Nie ma się co martwić na zapas, że będzie źle

"Bogu co boskie..." - Teatr Zydowski w Warszawie

Każdy z nas zna tematy które pomimo wielu interpretacji nadal są aktualne, wzruszając i zmuszając do przemyśleń nad sobą i światem. Jednym z nich jest problem pogromu narodu żydowskiego.

1945, austriackiej prowincja - stodoła. Transport grupy Żydów zostaje przerwany. Jeńcy zamykani są w budynku gospodarczym Stefana Faszinga. Nazisty, pełnego nienawiści i pogard do Żydów. Czy to już piekło? A może Armagedon ma się dopiero rozpocząć?

"Cesarzowi co cesarskie..." to sztuka pokazująca wolę przetrwania, oderwania się od otaczającej rzeczywistości za wszelką cenę. To właśnie chęć zapomnienia daje bohaterom siłę, aby powitać kolejny dzień. Wśród zamkniętych w stodole znajduje się śpiewak operetkowy z Budapesztu. To on proponuje, aby wszyscy wspólnie zaczęli przygotowywać operetkę. Na początku jego współtowarzysze niedoli podchodzą do tematu operetki sceptycznie. W każdej chwili mogą zginąć i ostatnia rzecz, na jaką mają ochotę, to zabawa w operetkę. Jednak Lu Gandolf jest uparty i cały czas zachęca wszystkich znajdujących się z nim w niewoli ludzi do rozpoczęcia prób. W końcu rozpoczynają się próby "Wiener Blut" ("Wiedeńskiej krwi"), bo to tę operetkę wybierają jeńcy.

Treść sztuki "Cesarzowi co cesarkie..." jest trudna. Nie tylko pod względem historii, ale przede wszystkim emocji. Zebrani na scenie aktorzy już przed wejściem publiczności byli w swoich rolach. Na ich twarzach rysowały się zmęczenie, strach, niepewność, a także obojętność na to, co nastąpi. Widzowi wraz z rozwojem akcji było coraz ciężej poradzić sobie z nagromadzonymi uczuciami, które ukazali aktorzy.

Piotr Wiszniowski odtwórca roli Lu Gandolfa, bardzo dobrze odegrał postać człowieka niedopuszczającego do siebie świadomości otaczającego go zagrożenia. Faktu, że za drzwiami stodoły są ludzie bawiący się w boga, którzy za swoją powinność uważają odbieranie życia osobom ich zdaniem niegodnym miana człowieka. Widz, oglądający spektakl, jest przerażony. Nie dopuszcza myśli że ludzie których widzi mogą zginąć. Przyjdzie ktoś, kto wykona egzekucję. Dopiero tekst, pojawiający się na koniec sztuki na ścianie za plecami aktorów, burzy mur, nie dopuszczający myśli, że wszystko działo się naprawdę.

Całości dopełnia muzyka - tyle piękna, co przeraźliwa. Stały fragment odgrywany na skrzypcach przeplata się co jakiś czas ze śpiewaną operetką "Wiedeńska krew", kontrastując z nią. .

Po obejrzeniu spektaklu nasuwa się pytanie: czy lepiej pogodzić się ze śmiercią i żyć ze świadomością, że nagłe odejście, choć nie wiadomo, kiedy nastąpi, jest nieuchronne? Czy też lepiej umrzeć, łapiąc do ostatniej chwili namiastkę normalności graniczącej z szaleństwem? Na pewno nikt kto nie przeżył sytuacji ludzi ze stodoły, nie może odpowiedzieć na to pytanie. Dlatego najlepiej, żeby na zawsze zostało ono bez odpowiedzi.

Katarzyna Prędotka
Dziennik Teatralny Warszawa
4 czerwca 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia