Nie po imieniu, czyli epitafium
"Epitafium dla władzy" - reż. Ewa Ignaczak - Teatr Gdynia GłównaTeatr Gdynia Główna rozpoczął sezon repertuarowy od premiery dla dorosłych inspirowanej „Cesarzem” Ryszarda Kapuścińskiego, czyli „cesarza reportażu”. Doniosłość tekstu, opublikowanego w 1978 roku, została dostrzeżona przez ówczesne środowisko literackie i dziennikarskie. Sama powieść podzieliła jednak interpretatorów na tych, którzy dostrzegli w niej uniwersalne przesłanie na temat władzy w ogóle, ze szczególnym wskazaniem na totalitarną, jak i na tych, którzy obarczali autora odpowiedzialnością za to, że ten totalitaryzm usprawiedliwiał. Jak dzisiaj mówić o władzy, centralnej i lokalnej? – w wydaniu TGG nadal nie po imieniu, bez misji zajęcia stanowiska, bezpiecznie, choć…momenty były; niezamierzone.
Ryszard Kapuściński, jak powszechnie wiadomo, miał po drodze z władzą PRL-u, będąc prawie 30 lat członkiem PZPR, dodatkowo spłacał dług wdzięczności jako tajny współpracownik SB, do czego za życia się nie przyznał. Dlaczego zatem dzisiaj wraca się do tekstu i autora, który nie do końca może tłumaczyć prawdy tego świata, szczególnie prawdy uniwersalne, jak żądza władzy i związane z tym obłuda rządzących i pryncypialność władzą namaszczonych? „Cesarz" wydaje się dzisiaj nieco archaicznym dziełem o czasach bezprecedensowej bezczelności władcy Etiopii, Haile Selassie, absolutystycznym monarsze, podziwianym, przeklętym i obalonym twórcy egzotycznego reżimu i rastafarianizmu. I chcę dać do zrozumienia, że brak radykalnego stanowiska w kwestii władzy, Kapuścińskiego czy ostatecznie samego tekstu, może zaprowadzić i zaprowadziło tę inscenizację na „manowce".
Ewa Ignaczak, autorka scenariusza i reżyserii, podała tekst w zbyt uproszczonej ramie semantycznej. W potrójnej odsłonie przeanalizowała dyktatorską władzę cesarza, widzowi pozostawiając wyłącznie bierny odbiór. Zabrakło dystansu do objawionych prawd przez Kapuścińskiego, zabrakło rzęsistego cynizmu, któremu deklaratywnie można się sprzeciwić. Cynizm zdawał się być „lirycznym" krzykiem, wobec którego dobrze jest milczeć. „Kim jesteście? Tymi czy tamtymi?" – jestem sobą, „słyszałam" w odpowiedzi. Szczególnie w mieście, gdzie władza noszona jest na rękach, niezależnie od tego, co „tam sobie wymyśli", należy wydobywać emocje u obywateli spektatorów. No, ale momenty były (pozostały jednak bez głośnego odzewu czy „mlaśnięcia zachwytu" ze strony widzów) – całkiem pyszne. „Boisko, lodowisko, lotnisko, pierdziowisko..." – jako atrybuty władzy. Ech, objawiona prawda zawitała nagle do Gdyni, w której niepodzielna władza trwa, a lotnisko się buduje i nawet Komisja Europejska nie jest w stanie się temu przeciwstawić. „I wszystko nosi imię cesarza"- marsze, badania profilaktyczne, sukcesy i splendory. A w Gdyni żyje się najpiękniej....
Przestrzeń teatru w dworcowych podziemiach wymusza pewne sceniczne działania, które wybiegają poza przyzwyczajenia widza. Aż prosiłoby się, aby uprawiać teatr laboratoryjny, poszukujący nowych znaczeń, biorący się z formą za bary. „Epitafium dla władzy" to bezpieczny głos offowy w sprawie tekstu Ryszarda Kapuścińskiego, rozpisany na trzech aktorów: Łukasza Dobrowolskiego, Wojciecha Jaworskiego i Piotra Srebrowskiego, których działania sceniczne ograniczyły się do podawania tekstu, często wykrzyczanego, bez odbicia choćby w muzyce, której szczególnie zabrakło. Scenografia to jeden fotel-krzesło-toaleta, symbolizujący tron i szalet w jednym, stojący w głębi przestrzeni scenicznej. Niestety, nie został ograny, nie wybrzmiał tak, jak na to zasługiwał. Pozostał tylko elementem scenografii, oddalonym od widza, od jego utożsamienia z prawidłami systemu, w którym każdy może stać się tyranem lub ofiarą, z dnia na dzień, przy powszechnym aplauzie lub oburzeniu.
Ukazanie mechanizmów władzy w „Epitafium..." nie poraziło, jak u Szekspira czy Mrożka, nie przeraziło w kontekście ciągłych wojen na świecie, bezczelności Putina, który anektuje sobie to, co chce i uprawia gangsterski absolutyzm za powszechną, obłudną zgodą różnych unii stojących na straży (choć zamazało się czego i kogo) i demokratycznych przywódców. Szczególnie dzisiaj, gdy o władzy można mówić głośno w Polsce, od 25. lat wolnej i suwerennej, teatr powinien być miejscem jasnych, czytelnych, zaangażowanych deklaracji. Widz, przychodząc do teatru ze świata zależności, układów, uników i prawd relatywnych, powinien doświadczać emocji, które pozostaną w nim na długo, może nawet dadzą mu odwagę do wyrażenia głosu sprzeciwu wobec głupoty i niesprawiedliwości tego świata.