrywkowy, daje duże pole do interpretacji i wydobycia właściwych sensów, także tych właściwych czasom współczesnym.

Wydaje się, że tu właśnie tkwi problem z kaliską inscenizacją. W zapowiedziach można było przeczytać, że jest to spektakl

Scena zbiorowa ze spektaklu "Wieczór Trzech Króli" wpisujący się w dyskurs na temat ról płci i relacji społecznych. Znamy to z kaliskich realizacji innego młodego reżysera, Macieja Podstawnego: nie dalej jak półtora roku temu w podobnym tonie grano nad Prosną jego "Gwałtu, co się dzieje". Z drugiej zaś strony - mamy rzecz o miłości. Konkretnie, jak mówi sam Jabrzyk, o "szajbie miłości". Jabrzyk nie podąża chronologicznie tropem autora, a grupa aktorów miota się (a właściwie galopuje - bo spektakl jest krótki) w dziwnej scenografii, stylizowanej ni to na poczekalnie, ni to na osiedlową świetlicę rodem z lat 70. Trudno w tym galimatiasie odnaleźć cokolwiek z tego, o czym była mowa w zajawkach spektaklu.A widz, który nie zna lub nie pamięta treści komedii - niewiele z tej inscenizacji wyniesie.

Być może podtytuł sztuki -"co chcecie" - okazał się zgubny. Czego właściwie chcemy od tego spektaklu? Może należałoby raczej zapytać: o co tutaj chodzi? Bo jeśli o szajbę miłości - to tylko u Lecha Wierzbowskiego, który w roli oddanego sługi Malvolia jest prawdziwy i szczery. Jeśli o role płci i relacje społeczne - to znowu tylko u Lecha Wierzbowskiego. Jego relacja z Olivią (graną przez Izabelę Beń) jest skrajnie patologiczna, toksyczna i upadlająca, ale kto z nas nie spotkał się z podobnymi zachowaniami we własnym towarzystwie?

Spektakl ma swoje lepsze momenty, wręcz czarujące na tle chaosu, który dominuje na scenie przez większość czasu. Nasi aktorzy pięknie śpiewająi ten moment, kiedy ze sceny płynie ich wykonanie "Crying" Roya Orbisona, jest bardzo urokliwy, wzruszający prostą, szczerą emocją. Duża w tym zasługa Łukasza Mazurka, obdarzonego pięknym, zmysłowym głosem. Aktor, w spektaklu wystylizowany namarną, przerysowaną kopię Elvisa Presleya, raz po raz daje próbkę swojego talentu i i za każdym razem czaruje widownię, która na pewno zachowa w pamięci te (zdecydowanie zbyt krótkie) sceny z jego udziałem.

Co poza tym? Kilka fajnych, autentycznie zabawnych gagów, jak chociażby ten z ekspresyjnymi gestami. Na plus kaliskiemu zespołowi należy policzyć także to, że po raz kolejny daje dowód dobrej współpracy na scenie.

Drobne żarty sytuacyjne, które do spektaklu wnoszą nieco dystansu i oddechu, to jednak za mało, by "Wieczór Trzech Króli" uznać za dobrą komedię, mimo świetnego, żywego i współczesnego tłumaczenia tekstu autorstwa Stanisława Barańczaka. Nie udaje się też próba opowiedzenia nie tyle czegoś nowego, ale po prostu czegokolwiek o miłości, oddaniu czy też trudnych relacjach społecznych. Nawet w kontekście przygnębiającego finału spektaklu cały ten przekaz ginie gdzieś w bieganinie, przestawianiu dekoracji. Szkoda. Można było spodziewać się więcej po Jacku Jabrzyku, który pracował z najlepszymi polskimi reżyserami, a sam dał się poznać - także w Kaliszu - jako reżyser świadomy tego, co i jak należy uwypuklić w teatrze.

Karolina Koziolek
Ziemia Kaliska
4 maja 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...