(Nie)możliwa droga do Boga wiedzie przez... wstręt

6. Międzynarodowy Festiwal Teatralny DIALOG-WROCŁAW

Kilka refleksji na temat O twarzy. Wizerunek Syna Boga. Romea Castellucciego po spektaklu i spotkaniu z twórcami z VI edycji Międzynarodowego Festiwalu Dialog we Wrocławiu

Romeo Castellucci wielokrotnie powtarzał, że mimo iż jego O twarzy. Wizerunek Syna Boga może być odebrany jako obrazoburczy, jest formą modlitwy. Formą modlitwy jest ukazana na scenie relacja między ojcem a synem. Formą modlitwy i uwznioślenia człowieczeństwa jest zetknięcie renesansowego portretu Boga-Człowieka, a zarazem portretu pierwszego człowieka, stworzonego na podobieństwo Boga, z obecnością fekaliów na scenie. Reżyser, zapytany na spotkaniu z publicznością o to, w jaki sposób namówił dzieci do rzucania granatami w portret Chrystusa w drugiej części spektaklu, odpowiedział, że również mówił im o specyficznym rodzaju modlitwy. Szokujące. Ale czy aż tak bardzo w kontekście, jak mówił Castellucci, całkowitego zniknięcia, nieobecności wizerunku Chrystusa w kulturze, w świadomości mieszkańców Europy Zachodniej XXI wieku? Czy aby go przywrócić, przybliżyć, potrzebne jest ukazanie próby jego zniszczenia? Cały spektakl można odczytać jako krzyk, skowyt człowieka współczesnego, wypływający z poczucia braku Boga, tęsknoty za jego obecnością właśnie w najwstydliwszych, najintymniejszych, najbardziej prozaicznych obszarach ludzkiej egzystencji, w jej najbardziej krytycznych, beznadziejnych momentach… Kiedy jednak huk granatów rzucanych przez dzieci rozdziera świetlistą twarz Chrystusa, pojawia się wewnętrzna niezgoda, wątpliwość, czy to może być paradoksalnie poszukiwanie drogi do Absolutu, czy jest to efekciarska prowokacja, profanacja… Jednak  czy w czasach po ,,Apokalipsie spełnionej”, czasach wojen, dewaluacji wszelkich wartości, relatywizmu, w czasach, które wymagają ,,nazwania wszystkiego na nowo” możliwe jest inne zniesienie dystansu między człowiekiem a Bogiem? Być może przerwanie milczenia, wyrwanie z odrętwienia umożliwia tylko bluźnierstwo, bunt obecny przecież w teatrze od czasów antycznych, romantyzmu… Castellucci powtarzał, że każda interpretacja jest uprawniona.

Sacrum i profanum. W pierwszej części spektaklu na tle świętego obrazu, w białym, zimnym, nieskazitelnym wnętrzu pomiędzy luksusowym salonem z magazynów, a szpitalem – elegancki, sprawny, młody mężczyzna, przypominający biznesmena w śnieżnobiałej koszuli, opiekuje się całkowicie zdanym na niego, bezsilnym, zrozpaczonym i niedołężnym ojcem, tonącym we własnych nieczystościach. Syn, nieustannie myjąc ojca, lub sprzątając po mim, mówi w pewnym momencie: ,,Wszystko, co jest racjonalne jest realne, a co realne, jest racjonalne”. Ze swoim racjonalizmem, potrzebą porządku jest całkowicie sam. Czy próba zniszczenia obrazu daje jedyną możliwość przekroczenia tej grubej bariery racjonalizmu, naukowości, rzeczowości, materializmu naszych czasów, które sprawia, że jesteśmy tak daleko od Boga?

Uderzające zestawianie kontrastów: starości z młodością, jak i ukazanie trudnych relacji między ojcem a synem, staje się znakiem firmowym Castellucciego. Na pustej scenie siedzi opuszczony ojciec-starzec.  Nagle pojawiają się na niej dzieci z tornistrami. Nie sposób nie przypomnieć sobie wówczas scen z Purgatoria, chyba najbardziej wstrząsającej części Boskiej komedii. Choćby tej, w której może dziesięcioletni chłopiec przytula się do swojego ojca–pedofila, w geście przebaczenia, po akcie gwałtu nieukazanego na scenie, ale zasugerowanego w sposób nie pozostawiający cienia wątpliwości. Przychodzi na myśl także scena, w której po latach ojciec–kat miota się w konwulsjach, skazany na pomoc dorosłego już syna, a niegdyś dziecka -ofiary. Motyw odwrócenia ról, zetknięcia najbardziej skrajnych odczuć miłości i nienawiści, siły i bezbronności, niemocy człowieka i wszechpotęgi Boga na nowo porusza, wstrząsa w O twarzy…

Teatr Castellucciego, jakkolwiek kontrowersyjny, dyskusyjny, zmusza do zadawania sobie pytań, od których podświadomie uciekamy, mierzenia się z lękami i traumami, z którymi w pogoni za codziennością boimy się mierzyć. Przed oczami stają nam własne doświadczenia dotknięcia starości, choroby, samotności . To teatr zmuszający do patrzenia w głąb siebie, bardzo osobisty i bardzo trudny zarówno dla widzów, jak i twórców (odtwórca roli ojca, Gianni Plazzi wspominał, że również zetknął się z podobnym doświadczeniem w życiu). Teatr widza, w którym ogromną rolę odgrywa reakcja publiczności, jednostkowe przeżycie.  Wśród publiczności ktoś płacze. Ktoś inny śmieje się trochę histerycznie i sztucznie. Ktoś zemdlał. Ktoś spuszcza głowę i nie wie, w czym utkwić wzrok. Jak pogodzić się z faktem, że człowiek zostaje uwięziony w nieprzewidywalnym ciele, otoczony rzeczywistością, której nie rozumie? Ciele, z którym nierozerwalnie związana jest dusza, a które odmawia posłuszeństwa, zaczyna niemal ,,gnić” i cuchnąć jeszcze za naszego życia. To doświadczenie, które dotyczy wszystkich, ale którym nie można z nikim się podzielić, podobne do doświadczenia samej śmierci. Wtedy zostaje tylko Bóg. Bóg, którego w młodości nie potrzebujemy, przeciwko któremu się buntujemy, o którym zapominamy. Bóg, który jest daleki, piękny, nie reaguje na wojny,  na zło tego świata i nie przynosi ani krzty ulgi, pocieszenia. Bóg, do którego pozostaje próbować przedrzeć się przez skrajne upodlenie. Powtórne zdziecinnienie. Obrzydzenie. Rozpacz. Nie daje to jednak gwarancji spotkania z Nim. Końcowy napis ,,Jesteś moim pasterzem”, który rozbłyska w miejsce wizerunku Chrystusa, zmienia się w końcu na: ,,NIE jesteś moim pasterzem”. Może dla człowieka współczesnego, skazanego na własne  piekło, nie ma już powrotu do renesansowego Boga?

Zuzanna Liszewska
Teatrakcje
14 października 2011

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia