Nie od razu chciałem zostać szefem Teatru Żydowskiego

Rozmowa z Szymonem Szurmiejem

Dyrektorem warszawskiego Teatru Żydowskiego został pan w konsekwencji marca 1968 r. Wówczas, wraz z grupą aktorów, kraj opuściła Ida Kamińska, która kierowała sceną od 1955 r. Z jakimi emocjami obejmował pan stanowisko dyrektora?

Szymon Szurmiej: Zanim zostałem dyrektorem Teatru Żydowskiego w Warszawie, byłem reżyserem Teatru Polskiego we Wrocławiu, jednocześnie byłem szefem Wrocławskiej Estrady. Ania German, Wagabunda - to byli moi artyści. Potem stworzyłem też we Wrocławiu Teatr Muzyczny, na otwarcie w 1955 roku wystawiliśmy "Zemstę Nietoperza" Johanna Straussa. Wszystko było w porządku, świetnie mi się wówczas zawodowo wiodło.

Znałem Idę Kamińską i grałem u niej w różnych sztukach. Zabierała mnie ze sobą na wszystkie wyjazdy za granicę. To właśnie z Idą zjechałem Amerykę Południową i Australię. Byłem tzw. gościnnym aktorem. Ale kiedy wybuchła ta cała historia w marcu 1968 roku, w pierwszym momencie nie przystałem na propozycję zajęcia po niej miejsca. W 1968 roku, po wyjeździe Idy, i w 1969 roku w Teatrze Żydowskim dyrektorem był Juliusz Berger.

PAP: Został Pan jednak szefem tej sceny - w 1970 roku. Kto pana przekonał?

S.Sz.: Najpierw do tego, żebym został dyrektorem namawiała mnie Ida, ale w odpowiedzi na to, ja nakłaniałem ją, żeby została w Polsce. W pewnym momencie spotkał się ze mną minister kultury, a potem także - oświaty, Józef Tejchma. To był dla mnie jeden z najbardziej światłych ówcześnie ludzi. Dałem się namówić i od tamtej pory jestem dyrektorem tej sceny. Był moment, kiedy próbowałem już powoli stąd odchodzić, ale jeszcze mi mówią, że nie czas, że teraz nie mogę odejść.

Na pewno nie bez znaczenia dla mojej decyzji o zostaniu dyrektorem Żydowskiego był fakt, że mój ojciec był Polakiem, a matka - Żydówką. Jestem tzw. kundlem. Wyrosłem na Wołyniu, w wielokulturowym tyglu. Znam język rosyjski, ukraiński, polski, żydowski i niemiecki. Te języki, zmieniały się tam w rozmowie co piętnaście minut, w zależności od tego, z kim się rozmawiało. Wszyscy tam się szanowali, dbali o swoje święta. Sobota - dzień święta żydowskiego - respektowali wszyscy, bez względu na wyznanie, podobnie jak wszyscy szanowali niedzielę. Ta wielokulturowość, w której wyrosłem też była powodem, dla którego w końcu zgodziłem się zostać dyrektorem Teatru Żydowskiego w Warszawie.

PAP: I od razu założył pan Studium Aktorskie dla młodych.

S.Sz.: Ida, wyjeżdżając, zabrała ze sobą olbrzymią część zespołu. Zostało dosłownie pięciu czy sześciu aktorów. Otworzyłem Studium Aktorskie, żeby ratować teatr. Pozwoliło mi na kompletowanie zespołu, który właściwie się nie zmienia. Znają język, znają kulturę żydowską, dlatego bardzo drażnią mnie pytania o zespół, próbujące określić na ile jest on żydowski.

W 1973 roku pojechałem do Niemiec, ta wizyta zapadła mi w pamięć, ponieważ zgłosił się do mnie korespondent zagraniczny i zapytał: kto w zespole jest Żydem? Kiedy słyszę takie pytania, staję się nieprzyjemny. Odparłem więc, że był już kiedyś jeden człowiek z wąsikiem, który pytał, kto jest Żydem i posyłał do gazu. Pojechałem do Izraela i tam też pytali - czy ten aktor to Żyd? Niektórzy myślą, że Teatr Żydowski musi mieć zespół żydowski. Dlaczego nie pytają, czy to dobry aktorka, tylko - czy jest Żydówką?

PAP: Teatr Żydowski jest więc ambasadorem tradycji odwiecznych związków kultury żydowskiej i polskiej.

S.Sz.: Tak, bo kultura żydowska jest dowcipna, czasami bardzo śmieszna, czasami gorzka. Ale jest kulturą żywą, bardzo ciepłą i co ważne - ludzką. Jak w tym dowcipie: na synagodze wyryto napis: wejść do synagogi bez nakrycia głowy - to samo co cudzołożyć. Na drugi dzień ktoś dopisał: próbowałem jednego i drugiego - kolosalna różnica. A polska kultura to część składowa kultury żydowskiej. Polska jest ojcem chrzestnym tej kultury. Przez tysiąc lat trwała na tej ziemi i nie można tego oddzielić, nie trzeba.

Mamy nawet taki plan, właściwie już go realizujemy, żeby powołać - wspólnie z ministerstwem kultury - międzynarodowe studio teatralne. Były już wstępne rozmowy z ministrem (Bogdanem) Zdrojewskim. Są żydowskie teatry w Stanach Zjednoczonych, Izraelu, Bukareszcie. Chcemy więc stworzyć studio teatralne dla artystów m.in. tych scen. Bardzo bym chciał, zobaczyć tutaj nowych, młodych reżyserów i aktorów z całego świata, którzy mogliby w Warszawie otrzymać dyplomy.

PAP: Pan cały czas występuję pan na scenie Żydowskiego, reżyseruje pan spektakle, w tym "Dybuka". Sam niejednokrotnie grał pan w "Dybuku". Jest pan emocjonalnie związany z tą rolą?

S.Sz.: Niedobrze, jeżeli twórca przywiązuje się do roli, ale z "Dybukiem" jest podobnie jak z szekspirowskim "Królem Learem" - każdy chciałby go zagrać. Dybuk daje duże możliwości pokazania swojego warsztatu, sposobu grania itd. W Żydowskim gramy ten spektakl przez całe lata i widownia jest pełna.

PAP: 18 czerwca, z okazji pana 90. urodzin, odbędzie się benefis na scenie Teatru Żydowskiego. Planujecie państwo jakieś niespodzianki dla publiczności?

S. Sz.: Pamiętam swój jubileusz organizowany z okazji mojego 85-lecia. Była bardzo koleżeńska grupa, teraz publiczność będzie bardziej zróżnicowana - przyjadą ludzie kultury, sztuki, polityki, także z zagranicy. Życzyłbym sobie, że to spotkanie odbyło się spokojnie, po przyjacielsku. Mnie benefisy mało interesują, tylko tyle, żeby pogadać z przyjaciółmi.

Dla niektórych fenomenem jest, że mam 90 lat i nadal pracuję. Ale ja nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Czekają na mnie nowe sztuki, przez cały czas gram. Jestem już na scenie 50 lat. W ludzkim życiu - to dość dużo, ale dla historii - to prawie nic.

Agata Zbieg
(PAP)
18 czerwca 2013
Portrety
Szymon Szurmiej

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia