Nie ma litości czyli rozdeptany melonik

Pod wiatr

Opowiadał mi ostatnio kolega, któremu opowiadał kolega, a może ten kolega zasłyszał, że to kto inny opowiadał, jak to wracał sobie - ten ktoś - wiosennym spacerkiem do domu, po spektaklu młodej reżyserki, a może młodego reżysera i monologował o tym co zobaczył.

Właściwie nie był to klasyczny, dramatyczny jak to zazwyczaj bywa, podsumowujący przedstawienie monolog, ale obfita erupcja rozpaczy, żółci, łez - kategoryczna niezgoda na to co jest, bez najmniejszej świadomości monologującego, że tak, jak było, już nie będzie. Czyli nieuświadomione jeszcze do końca, bo bez próby nazwania istoty zjawiska, pożegnanie (jakich podobno wiele ostatnimi czasy) odchodzącego w nieskończone wspominanie dawnego stanu rzeczy, przedstawiciela starszego pokolenia twórców polskiego teatru – czyli także mojego.

Nie ma zgody na to co robią najmłodsi, a zwłaszcza najmłodsze reżyserki i szlus. Rozpacz. I nie chodzi o spółdzielnie artystyczne, sojusz tych z tamtymi plus opieka recenzentów, kuratorów, bo tak przecież było od zawsze. Recz w tym, że teraz jest tak jak jest. Czyli, że artyści średnio starszego pokolenia zostali na teatralnym dworcu z nikomu do niczego nie potrzebnymi peronówkami w dłoniach, a super ekspres wypełniony młodymi artystami odjechał. I jest już daleko. Można tylko pomachać albo tupać ze złości, podeptać meloniki albo usiąść w dworcowym barze i gorzko zapłakać. Trochę mnie wzruszył ten mój równolatek, ale i zezłościł. Mnie też jest czasem smutno, że klasyczne teksty dramatów można dziś już tylko wystawić na allegro albo w ostateczności mogą być powodem do wystawienia czegoś co z dramaturgicznym pierwowzorem ma niewiele lub nic wspólnego. Ale kto się tym wzruszy? Nikt. I bardzo dobrze.

Nie ma litości. A że reżyseria, aktorstwo dziś jest dziś czymś innym niż pół wieku, dwadzieścia lat temu? No, jest czymś innym. I co w związku z tym? A jak wytłumaczyć, że spektakle w całym kraju realizowane przez młode reżyserki i reżyserów mają swoją widownię? Wiem, bo przesiaduję na nich od miesięcy, choć mnie krzyże bolą. Twórcy tych przedstawień i ich widzowie mówią do siebie językiem, który rozumieją, który stworzyli ( nie wiadomo kiedy), bo był im po prostu potrzebny żeby mówić o sprawach które są dla nich ważne i najważniejsze, odczytują tak jak tego potrzebują literaturę dramaturgiczną (albo rzucają ją w kąt) tworzą nową, anektują co chcą, szargają teatralne świętości albo nie biorą ich pod uwagę, wzruszają ramionami na teatralne pomniki, rozwiązują problemy które dawniej zamiatano pod dywany, oplatano w artystowskie, zaśmierdłe dziś kokony.

Czym tłumaczyć to, że przejmują na naszych oczach teatralny interes? Zaczadzeniem? Litości. Świat po rewolucji informatycznej nie jest moim światem, jest groźny, nie rozumiem logiki, którą tresują mnie media i Internet. Ale to mój problem. Kto ma się zmierzyć ze dzisiejszym światem, z upiorem relatywizmu wszelkich wartości, wszechobecnym kłamstwem, manipulacjami, które zawładnęły każdą dziedziną życia, jak nie teatr i jego najmłodsi twórcy? Przecież zawsze tak było. I co ? Mam się z tym nie zgadzać? Obrazić się i podeptać melonik?

Wolę czekać na spektakle takich artystów i dowiedzieć się jak oni rozumieją ten świat. A melonik może się jeszcze przydać.

Ingmar Villqist
Dziennik Teatralny
2 czerwca 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia