Nie możesz nie mieć pieniędzy
"Śmierć komiwojażera" - reż. Radosław Stępień - Teatr Wybrzeże w GdańskuPrzełamując newsy: tekst był już w połowie bycia napisanym, gdy się okazało, że jego bohater dostąpił zaszczytu - Nagrody imienia Leona Schillera. A chciałem go chwalić!
Teraz już mniej mogę, bo "on odebrał już swoją nagrodę". Nagroda Schillera jest rodzajem świadectwa z paskiem, dyplomu z wyróżnieniem, celującej oceny ze sprawowania. Starzy (ZASP) przyznają ją młodym, których chcą docenić za spełnianie oczekiwań. Innymi słowy, jest rodzajem siary. Jakby sugar daddy cmoknął z zadowolenia przy twoich kolegach. Ale nagroda jest nagrodą, choć nie podano w komunikacie prasowym, ile to wynosi netto. Dostaje się początkującym artystom sztuki teatralnej dobrze zapowiadającym się, rokującym, dającym nadzieję - i dlatego większości spektakli wymienionych w notce Radosława Stępnia nikt prawie nie widział, tylko komisje i koledzy podczas egzaminów w szkole, czyli musimy uwierzyć zaocznie. Stępień jest na razie gwiazdą "świecącą do wewnątrz", celebem z insajdu, w co outside'owi zostaje uwierzyć. Mam nadzieję, że to wyróżnienie nie zrobi krzywdy wyróżnionemu. "Schiller" nawet jeśli nie jest pocałunkiem śmierci (dla Logi-Skarczewskiego był), to jest pocałunkiem starości. Jest namaszczeniem w stylu Środa Popielcowa - nie olejem, tylko kurzem. Przy okazji: trochę nie w porządku, że wśród trzech nagrodzonych tylko dwie kobiety.
Nie za "Śmierć komiwojażera" Stępień został nagrodzony, a właśnie za to mógłby. Za to dawałbym, nie za "Pannę Julię" i tę serię asystentur. Wygrał też "Młodych w Starym", wewnętrzny (znowu) konkursocasting Starego Teatru, gdzie szukano świeżych nazwisk do pracy w przyszłym sezonie (outsourcing). Znaleziono i Radosław Stępień wyreżyseruje tam Juliusza Słowackiego, a jeszcze w tym sezonie w Łodzi Konrada Hetela (Hetel to jego stały załącznik w formacie .docx). Ma branie, jak widać, pośród zasłużonych. Można powiedzieć, że jest ulubieńcem pokoju nauczycielskiego - i ja się nie dziwię. Wreszcie reżyser młody, a niepostdramatyczny. Jeśli już, to postpostdramatyczny, wtórnie dramatyczny, zapewniający wielkim aktorom wielką literaturę, wielką rolę, wielki, wiecie, teatr. Ze Stępniem masz gwarancję, że nie będziesz musiał grać z amatorami lub na korytarzu. Chłopak ma umiejętność pracy z dobrą literaturą i zawodowcami i nie boi się jej użyć. Robić teatr nie "w Berlinie" to dzisiaj odwaga. Teraz już nie ma wyjścia, musi robić po dawnemu. Ja też jestem trochę stary i się trochę cieszę.
Radosław Stępień, znany również jako Radzio, był moim studentem na UJ-ocie, a teraz, po latach, po jego premierze, po jego nagrodzie, czuję się trochę jak pan Ollivander wobec Harry'ego Pottera - zawsze miałem feeling, że COŚ z niego będzie, tylko strach było pomyśleć co. Wiadomo było, że nie skończy nudno. Był jednym z tych studentów, których się kojarzy i aktywnie obgaduje. Bo wiecie Państwo, on zawsze był krejzi. Gadał coś tam o Grotowskim i miał wieśniacką fryzurę na doniczkę. Kiedy się dostał na reżyserię w Krakowie, towarzystwo miało mindfuck: JEGO przyjęli? Że kiedyś będzie z niego najnormalniejszy, najbardziej ułożony reżyser młodego pokolenia - w życiu nikt by nie pomyślał.
Stępień terminował u Krystiana Lupy, a być asystentem Lupy to nie znaczy "miesiąc", to nie znaczy "dwa miesiące"... CZY LATA (słownie: trzy) mu towarzyszył, bo tyle mniej więcej "Proces" był w procesie: rok prób, rok focha, rok prób i premiera. Nawet w tym zagrał. Dla samego Procesu nie wiem, czy by było warto, bo to średni spektakl, ale co się asystent nauczył, to jego i nikt mu tego nie odbierze, jak powiada moja Mama. Dużo się nauczył o życiu wewnętrznym postaci na scenie, dużo się nauczył teatru od wewnątrz. Nie powiem, że uczeń przerósł mistrza, bo w tym wypadku to niemożliwe, nie da się przerosnąć Lupy, można go tylko olać.
"Śmierć komiwojażera" trąci asystenctwem, ale w bardzo dobrym sensie: młody reżyser poznał u starego sztukę psychologii. Siadamy na fotelach, Willy Loman już siedzi na proscenium i już czuć, że "o coś chodzi". Już się coś dzieje, choć się jeszcze nic nie dzieje - i tym otwarciem gdańska "Śmierć komiwojażera" dystansuje większość polskiego teatru dzisiaj, w którym "tyle się dzieje", a jakby "nie działo się nic".
Powiem Wam, o czym jest ten spektakl, żebyście mogli poczekać, aż przyjedzie do Waszego miasta, ale z góry mieli zdanie. No więc o mężczyznach. Tak, oczywiście, o "kryzysie męskości", bo ja nie wiem, czy męskość ma w XX i XXI w. coś poza kryzysem, o "nieobecnym ojcu", o inicjacji w bycie mężczyzną i o powadze bycia mężczyzną. Nie tylko kobiety mają przeje...! "Śmierć komiwojażera" jest o mężczyźnie jako płci kulturowej, która czasami rośnie do takich rozmiarów, że wykańcza płeć biologiczną.
W tej wersji tytuł nie jest spojlerem. Miała być śmierć, tak? Gdzie jest śmierć? Proszę natychmiast wyskakiwać ze śmierci. Willy, jeżeli umiera, to razem z przedstawieniem, jak Tony Soprano umiera z serialem.
Byłem oczarowany Mirosławem Baką. Jego Willy Loman wyglądał jak Makbet u Dudy-Gracz, czyli cały spektakl "zdychał", ale jakie to było interesujące! Po pierwsze mu współczujemy, po drugie wiemy, że możemy mieć tak samo, po trzecie - to było piękne. Wreszcie mikroporty doczepione z sensem: aktor może szeptać naprawdę, nie "scenicznym szeptem". To takie lupowskie, że aktorzy mówią, a nie deklamują. Popatrzcie na ludzi w tak zwanym normalnym życiu - raczej ekspresję mają przytłumioną. Willy Loman w tej wersji bardzo chciałby dawać radę i sam cierpi, że nie daje. Sam najbardziej przeżywa swoją "nieobecność".
Zabrzmię teraz jak twój wujek, ale taka prawda, że gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Willy'emu Lomanowi kasa się nie zgadza i byt określa mu świadomość. Tu moim zdaniem Stępień jest Stępniem, czyli chłopcem z Pionek, a nie uczniem Lupy, bo bohater nie przeżywa metafizycznego ssania, tylko ssanie całkiem zwykłe. Jest po prostu biedny, chociaż pracowity, i dojechany okolicznościami. Najgorzej mieć szefa młodszego od siebie i być zależnym od tak zwanej koniunktury, od fochów kapitalizmu. Tekst Millera jest o maniu i o tym, że pieniądze szczęścia nie dają, ale ich brak jeszcze bardziej. "I co z tego, że nie masz pieniędzy? Nie możesz nie mieć pieniędzy" (Dorota Masłowska, "Paw królowej").
Dotąd widziałem dwie "Śmierci komiwojażera" i żadna nie była wystawieniem tego tekstu: "W imię Jakuba S." Moniki Strzępki, gdzie Millera "przepisano" tak jak Szekspir przepisywał źródła tak zwane zastane, i "Synekdochę, Nowy Jork" Charliego Kaufmana, film o wystawianiu "Śmierci komiwojażera". Ciężko byłoby powiedzieć, które z trójki jest najlepsze (licząc spektakl Stępnia), bo każde jest świetne.
Jestem porażony prostotą tego przedstawienia, które jest PO PROSTU SMUTNE i nie sili się na więcej, na głębiej, na mądrzej. Jest jak kuchnia włoska, która działa tylko wtedy (por. M. Gessler), gdy ma tak dobre składniki, że je tylko zniszczysz, gdy będziesz wydziwiał. "Śmierć komiwojażera" w Teatrze Wybrzeże na przykład nie próbuje być na siłę śmieszna (a jeśli próbuje - nie jest), nie chce "łapać" widza, koniecznie go bawić. Nie jest beką, nie jest beką z beki. Nie jest pustym artystowskim gestem - i mógłbym tak dalej opisywać ją "apofatycznie", to znaczy czym nie jest. Prosto: sceny montowane światłem, a w drugiej części meble gdzieś zniknęły, najpewniej sprzedane, bo tak by wynikało z tekstu. Reżyser przeczytał tekst, dał aktorom go zagrać, dał się widzom wzruszyć. Ja jestem zadowolony. Są dwa elementy, które bardzo lubię, może Państwo również: twerkowanie i piosenka "Moon River".
Duży plus za nieskażenie polityką tożsamości. Stępień się zachowuje, jakby nie miał Fejsa i nie wiedział, jak jest. To niemożliwe, żeby nie wiedział, bo ja nie mam, a wiem.
Gdy to piszę, jest przed, ale gdy to czytacie, jest już po - "Mein Kampf" Jakuba Skrzywanka w Teatrze Powszechnym. Zobaczymy, opiszemy. Stępień był na roku z Jakubem Skrzywankiem i można powiedzieć, że jest jego przeciwieństwem. Skrzywanek - sądząc po tym, co widziałem - idzie po prostu na efekt, Stępień - na dobrze zrobione. Skrzywanek się zaraz skończy, a Stępień się zaraz zacznie. Radzio jest najzdolniejszym reżyserem młodego pokolenia, a Kuba jest najgłośniejszym.